Sieć Dziedzictwa Kulinarnego Mazowsze.

Oceń ten post
Kategorie:
Podziel się z innymi:

Gdyby ktoś powiedział mi trzy lata temu, że miastem które będę odwiedzać najczęściej w ciągu roku (oprócz prawie rodzinnego Krakowa) będzie Warszawa, zaśmiałabym się mu prosto w twarz.

Teraz jednak już się nie śmieję.  Mam małą, karminowo-czerwoną walizkę i grzecznie jeżdżę nią tam i z powrotem.  Jeżdżę na spotkania. Warsztaty. Czasem do telewizji, czasem na wywiady, czasem na targi.

Niemniej za każdym razem trasa wygląda podobnie. Kraków Główny – Warszawa Centralna. Labirynt przejść podziemnych. Tramwaj, autobus lub metro. Czasem jakiś obiad na mieście i powrót do domu, najlepiej jeszcze tego samego dnia. Bo w końcu lubię spać we własnym łóżku.

Tak naprawdę jednak nigdy nie byłam na Mazowszu. Teoretycznie wiem, że to więcej niż pośpiech i labirynty Stolicy (którą naprawdę kocham, w stolicy umówiłam się na swoje pierwsze w życiu randki!) ale w praktyce jakoś nigdy nie było okazji doświadczyć czegoś Poza-Wielkim-Światem.

Aż do tego tygodnia.

Którego ledwo wróciłam do Krakowa, taszcząc ciężką walizkę (zazwyczaj jest na odwrót, słoiki wożę w stronę Warszawy, bo to jakieś prezenty, to dzikie rośliny, głogi i takie tam;)).

Moja druga połowa zapytała:

– Co Ty ze sobą wozisz, kamienie?

– Lepiej.

I zaczęłam wypakowywać to co możecie zobaczyć poniżej.

Mnóstwo buteleczek, słoiczków małych i dużych: podarunków od lokalnych producentów zrzeszonych w sieci Kulinarnego Dziedzictwa Mazowsze. Z ciężkim sercem tłumaczyłam, że nie dam rady wziąć już więcej („Ale tak, może przyjadę latem! Popróbuję!”).

Oto moje kamienie. Takie kamienie mogę wozić. 

Chociaż kiepsko się z nimi biegnie, kiedy masz w 10 minut zasuwać przez jeden kilometr z bagażami, żeby zdążyć na ostatni tego dnia pociąg do domu. Ale da się!

Moje pierwsze spotkanie ze smakami Mazowsza (innymi niż ekstrawaganckie baranie jądra w Solcu czy kupowane w pośpiechu kanapki w przejściu Dworca) było lepsze, niż mogłam sobie wymarzyć!

Wszystko za sprawą Urzędu Marszałkowskiego i fantastycznych ludzi, których mogłam spotkać podczas wyjazdu studyjnego pokazującego czym jest sieć dziedzictwa kulinarnego Mazowsze.

To właśnie taki znak czapki:)

A na początku było.. Czym są Sieci Dziedzictwa Kulinarnego?

Tak naprawdę wszystko zaczęło się nie w Warszawie, nawet nie w Polsce, ale trochę dalej na północ, w Skandynawii. W 1995 roku grupa kulinarnych entuzjastów (głównie szefów kuchni) z szwedzkiej Skane i duńskiego Bornholmu zaczęła się zastanawiać nad tym co przyciąga turystów.

Pomyśleli, że równie ważna jak wypoczynek, piękne widoki czy historyczne budowle jest możliwość próbowania tego, co oferuje lokalna kuchnia: że ciekawą ideą byłoby stworzenie szlaków. Nie historycznych, ale właśnie kulinarnych. Stąd rozpoczął się pomysł na sieci kulinarnego dziedzictwa, które dziś obejmują całą Europę (możecie o nich przeczytać tutaj).

Znakiem sieci stała się właśnie charakterystyczna czapka kucharska, na niebieskim tle.

Aby dostać się do takiej sieci, w dużym skrócie, trzeba wykazać się posiadaniem lokalnego produktu. W tym wypadku wytwarzanego na Mazowszu, z możliwie mazowieckich składników: wiadomo, nikt nie oczekuje że w Polsce będzie rósł pieprz;)Wiecie, czegoś, do czego warto podróżować.

Kilka przykładów?

Właśnie po to wybrałam się na Mazowsze, aby zobaczyć na własne oczy, co oznacza sieć.

W sieci mazowieckiej znajdziecie 58 producentów i 200 produktów. Przetwory, owoce, likiery, dania, miody.. Jest z czego wybierać!

Weźmy taki czosnek

Zawsze jest to problem, żeby dostać dobry czosnek (o czym przeczytacie w jednym z moich najpopularniejszych postów o czosnku polskim i chińskim). Na Mazowszu macie za to na przykład czosnek latowicki z gospodarstwa, które jest włączone do Sieci Dziedzictwa Kulinarnego Mazowsze.

Jary albo ozimy. Jaki chcecie. Nie dość, że macie pewność „oto czosnek 100% z Polski” to jeszcze wiecie dokładnie skąd.

Czosnek latowicki. Z Polski. Z Mazowsza. Dobry, jak to czosnek. 

 

Chociaż za wampiry, teściowe i dziewice nie mogę ręczyć. Nie wiem co one z czosnkiem robią.  W sumie to chyba  nie  chcę wiedzieć. 

 

A może przetwory?

Jest taka firma, Krokus się nazywa.

