Spis treści
Dzień dobry,
W tym tygodniu zjechaliśmy całą Polskę z północy (Hel) do południa (Beskid Niski). Z króciutkiej wycieczki nad morze – dosłownie kilka godzin – wyniosłam nie tylko miłe wspomnienia, ale także drobne niedogodności.
Zazwyczaj jestem mało opalona i wyglądam jak przysłowiowa córka młynarza. Staram się unikać słońca, nosić kapelusz i smarować się filtrami przeciwsłonecznymi i generalnie: ze słońcem mi nie po drodze.
Wypad „nad morze” zaplanowaliśmy w przeciągu godziny, będąc jeszcze w Gdańsku – uparłam się,że tym razem chcę zobaczyć „prawdziwy” Bałtyk, a nie Zatokę. Stąd też po kilku godzinach wylądowaliśmy w Jastarni – bez klapek, bez ręcznika, bez żadnego innego plażowego ekwipunku, bez mocnego filtra przeciwsłonecznego. Ot, zupełni plażowi amatorzy.
Stąd też nie zdziwiło mnie ani trochę, kiedy dzień później skóra była delikatnie podrażniona i zaczęła lekko szczypać. Zaraz po powrocie do domu postanowiłam przygotować więc naturalny balsam po opalaniu na bazie żelu z aloesu oraz cudownie pachnącej wody różanej.
Oprócz tego, że świetnie pachnie, to przede wszystkim koi, nawilża i przyspiesza regenerację skóry.
Można przygotować go w kilkadziesiąt sekund, przelać do małej buteleczki i nosić przy sobie.
Gorąco polecam i zapraszam do przygotowania!
ps. jeśli poszukujecie samego przepisu – zajrzyjcie na sam dół. W między czasie będzie kilka słów o użytych składnikach.
Zanim zaczniemy, kilka słów o użytych składnikach:
Woda różana.
Pisałam o niej wielokrotnie – to hydrolat różany „sok kwiatowy”, zazwyczaj efekt uboczny tworzenia olejku eterycznego), posiadający bardzo duże właściwości regeneracyjne, łagodzące i kojące. Z moich doświadczeń wynika, że najlepsze wody różane na rynku polskim to wody kupowane w internetowych sklepach kosmetycznych (hydrolat z róży bułgarskiej, róży damasceńskiej) – biją na głowy wody spożywcze. Do tej receptury wykorzystałam jednak wodę, którą kupiłam we Warszawie w arabskim sklepiku: irański hydrolat różany.
Wodę różaną możecie kupić także w sklepach ze zdrową żywnością, ekologicznych (około 8 – 12 zł za buteleczkę). Przepięknie pachnie.
Jeśli przygotowujecie balsam dla mężczyzny, można pominąć ten składnik (panowie raczej nie lubią pachnieć kwiatami, chociaż kilka wieków temu zapachy kwiatowe były uni-sex, tj. nosiły je obydwie płcie;)) i zastąpić go wodą źródlaną lub wodą filtrowaną.
Żel z aloesu.
W tym poście nie chcę szczególnie wchodzić we właściwości biochemiczne aloesu, ponieważ ta roślina zasługuje na oddzielny post :-). Aloes jest jedną z najlepszych roślin leczniczych, jeśli chodzi o regenerację naskórka, jest stosowany w szerokiej gamie kosmetyków. Zwłaszcza żel aloesowy (o czym troszkę dalej) ma właściwości chłodzące, kojące, łagodzące podrażnienia i przyspieszające gojenie. Stąd też zachęcam do zakupienia sobie gotowego żelu aloesowego. Nie tylko do tego przepisu – uwierzcie, że przyda się Wam w domowej apteczce. Nie raz, nie dwa.
W dużym skrócie w liściu aloesu znajdują się dwie substancje:
-
sok aloesowy
zwany czasem mleczkiem aloesowym lub, błędnie, hydrolatem. W literaturze fachowej spotkałam się z określeniem „lateks”. Jest to substancja, która wycieka zaraz po przekrojeniu liścia. Może mieć kolor przeźroczysty, żółtawy czy nawet czerwonawy. Występuje w niej gorzka i drażniąca substancja – aloina, stąd też nieoczyszczony sok stosowany jest w problemach trawiennych i ma działanie lekko przeczyszczające. W sklepach kosmetycznych/ze zdrową żywnością można kupić także oczyszczony sok z aloesu. Pije się go (na ogólne wzmocnienie i oczyszczenie organizmu) lub nakłada na twarz, jako tonik.
