Spis treści
- 1 Dziękuję!
- 2 Carpe diem po mojemu
- 3 Nie działam po to, żeby uzyskać korzyść
- 4 To co było, co się zdarzyło..Podróże
- 5 Warsztaty, warsztaty
- 6 Alembik i destylacja..
- 7 Publikacje ogólnopolskie..
- 8 Moja własna linia kosmetyków
- 9 Specjalne podziękowania dla mojej Mamy
- 10 Moje największe wyzwanie w 2017…?
- 11 Podobał Ci się ten post? Podaj dalej!
Dzień dobry,
Witam Cię pięknie w Nowym Roku!
Jest takie angielskie powiedzenie: „When life gives you lemons, make lemonade” – „Kiedy życie rzuca Ci cytryny, zrób z nich lemoniadę!”. Cóż, patrząc na ubiegły rok, myślę, że coś w tym jest! Zapraszam Cię dzisiaj w sentymentalną podróż po tym, co się zdarzyło w AD 2016! Dowiesz się też, co jest aktualnie moim największy wyzwaniem, zaś jeśli zajrzysz jutro, podzielę się swoimi fascynacjami oraz planami. Myślę, że część będzie zaskakująca!
Zdarzyło się wiele: wyjazdy, kursy serowarskie, miedziane alembiki, destylacje, własna marka kosmetyków, artykuły w ogólnopolskich miesięcznikach..
Nie sądziłam nawet, że udało mi się, z moim chaosem, wiecznym niezorganizowaniem i spontanicznym działaniem, przygotować tyle rzeczy! Niemniej, nadal jestem nieusatysfakcjonowana i jest to około 50% założeń, dlatego w tym roku planuję lepiej, więcej i mam nadzieję, bardziej efektywnie.:)
Dziękuję!
Chciałabym podziękować stałym Czytelniczkom i Czytelnikom za cierpliwość oraz za to, że mnie totalnie wspieraliście, zwłaszcza w okresach, w których byłam mniej blogowo aktywna, co wynikało nie tylko z nawału pracy zawodowo-rozwojowej. Dostawałam mnóstwo maili w stylu: „Klaudyna, jak tylko się ogarniesz, to pisz! Poczekamy!”.
Jestem tylko człowiekiem i ten rok był dla mnie bardzo trudny ze względów osobistych, co odbiło się na moim zdrowiu i produktywności. Myślę, że podeszłam do pewnych rzeczy zbyt ambicjonalnie i nie doceniłam, że czasami potrzeba po prostu czasu, wyrozumiałości dla samej siebie i nie zawsze da się być na pełnych intelektualnych obrotach. Mam nadzieję, sama dla siebie, że w tym roku jakoś się poskładam do stanu naturalnego chaosu. Moje działania są zazwyczaj skoncentrowane wokół Pryncypium Pierwotnego Chaosu i potrzebuję spokoju psychicznego, żeby nim efektywnie zarządzać;).
Carpe diem po mojemu
Mam też taką prywatną tezę, że należy wykorzystywać sytuacje, w których się znajdujemy. Dla przykładu, jeśli mam jakieś okienko czasowe czy finansowe, to staram się być bardzo elastyczna i mieć otwarty umysł. Poznawać świat i łączyć to ze swoją pasją (np. do Szwajcarii pojechałam głównie dowiedzieć się czegoś o serach, ale odwiedziłam też apteki, sklepy z kosmetykami naturalnymi, wydałam mały majątek na różne ichniejsze kremiki, zioła i susze..). Czasami robię też rzeczy, które nie są bezpośrednio związane z moim życiem zawodowym (mały wykład o pracy mózgu? dlaczego nie! rozmowa o minerałach i kamieniach półszlachetnych? w porządku!), ponieważ bardzo lubię wystawiać się na nowe bodźce i staram się nie zamykać tylko w jednej „działce”.