Dwie super miłe dziewczyny ją reprezentowały (skończyło się tak, że musiały mi opowiadać przy stole o wszystkich nalewkach leczniczych jakie robią u siebie w rejonie, macham!).  Też są w sieci, bo robią nie tylko pyszne rzeczy, ale używają też lokalnych produktów i tradycyjnych metod przetwórstwa. Ich pomidorowy keczup to jest to czym w zasadzie powinien być szanujący się keczup, czyli długo gotowane pomidory. Konfitury też zazwyczaj mają to co mieć powinny, czyli owoce i cukier.

A czasem nawet bez cukru.

 

A chleb z logiem dziedzictwa kulinarnego?

Dlaczego nie?

Byliśmy w takiej pięknej, naprawdę pięknej piekarni z Tradycją. Taką przez duże „T”, hołubioną jeszcze od czasów przedwojennych: w Piekarni Radzikowscy w Siedlcach. Robią tam chleby według dawnych receptur, a właściciel przyznaje:

„Owszem, wprowadzamy nowości, ale ja uważam, że wystarczy mieć kilka naprawdę dobrych chlebów i tyle. To wystarczy. Dobry chleb to dobry chleb”.

W dużym skrócie. Dobry chleb sam się nie zrobi.

 

A kiedy będziecie w Siedlcach, to chcecie pójść do Piekarni Ratuszowej i  spróbować tego chleba.

Zabijcie mnie, ale nie pamiętam jak się nazywa. Jeśli zapytacie o flagowy chleb, polecą Wam właśnie ten. Sycący, wilgotny i robiący dobrze żołądkowi.

 

To akurat nie jest produkt tradycyjny, ale za każdym razem kiedy patrzę na to zdjęcie mam ślinotok. 

Za ścianą mają piec chlebowy, interes ma rzeczywiście ciągłość rodzinną.

Więcej, jest trochę jak we Włoszech. Odwiedziła nas nawet Głowa Rodziny, seniorka rodu, która nadal dogląda rodzinnego interesu. Coby chleb był taki, jak być powinien.

Nalewki?

Dlaczego nie. Nie wiem co na to Ustawa o Wychowaniu w Trzeźwości, ale jeśli napotkacie się na nalewki Państwa Dzilińskich z Longinusa, to spróbujcie. Mi szczególnie przypadła do gustu Nalewka Szeptuchy i tarninowa.

Pierwsza słodka, z kwiatu bzu  ale bez perfumowanego zapachu (czasem bzowe kwiaty wonią dość..ekhem, intensywnie). Druga taka jak dojrzała miłość: trochę cierpka, trochę słodka, już nie uderza do głowy jak młode wino i nie da się jej pić bez umiaru, ale jest w niej coś takiego, że chce się delektować.

 

Jabłka? Miody?

Również można je znaleźć na Szlaku Dziedzictwa. Szczególnie pozdrawiam panią Basię i Roberta Zawistowskich, z którymi zdążyłam się zaprzyjaźnić („Koniecznie przyjedź latem!”). Mają ekologiczny sad, robią octy jabłkowe i soki i różne inne cuda. Kto wie, może przyjadę?

Odbyłam też mnóstwo ciekawych rozmów z  właścicielami pasieki Nadbużańskiej . Uwielbiam pszczelarzy ale rzadko spotykam takich z wiedzą tak wszechstronną jak pan Piotr, który jest pszczelarzem również z wykształcenia. Porozmawialiśmy sobie o pyłku pszczelich, matkach, obnóżach, walkach pszczelich królowych..

To tylko część osób, która z nami była. Jeśli jesteście z Mazowsza albo z okolic lub planujecie tam wycieczkę, może Was zaciekawić publikacja o Dziedzictwie Kulinarnym Mazowsze. 

Gdzie znajdziecie taki znaczek, tam możecie wiedzieć, że jest coś ciekawego:)

A na deser…

A na deser przedstawiam Wam zapowiedź kolejnego postu z mojej mazowieckiej wyprawy: już teraz powiem, że będzie szlachecko!

Nocowaliśmy w przepięknym dworku Mościbrody i w nim miałam okazję próbować najlepszego karpia, jakiego jadłam do tej pory.

Nie przepadam za karpiem i jeśli mi smakuje, to oznacza, że jest naprawdę dobry.

Słodkawy, bez mułu, tłusty (no dobrze, ości były, w końcu to karp) – wraz z szefem kuchni dworu Mościbrody przygotowaliśmy zupę z karpia i karpia w panierce.

To było wyborne.

Powtarzam się, ale mówi Wam to osoba, która za karpiem nie przepada. Tego mogłaby jeść.

Tak, to jest karp. Tak, tylko w mące obsmażany. I tak, smakował mi. Bardzo.

 

„Nasze cedzaki pani fotografuje?”

„Ale proszę zobaczyć, ładne będą!” (pokazuję zdjęcie!)

„No popatrz, kto by pomyślał, że takie ładne mamy cedzaki…”:-)

 

Cedzaki cedzakami. Szef kuchni Mościbrody z gotowym daniem. Karp z warzywami:). Była też winna zupa z karpiem. Wybaczcie brak zdjęć, ale głód przeważył;)

 

Co będziemy robić jutro?

Jutro znów wybierzemy się na Mazowsze, w stronę zapomnianych smaków.

Będziemy piec pierniczki. I smażyć konfitury nad otwartym ogniem. I próbować starych przepisów..

ps. padał śnieg, było jak w bajce!

Zapraszam Was już teraz!

Podobał Ci się ten post? Podziel się nim z innymi!