Dzień dobry,
Mam nadzieję, że mieliście piękny weekend!
Ja swój spędziłam w pałacu w Weryni, na nowych studiach. Oczywiście związanych z ziołami:). W czerwcu pisałam Wam o naborze na studia ziołoznawcze w Weryni (na Uniwersytecie Rzeszowskim), na które się zapisałam.
Stali czytelnicy wiedzą, że przez moment miałam trochę dylematów:
Czy naprawdę potrzebuję kolejnych studiów o ziołach? (jak wiecie ukończyłam już studia zielarskie na Uniwersytecie Rolniczym)?
Czy dam sobie radę z inwestycją czasu (studia odbywają się raz na dwa tygodnie i są jednak kawałek ode mnie)?
Czy dam sobie radę z inwestycją finansową? (przecież te studia byłyby tylko dla mojego rozwoju, nie przełożą się na moje zarobki, nie potrzebuję ich do pracy, to jednak spory wydatek etc.)
Zresztą, nie ja jedna.
Mój Pan i Rodzice pytali mnie: „Ale po co Ci te studia, miałaś już jedne przecież niedawno, jaki jest racjonalny cel?”.
Od początku jednak wiedziałam, że to są tzw. dylematy ze zdrowego rozsądku i pytania, które zdrowy rozsądek nakazuje zadać. Tyle, że ja często działam na granicy zdrowego rozsądku :-). Wiedziałam, że na studia chcę się zapisać i dopóki mam taką okazję i możliwość, chcę się dowiedzieć jak najwięcej. Dla siebie.
Kilka słów o ciekawości świata
Dawno, dawno temu, popełniłam tekst pod tytułem: dlaczego warto studiować? Ten tekst jest nadal aktualny, ale chciałam dołożyć do niego trzy grosze.
Wielu osobom studia zielarskie czy ziołoznawcze kojarzą się z praktyczną wiedzą. O taką, że po tych studiach absolwent (czyli konkretnie ja;)) będzie sypać jak z rękawa: a co na kaszel? a na depresję? a na zły sen? a w jakiej dawce? A co to za roślinka? Co ma w sobie? Jak to działa? Z czym reaguje?
To jednak tylko część góry lodowej.
Wiedza praktyczna jest często domeną wiedzy ludowej (tzw. folk knowledge) albo potocznej albo po prostu praktycznej. Wiemy z doświadczenia swojego lub innych, że coś nam pomaga w takiej i takiej dolegliwości albo ma takie i takie właściwości i już.
Tymczasem podejście bardziej naukowe pyta: „dlaczego tak jest?”. Więcej, może pytać też o rzeczy, które mogą ale wcale nie muszą mieć praktycznego zastosowania. Pytamy o coś tylko dlatego, że jesteśmy ciekawi świata, dla czystej ciekawości i to właśnie ta ciekawość jest jedną z unikalnych cech ludzkiego mózgu.
Weźmy takie piękne, jesienne liście. Przeciętnemu człowiekowi (w tym mi:)) wystarczy wiedza, że co jesień liście zmieniają kolor z zielonego na złoty, ogniście płomienny czy czerwony.
Naukowiec jednak, wiedziony intuicją i ciekawością może zapytać: dlaczego tak się dzieje? Co takiego dokładnie wydarza się w liściu? Więcej, jest w stanie poświęcić kilka lub kilkanaście lat swojego życia, aby znaleźć odpowiedź.
Przeciętny człowiek zapytałby:
– Dlaczego to robisz? To tylko liście, to oczywiste, że przebarwiają się jesienią, wie to każde dziecko.
Polityk zapytałby:
– Jak przedłoży się to na gospodarkę? Czy dzięki tej wiedzy wzrośnie PKB? Czy wpłynie to na pozycję naszego państwa i regionu?
Inwestor zapytałby:
– Czy mogę tę wiedzę przekuć na zysk? Jak mogę to zrobić?
Dycydent z uczelnii zapytałby:
– Czy da się na to rozpisać grant i czy będziemy mieć pieniądze z publikacji?
Ktoś kto interesuje się naturalnymi metodami leczenia zapytałby:
– Czy w tych liściach jest coś zdrowotnego? Ile mam pić na taką i taką dolegliwość? Czy dzięki Twojemu doświadczeniu się tego dowiemy? Czy jest tam lekarstwo na raka?