Kiedyś koleżanka zapytała mnie, czy nie wolałabym oszczędzać pieniędzy i np. móc spokojnie inwestować we własną linię kosmetyków, profesjonalną reklamę etc. Odpowiedziałam, może troszkę niepoprawnie, że skoro jestem na takim etapie życia, że nie mam jeszcze dzieci (nie liczę młodszej Siostry, którą też muszę trochę powozić;)), to chcę wykorzystać maksimum wolnego czasu i zasobów na rozwój osobisty i poznawanie świata. To też dla mnie bardzo ważne, żeby poznawać nieco inne wykorzystanie roślin, ziół czy minerałów, niż tylko my na „polskim ogródku”, dlatego też z przyjemnością poznaję różne tradycje zielarskie i wykorzystanie tej samej rośliny.
Nie działam po to, żeby uzyskać korzyść
Ja nie przeliczam tego w taki sposób: „Wydam x złotych to mi się zwróci z tego y”. Może powinnam kiedyś zacząć, moje konto pewnie wyglądałoby lepiej;). Robię to, co podpowiada mi intuicja i bardzo często są to rzeczy niemierzalne czy nie przynoszące namacalnego efektu. Czasami to wręcz jakaś jedna myśl, pomysł, znajomość, książka do przeczytania albo slajd na konferencji.. Nawet moje formulacje kosmetyczne są przedziwne i mało mnie interesuje, że nikt nie robi czegoś podobnego albo można było przygotować je tak, żeby zarobić więcej (dać nieco tańsze składniki etc.) lub bardziej „klasycznie”. Dziewczyny wielokrotnie mi pisały, że moje serum do rąk ma zapach i konsystencję, z którą się nigdy nie spotkały (żeby nie było, piszą też, że dobrze działa, co jest ultra miłe), a kilku asesorów kosmetycznych miało już niezłą zagwozdkę, słysząc o moich przyszłych pomysłach.
Według mnie Carpe diem to próba najlepszego rozeznania się w sytuacji w jakiej się znajduję (i żeby było jasne, nie musi to być sytuacja przyjemna) i próba jak najlepszego, szczerego działania. Nie zawsze wyjdzie, nie zawsze zaowocuje, ale ważne, żeby próbować i nie oglądać się na innych, którzy być może robią coś lepiej, efektywniej, bardziej opłacalnie. Każdy ma swoje tempo i priorytety i myślę, że najlepsze co możemy zrobić, to szanować swoje własne marzenia i ograniczenia.
Skoro zaś jesteśmy przy marzeniach i wspomnieniach..
To co było, co się zdarzyło..Podróże
Tego roku sporo podróżowałam. Ubiegły Nowy rok, troszkę przez przypadek, spędziłam w Rzymie i Neapolu, gdzie miałam okazji kosztować fantastycznej pizzy.
W lutym odwiedziłam gaje cytrusowe na Sycylii, doszkalając swoje umiejętności fotograficzne w dziedzinie fotografii kulinarnej. To nie jest tak, że ja wszystko umiem: ciągle się uczę i jeśli mam jakiś nadmiar gotówki (co mi się nie zdarza zbyt często), bez wahania inwestuję go w szkolenia, warsztaty czy konferencje. Jeśli brakuje Ci słońca, to koniecznie zajrzyj do wpisu: Witaj w cytrusowym gaju! To było jedno z najpiękniejszych miejsc, w których miałam możliwość mieszkać.
Zdjęcia robiły się same! Do tej pory wspominam zapach pomarańczy i mandarynek..
To jest ogólnie zabawna historia: kilka lat temu byłam pierwszą blogerką, która opisała sycylijskie ekologiczne pomarańcze Incampagna, które zamawialiśmy sobie na spółkę ze znajomymi z Krakowa. Rok temu nie dość, że okazuje się, że będę mieszkać w miejscu, w którym te pomarańcze rosną, to właścicielka pamięta tamten wpis! Jak bardzo przyciągam przypadki?
Na długi weekend majowy wybrałyśmy się z przyjaciółką do Tokaju. Pomysł był dość spontaniczny, a poza tym Kasia zaczęła się interesować winami więc uznałam, że to dobre miejsce. Tokaj jest przykładem wycieczki, która może być tania (zwłaszcza, kiedy mieszkasz na południu Polski), a równocześnie bardzo ciekawa i satysfakcjonująca.
