Spis treści
Dzień dobry,
Każdy kto mnie zna (więc moi stali czytelnicy też:)) wie, że jestem fanką grzybów. Nie chodzi tylko o ich smak, ale o kolory, kształty i niesamowite tekstury. Rok temu sprowadziłam sobie przez całą Polskę balot azjatyckich grzybów tylko dlatego, że nieziemski kształt soplówki śnił mi się po nocach.
Po moim pierwszym prawdziwym grzybobraniu, grzybów miałam pod dostatkiem. Najpierw zjedliśmy zupę grzybową (grzyby smażyłam na smalcu, dodałam też sos rybny i bukiet ziół, rodzina nie mogła się najeść), potem sos grzybowy z ziemniakami, spaghetti z kurkami (moja siostra i kuzynka po raz pierwszy w życiu jadły kurki). Niesamowite było to, że nadal zostało mi trochę grzybów. Tak jest, kiedy uzbierasz cały koszyk a nie trzy kozaki pod brzozą.
Nadal były piękne, więc postanowiłam poszaleć. Postanowiłam zamarynować je w oleju rydzowym (bo jaki olej mógłby pasować lepiej?:)), miodem, rozmarynem, tymiankiem, czosnkiem i odrobiną octu winnego.
Już podczas ściągania z patelni były pyszne: nie mogę się doczekać jak będą smakowały za trzy miesiące! Przyznam, że przydałby mi się jeszcze jeden grzybowy koszyk do przetworzenia :-).
Zanim jednak poznamy przepis, zapraszam Was w świat mojej grzybowej fascynacji.
Sam przepis jest na samym dole postu, jeśli jesteście niecierpliwi. Jeśli jednak macie ochotę pooglądać sobie grzyby z bliska, lepiej zaparzcie herbatę.
Kilka słów o oleju rydzowym.
Zanim jednak o grzybach, będzie o oleju rydzowym. Olej rydzowy nie ma nic wspólnego z rydzami. Ale nazwa ładnie się kojarzy, więc pomyślałam: do grzybów będzie w sam raz! Zobaczycie, jeszcze zrobię rydze w oleju rydzowym!
Olej rydzowy jest tłoczony z nasion lnianki siewnej (Camelina sativa, czasem tłoczy się też z Camelina sativa) zwanej też rydzem. Powiedzenie „lepszy rydz niż nic” wzięło się właśnie od oleju z lnianki. Jeśli ktoś nie miał pysznego smalczyku na albo skwarek na omastkę, to musiał zadowolić się olejem rydzowym. Cóż, lepszy rydz niż nic.
Olej w smaku podobny jest nieco do oleju lnianego. Lekko gorzkawy, ostry, korzenny. W sam raz do grzybów. Jeśli nie macie, można zastąpić oliwą:)
Skoro mamy olej czas na GRZYBY!
Zostało mi trochę kurek, podgrzybków i nawet jeden prawdziwek..
Ale prym wiodły borowiki ceglastopore (Boletus luridiformis). Są niesamowite! Sama pewnie bym ich nie zebrała, zwłaszcza, że są nieco podobne do borowika szatańskiego, ale jeśli idziesz na grzyby z kimś kto się zna, jest zupełnie inaczej.
Wyglądają całkiem zwyczajnie.
Dopóki nie zajrzysz im „pod spódnicę”.
Wiedziałam, że dopóki borowikom ceglastoporym nie zrobię zdjęć na cegle, to ten wpis nie powstanie.
Zauważcie, co się dzieje: hymenofor (to ta gąbeczka pod spodem – nauczyłam się tego mądrego słowa kilka dni temu, wcześniej mówiliśmy po prostu „ma gąbkę”;)) jest piękny i ceglasty, ale zaraz po przekrojeniu grzyb nabiera nieziemskiego, sino-granatowego koloru.
Kilka sekund po przecięciu wygląda tak:
A kilkadziesiąt – tak:
Jest magia, prawda?
Borowika ceglastporego wymieszałam z innymi grzybami. Po obgotowaniu wygląda już zupełnie „zwyczajnie”, ale zanim go wrzuciłam na patelnię, po prostu stałam sobie nad tymi grzybami i wpatrywałam się w nie jak dziecko:-)
To była ostatnia partia grzybów do wykorzystania (kto wie, może ostatnia zebrana samodzielnie tego lata?), więc chciałam je potraktować po królewsku. Wybrałam klasyczny przepis włoski, który podpatrzyłam u Belgi od Kuchni: grzyby marynowane w occie winnym i oliwie. Oliwę zamieniłam na olej rydzowy (można oczywiście zostać przy oliwie). Dołożyłam zioła z ogrodu: kwiaty tymianku, tymianek cytrynowy, rozmaryn. Pieprz. Ziele angielskie. Liście laurowe. Miód. Wyszło coś unikalnego. Już teraz wiem, że będzie dobre.
Zapraszam Was do przepisu!
Grzyby marynowane w occie winnym i oleju rydzowym. Z ziołami i miodem.
Składniki:
(na cztery małe słoiczki)
- 1 kilogram ładnych grzybów, oczyszczonych (ale nie umytych, bo stracą smak, wystarczy oczyścić)
- 1/2 łyżeczki soli morskiej (ja po prostu dałam dwie solidne szczypty)
- kilka łyżek tłuszczu do smażenia (ja miałam oliwę pomace, z wytłoczyn)
- kilka gałązeczek ziół: u mnie rozmaryn, kwiaty tymianku, tymianek cytrynowy
- 2 łyżki miodu
- pieprz w ziarenkach
- kilka liści laurowych
- i kilka ząbków czosnku
- 100 ml octu jabłkowego + 1 łyżka
- oliwa z oliwek lub olej rydzowy do zalania
- + wyparzone słoiczki.
Przygotowanie:
Na patelni rozgrzewamy olej czy tam na czym smażymy, wrzucamy kilka ziarenek pieprzu, liść laurowy, zioła i 2 ząbki czosnku, obrane i posiekane na kawałeczki. Smażymy aż zacznie pachnieć. Dodajemy teraz pokrojone w grube kawałki grzyby (i tak się zmniejszą) i lekko je solimy: smażymy do czasu, aż puszczą odrobinę wody i woda odparuje.
Teraz zalewamy całość octem, smażymy aż ocet prawie się zredukuje: grzyby zaczną robić się takie miękkie i błyszczące. Wtedy dodajemy miodu i smażymy jeszcze przez chwilę, delikatnie mieszając, aż miód się ładnie rozpuści.
Dodaję jeszcze łyżkę octu winnego (na wszelki wypadek, aby mieć pewność, że pH będzie niskie) i teraz trzeba tylko przełożyć całość do słoiczków!
Do słoiczków wkładamy bo gałązeczce ziół, ząbek czosnku, kilka ziarenek pieprzu, liść laurowy. Tak po troszkę, o tyle!
Teraz wkładamy grzyby, zalewamy wszystko olejem lub oliwą tak, aby całość została pokryta.
Zakręcamy. Zostawiamy na trzy miesiące. Po tym czasie można wyciągać i jeść, chociaż prosto z patelni też są bardzo pyszne!
ps. żeby nie było, prawdziweczkiem też nie pogardzę.
ps2. (wiem, wykształceni ludzie z klasą piszą pps.)
Potrzebuję więcej grzybów!:)