Tymczasem naukowiec, z czystej ciekawości, może po prostu chcieć wiedzieć co takiego u licha dzieje się z tymi liśćmi i już.
Takie pytanie zadał sobie na przykład żyjący prawie sto lat temu Michaił Cwiet, który poświęcił kilka lat życia badanie burego roztworu suszonych liści.
Jakie to może mieć zastosowanie praktyczne?
Wydaje się, że żadne.
Dopóki w 1903 roku nie wpadł na pomysł przesączania tego roztworu przez warstwę kredy: okazało się, że bury roztwór rozdzielił się wtedy na kilka kolorów (bo różne barwniki miały różną prędkość przepływu przez kredę).
Obecnie, Michaiła uznaje się za odkrywcę karotenoidów (grupy barwników roślinnych, o których słyszał prawie każdy) oraz metody analitycznej zwanej chromatografią, która po wielu udoskonaleniach jest obecnie najczęściej stosowaną metodą analizy min. ziół czy składników żywności. Chromatografy mogą kosztować kilka milionów złotych (więc napędzają gospodarkę), są w wielu laboratoriach i mają wybitnie praktyczne zastosowanie, natomiast to nieomal uboczny produkt badań, które z założenia wcale nie musiały być praktyczne.
Michaił tego nie zakładał, chciał po prostu wiedzieć co i dlaczego dzieje się jesienią z liśćmi.
Dlaczego o tym piszę?
Dlatego, że mam świadomość, że każde studia – nawet te podyplomowe – po części będą studiami teoretycznymi. Gdybyście kiedyś chcieli się na tego typu studia zapisać, miejcie świadomość, że nie zawsze będzie tak, że wszystko czego się dowiecie będzie miało przełożenie na rzeczywistość.
Krótki spacer etnobotaniczny z profesorem Łuczajem. To tylko część zajęć, wcześniej mieliśmy kilka godzin wykładów.
Dla przykładu, w ten weekend mieliśmy wprowadzenie do biologii komórki (teoretycznie wiedza o tym, co przechowywane jest w części komórki zwanej wakuolą nie jest konieczna i niezbędna do tego, aby zajmować się ziołami), mówiliśmy o starych ankietach etnobotanicznych oraz mapach pokazujących rozmieszczenie roślin oraz o wspomnianej już chromatografii i różnych rodzajach chromatografów i ich zasadzie działania (na co mi to potrzebne? nie jestem chemikiem! teoretycznie mogłabym wiedzieć, że chromatograf istnieje).
To jednak jest według mnie jedna z rzeczy, która czyni naukę potężną i piękną. Nawet taką naukę w formie okrojonej (nie będę przecież pracować w laboratorium). Chcemy sięgnąć do istoty rzeczywistości a nawet, jeśli sami nie potrafimy i nie możemy tego zrobić, możemy spotkać się z ludźmi (chociażby na takich podyplomowych studiach), którzy sięgają poza tę praktyczną i namacalną warstwę, szukają gdzieś dalej.
To jest chyba jedna z tych rzeczy, dla których warto się uczyć, pytać, poznawać, nawet jeśli niekoniecznie będzie to przydatne.
All knowledge is worth having.
Dziękuję Ani, za zdjęcia z Weryni, to był piękny dzień!
Skoro już zrobiło się tak patetycznie dodam, że zafundowałam sobie jeszcze jedną intelektualną przygodę, która nie wiem w jaki sposób się zakończy:-).
Dostałam się na studia doktoranckie (przeżywałam to chyba przez dwa tygodnie, 0 50 miejsc na całym wielkim wydziale ubiegało się prawie 90 osób) i chciałabym naukowo rozwijać się w kierunku tzw. etnofarmacji czyli bardziej lub mniej tradycyjnych sposobów wykorzystania substancji leczniczych pochodzenie naturalnego.
Nie wiem co z tego wyjdzie, nie mam presji, nie muszę, po prostu chcę w ten sposób popracować sama dla siebie.
Zobaczymy!
Pięknego dnia!
ps. ogłoszenie parafialne z ostatniej chwili. Jeśli pragniecie sobie postudiować, to podobno w tym roku są jeszcze miejsca na Towaroznawstwo Zielarskie w Krośnie i myślę, że można się odpisać.