Tyle, że najlepiej jest wybrać się własnym samochodem i z mocnym postanowieniem samodzielnego wyszukiwania ciekawych miejsc, ponieważ w innym wypadku, zwłaszcza przed sezonem, można się nieco nudzić. W Tokaju zastała nas piękna pogoda, bujna roślinność, dobre (i tanie wina, pominąwszy oczywiście wyższe Tokaje;)). Odwiedziłyśmy też serowara oraz jedyną na Węgrzech manufakturę octu winnego. Fajnie, swojsko i niedrogo. W tym roku chciałabym wybrać się na czeskie Morawy, też winnym szlakiem.
W maju odwiedziłam Portugalię. Wyjechałam się na międzynarodową konferencję aromaterapeutyczną. Bardzo zależało mi na uczestnictwie, ponieważ organizowana była w działaniu z wieloma naukowcami z Afryki i Bliskiego Wschodu: jest to perspektywa, którą trudno jest poznać na co dzień. Zwłaszcza, że większość wykładów czy posterów była na temat roślin, których nigdy nie znałam, co było bardzo odświeżające.
Postanowiłam przedłużyć nieco pobyt i w Portugalii byłam łącznie przez 9 dni, zachwycona krajem. To pierwszy raz kiedy podróżowałam sama i to jeszcze tak długo. Z moim szczęściem nie musiałam jednak się nudzić: już pierwszego dnia umówiłam się z czytelniczką (oczywiście przez przypadek i kątem oka zobaczyła mój wpis:)) i wybrałyśmy się na małą wycieczkę nad Ocean!
Z Portugalii przywiozłam też wiele smaków, aromatów, suszonych ziół w bagażu podręcznym i trochę wina (celnicy mieli dość zabawną minę, kiedy zaczęłam to ziele całe wykładać na taśmie na lotnisku!). Zapraszam Cię do postu o portugalskim targu! To piękny, łatwy do podróżowania kraj, który bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Myślę, że zimą chciałabym przenieść się tam wspomnieniami i przygotować kilka wpisów z Porto i okolicznych regionów. Wszystko skrzętnie dokumentowałam, ale połowa pracy to przygotowanie materiału blogowego!
Dwa miesiące później byłam już w polskich Sudetach na kursie serowarskim (jeśli interesujesz się serem, koniecznie zerknij na ten post!) żeby przypomnieć sobie nieco umiejętności robienia sera. Dodam, że przepisy na domowy ser możesz zobaczyć w całym cyklu Zrób Sobie Ser!
Tydzień potem, dostałam od czytelniczki zaproszenie do małej wyprawy po serowarniach. Byłam przekonana, że serowarnia jest na Podkarpaciu, jednak okazało się, że jednak w Szwajcarii..
Cóż było robić? Zabukowałam bilet i we wrześniu korzystałam z olbrzymiej gościnności Kasi i Roberta, dowiedziałam się bardzo dużo o szwajcarskich serach, ale przywiozłam też mnóstwo innych, ziołowych inspiracji. Robert fantastycznie opowiada o serach i mam nadzieję, że kiedyś też założy swój kanał na YouTube, bo jest pasjonatem z ogromną wiedzą historyczną oraz techniczną! Zresztą, mam nadzieję, że przeprowadzą się do Polski i będą tutaj robić i sprzedawać pyszne sery, masło i maślankę! Mam w tym swój prywatny interes, bo mieszkaliby około 1.5 h jazdy ode mnie, więc mogłabym się łatwo zaopatrywać..;).
Dzięki Kasi mam też nową fiksację, ale o tym za chwilkę..
Nie udało mi się zrealizować jednego planu wyjazdowego, mianowicie konferencji aromaterapeutycznej w Londynie. Bardzo na nią liczyłam, ale kiedy przeliczyłam sobie czas (to był mój pierwszy weekend wolny od kilku miesięcy) oraz niestety fundusze (wiedziałam, że seria własnych kosmetyków będzie dość dużym wydatkiem, chociaż nie sądziłam, że aż tak, no ale to innym razem sobie opowiemy.:)) musiałam odpuścić. Cóż, nie wszytko na raz!
Za to kilka tygodni później byłam już na międzynarodowej konferencji Tradycyjnej Medycyny Chińskiej w Krakowie. Konferencja była przeciekawa, zwłaszcza panele na które się wybrałam (leczenie chorób skórnych, chorób górnych dróg oddechowych oraz panel onkologiczny). Medycyna chińska jest mi bardzo bliska. Uczę się o ziołach chińskich raczej w zachodnim rozumieniu, jednak niezmiennie mnie fascynują. Zwłaszcza różne toniki, adaptogeny oraz grzyby medyczne . Rozważałam nawet dłuższy kurs TCM, jednak na razie wygrywa lenistwo czytaj „Wolne weekendy!”:-)
Na tym skończyły się moje wyjazdy. Nie mam pojęcia co przyniesie ten rok i też niczego specjalnie nie planuję. Wiem, że chciałabym być może odwiedzić francuskie Grasse w maju (co ciekawe, preferuję olejki lawendowe z Bułgarii i takie też mam w sklepie, no ale co klasyka to klasyka) oraz wyjechać poza Europę, być może odwiedzić destylarnie w Azji Południowo Wschodniej (mają tam masę ciekawych olejków), jednak to raczej taki luźny i odległy plan.. Jednym słowem: nie planuję i nie wiem.
Warsztaty, warsztaty
W tym roku przeprowadziłam wiele warsztatów kosmetycznych i do tej pory nie wiem jak to się udało, z taką ilością:). Część z Was gościłam u mnie w domu, z niektórymi spotkałam się też we Wrocławiu i w Warszawie. Niektóre dziewczyny przychodzą kilka razy, tylko po to, żeby uzupełnić sobie zapasy domowych kosmetyków, bo wiedzą, że u mnie zawsze robimy dużo.
Warsztaty są dla mnie zawsze wielkim przeżyciem i stresem. Nie tylko dlatego, że kiedy wyjeżdżam to wszystko robię sama (od zapakowania pudeł, przewiezienia, wyniesienia ich, rozpakowania dzień wcześniej..), ale też dlatego, że chcę przekazać jak najwięcej i daję z siebie tyle, ile mogę.
Warsztaty są też dla mnie świetną okazją, żeby się spotkać oraz porozmawiać: czasami dowiaduję się czegoś, czego nie mogłabym wyczytać z książek. Czasem też dowiaduję się, że ktoś wykorzystał moją recepturę dla siebie/dziecka/znajomych i super się sprawdza. Dla mnie jest to wiedza bezcenna, bo widzę, jak coś działa w realnym świecie.
Doszło do tego, że jeden z kremów, który wykonujemy na warsztatach (taki krem a bolące mięśnie, przygotowywałam go raczej jako ciekawostkę) staram się reformułować pod kątem wegańskim (zawiera wosk i lanolinę) i jeśli się uda, to wprowadzę go jako „legalny” kosmetyk, ponieważ mam bardzo dobre opinie o jego działaniu. Gdybym nie prowadziła warsztatów, nie miałabym takiej opinii zwrotnej.
W tym roku nie mam jeszcze planów warsztatowych. Myślę, że warsztatów, zwłaszcza warsztatów u mnie w domku, będzie mniej. Chciałabym troszkę odciążyć Mamę i też nie korzystać zbytnio z jej wyrozumiałości. Warsztaty w domu to około 1 – 1.5 tygodnia przygotowań, w tym kilka dni wyłączenia życia rodzinnego, więc nie chciałabym, żeby stały się klasykiem. Na razie chciałabym sobie troszkę odpocząć w każdym razie w tej materii, myślę, że więcej będę mogła powiedzieć pod koniec stycznia!
Alembik i destylacja..
Moje ukochane miedziane alembiki, godziny spędzone przy destylowaniu wód kwiatowych (niestety dostępne są tylko końcówki już), borowiny czy żywic. Bardzo dużo się nauczyłam i nie mogę się doczekać następnego sezonu! Dodam od siebie, że hitem był hydrolat mirrowo-kadzidłowcowy, jednak ilość surowca i pracy, jaka była potrzebna do jego wykonania (zwłaszcza do wyczyszczenia alembika potem z tej żywicy) była tak pochłaniająca, że do tej pory kiedy dostaję maila z pytaniem: „Klaudyna, a kiedy będzie znowu hydrolat kadzidłowy?”, to mnie to nieco przeraża i odpisuję „nie wiem”:-).
Jestem prawdopodobnie jedyną osobą w Polsce, która używa i promuje używanie miedzianych alembików do destylacji ziół, mam nadzieję, że za kilka lat będzie nas więcej!
Publikacje ogólnopolskie..
Nie wiem dlaczego się tym nigdy nie chwalę (może powinnam?), ale piszę regularnie do trzech magazynów: Mojego Gotowania, Wróżki oraz Weranda Country. Tak, na to też mam czas!:)
Moja własna linia kosmetyków
To jest chyba rzecz, z której jestem najbardziej dumna. To dopiero początek i temat, w którym raczkuję (zresztą, bardzo chciałabym Cię zabrać kiedyś za kulisy, ale też muszę się jeszcze sama poczuć pewniej), jednak było to dla mnie bardzo duże wyzwanie logistyczne, intelektualne oraz … nerwowe. Jeśli coś mogło pójść nie tak, to poszło, włącznie z pożarem u jednego dostawcy. Powiedzmy, ze to historia na kilka wieczorów..
Dlatego też, udało mi się wytworzyć około połowy tego co planowałam, natomiast już w połowie stycznia, powinien być dostępny mocno odżywczy krem ochronny oraz balsam ułatwiający oddychanie pełen olejku tymiankowego (ma super opinię zwrotną zwłaszcza ze strony Mam, które smarują nim swoje dzieci) i oregano (dodam od siebie, że będzie miał dobrą cenę, 39zł). Będzie oficjalnie dopuszczony do użytku dla dzieci od 3 r.ż (myślę, że spokojnie można od 2 r.ż) i myślę, że będzie bardzo fajny.
Prowadzę też dość zaawansowane negocjacje dotyczące super olejku z drzewa sandałowego, dlatego w pod koniec stycznia powinnam mieć olejek do masażu biustu i ekskluzywne serum do twarzy z olejkiem sandałowym. Bardzo na niego czekam, ponieważ to jeden z najcenniejszych i najtrudniej dostępnych (w wysokiej jakości) olejków eterycznych. Mam już plany na kolejne serie, ale będę je wyjawiać na bieżąco:). Bardzo chciałabym Ci pokazać jak powstają formulacje i pomysły na kosmetyki, jednak jak dowiesz się jutro, nie jest to tak łatwa sprawa:)
Tutaj przeczytasz więcej o moich kosmetykach. Serum do dłoni i aromaterapeutyczne sole kąpielowe możesz zakupić w sklepie. Niestety, większość wyprzedałam przed Świętami i na nowe trzeba będzie poczekać około 2 – 3 tygodnie. Dlatego też postanowiłam przedłużyć zasady przedsprzedaży: jeśli zamówisz teraz, kupisz taniej i otrzymasz darmowy olejek pomarańczowy. Jednak na kosmetyki trzeba będzie troszkę poczekać:)
(żeby było jasne, to było jakieś trzy tygodnie temu, teraz nie wychodzę na pole bez kurtki!:)). Fartuszek który widzisz, jest to fartuszek z lnu zaprojektowany przez Moją Mamę. Super miły w noszeniu i niezwykle funkcjonalny, uwielbiam!
Specjalne podziękowania dla mojej Mamy
Wiem, Mamuś, że tego nie czytasz, ale chciałabym Ci publicznie podziękować, za całą pomoc, którą mi dajesz.
Poważnie, bez mojej Mamy, która pomaga mi ogarniać rzeczywistość, cierpliwie stawia kolejne półki i sortuje moje rzeczy (mam olbrzymi problem z organizacją w przestrzeni), podsuwa mi kolejne pomysły na usprawnienie wysyłki, pomaga mi na warsztatach, to nic by z tego nie było. Poważnie. Zginęłabym pod stertą papierów, dokumentów i pudeł. Myślę, że zrobiłabym jakieś 50% tego co teraz.
Wiele dziewczyn które są u mnie na warsztatach potem piszą: „Pozdrów Mamę!” i prawda jest taka, że jeśli ktoś za mną stoi i mnie wspiera, to jest właśnie moja Mama. Pomijam już fakt, że jak miałam ciężki okres w życiu, to przynosiła mi jedzenie do pokoju przez kilka tygodni;).
Moja Mama ma także bardzo duże poczucie estetyki, dotyczące przedmiotów dnia codziennego. To jest rzecz, której mi brakuje, bo ja przedkładam fukcjonalność i jakość wykonania nad „ładność”. Myślę, że razem się dobrze uzupełniamy w tej materii:). Mama zaprojektowała dla mnie na przykład dla mnie fartuszki (potrzebowałam takiego, który zmieści telefon i notatnik), które uszyła z materiału dostępnego pod ręką. Bardzo podobały się uczestniczkom, więc sprowadziłam fajny, wysoko jakościowy len i doczekały się się pełnoprawnej edycji w sklepie.
To jednak drobnostka, tak naprawdę chodzi o całą niematerialną pomoc osoby, której zawsze możesz ufać i tego nie można przecenić.
Wiele rzeczy mogę sobie kupić, ale takiego wsparcia: nie.
Moje największe wyzwanie w 2017…?
Być tutaj dla Ciebie.
Poważnie.
Nigdy nie sądziłam, że to powiem, ale moim największym wyzwaniem będzie.. prowadzenie bloga.
Pamiętam, że kilka lat temu miałam wyrzuty sumienia, że „tylko” prowadzę bloga, a teraz bardzo mi tego brakuje. Muszę się przyłożyć, żeby złapać dobry balans, pomiędzy pracą, pisaniem i projektami. Myślę, że jestem zbyt perfekcjonistyczna i za dużo rzeczy biorę na siebie. Ale z drugiej strony, robię bardzo specyficzne rzeczy i jeśli chcę być pewna, że będą zrobione dobrze, to muszę się za nie zabrać sama, często od A do Z. Nie ma skrótów, a doba ma tylko 24 h.
Mam kilkadziesiąt rozpoczętych postów, masę tematów które zebrałam podczas swoich podróży, rozmów z ludźmi, cotygodniowego przeglądu najświeższej literatury..
Przyznam szczerze, że ogrom rzeczy, które robiłam zaczął mnie przerastać. Sama formułuję receptury do kosmetyków, sama dbam o formalne rzeczy związane z biznesem, promocję (ok, tutaj to za bardzo tego nie robiłam;)), osobiście zamawiam składniki i sama taszczę to wszystko do laboratorium i z powrotem (lekkie te paczki nie są:)). Sama pakuję, nadaję, koresponduję z czytelnikami i klientami (to jest około 5o maili dziennie), piszę do magazynów kulinarnych, ogarniam identyfikację wizualną i podaję paczki panu kurierowi.
Troszkę się tego zrobiło za dużo jak na jedną osobę, nawet jeśli mam pomoc Mamy. Myślę, że najważniejszym dla mnie wyzwaniem jest delegacja zadań. Jestem teraz w takim dziwnym miejscu, że moja działalność jest za mała, żeby móc w pełni zatrudnić pracownika, natomiast za duża, żeby móc robić wszystko samodzielnie. W ostatnim kwartale zacisnęłam zęby i starałam się wszystko „ogarnąć”, jednak widzę, że powoli przestaję sobie dawać radę i tracę większy obraz.
Ale.. „Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło”, jak to mawia moja Mama.
Na szczęście mam już plan jak w dobry sposób wybrnąć z tego impasu i wyjawię Ci go wkrótce!:)
To tyle na dziś. Jutro zapraszam Cię do drugiej części, w której wyjawię co i dlaczego zaplanowałam sobie na rok 2017! Pozdrawiam serdecznie:).
Na zakończenie najbardziej pozytywne zdjęcie, jakie zrobiłam w ubiegłym roku. Pan zbierający cytryny w pół zdziczałym gaju cytrynowym! Uwielbiam i zawsze mnie rozpromienia:)
Kosmetyki i olejki znajdziesz tutaj.