Uwaga: taki oczyszczony sok z aloesu ma być teoretycznie łagodzący, jednak może też powodować zwiększenie mikrokrążenia. U niektórych osób (w tym u mnie) zaraz po nałożeniu soku na twarz, skóra robi się czerwona i piekąca. Wiele osób sądzi, że to alergia na aloes, jednak z tego co się dowiedziałam na studiach, to właśnie reakcja związana z mikrokrążeniem. Z tego co czytałam na forach internetowych i z wiadomości od czytelniczek (chociażby komentarz pod dzisiejszym filmem) dowiedziałam się, że nie jestem jedyną osobą u której wywołuje taką reakcję – zresztą, mówiłam o niej przy okazji recenzji kosmetyków z Biochemii Urody. Także osobiście nie mogę z czystym sumieniem polecić soku jako dodatku kosmetycznego.
-
żel z aloesu
– czyli to, co znajduje się w środku liścia i nas interesuje, jest dość twarde (wcale nie jak żel) i bardzo śliskie. Taki żel jest naturalnie przeźroczysty. Tutaj możecie zobaczyć, jak żel aloesowy wygląda „w naturze”.
Żel z aloesu ma pH zgodne z pH skóry, jeśli jest dobrze oczyszczony (bez aloiny) nie podrażnia, świetnie się wchłania i przyspiesza wchłanianie innych substancji . Najlepszy do użytku i posiadający najwięcej właściwości leczniczych jest żel świeży jednak ze względu na wspomniane wcześniej problemy logistyczne, na rynku jest wiele żeli farmaceutycznych. Takie żele są przygotowywane zazwyczaj z żelu wcześniej sproszkowanego, dodaje się też trochę innych substancji. Zazwyczaj jest to gliceryna, łagodzący panthenol i jakiś konserwant (musi być dodany, inaczej żel po paru tygodniach były do wyrzucenia – nie spotkacie żelu bez konserwantu, chyba, że z Waszej roślinki).
Żel jest bezbarwny i bezwonny, czasem można kupić jednak żele zabarwione np. na zielono. Na rynku dostępne są różne żele – ja kupiłam swój w sklepie zielarskim, można popytać też w aptece. Większość pochodzi z aloesu sproszkowanego, raz udało mi się dostać mocno zakonserwowany żel aloesowy (pozyskiwany ze świeżego surowca) z Nowej Zelandii, znalazłam też taki żel ekologiczny (nie próbowałam). Generalnie cena żelu waha się od 15 do około 25 złotych, jest łatwo dostępny i można spokojnie wybierać w kilku rodzajach.
Gliceryna.
Dodana w małych ilościach ma działanie nawilżające, pielęgnujące i wiążące wodę. W żelu do opalania dodatkowo zagęszcza konsystencję i sprawia, że żel jest przyjemniejszy do smarowania.
Skoro znamy już dwa podstawowe składniki do naszego naturalnego, kojącego żelu po opalaniu (tak, bo to był wpis o żelu, nie o aloesie!:)) to zapraszam do przepisu!
Morze jest piękne, ale można się troszkę za bardzo opalić;)
Naturalny kojący żel po opalaniu – przepis.
Uwaga techniczna: jeśli używacie kupionego żelu aloesowego, sprawdźcie co jest w składzie. Jeśli jest w nim np. gliceryna, to nie trzeba dodawać jej w dalszej recepturze. Jeśli jesteście wrażliwi na parabeny, to warto zerknąć sobie na skład konserwantów.
Składniki na 50 ml:
- 30 ml wody różanej
- 20 ml żelu aloesowego
- pół łyżeczki gliceryny (u mnie gliceryna roślinna)
Wszystkie składniki wlewamy do zlewki, dokładnie mieszamy. Przelewamy do czystej buteleczki.
Wstrząsamy przed każdym użyciem.
Aplikujemy na podrażnioną skórę, kilka razy dziennie.
Wersja dla mężczyzn:
Pomijamy wodę różaną: zastępujemy ją wodą źródlaną albo wodą przefiltrowaną (miękką jakąś).
Wersja z olejkiem lawendowym:
Zamiast wody różanej, dajemy wodę źródlaną lub przefiltrowaną z dodatkiem 5 kropli olejku lawendowego. Uwaga! Musi to być olejek dobrej jakości , nie zliczę ile razy podrażnił mnie olejek lawendowy takiej sobie firmy (wiecie, testuję na sobie;)). Jeśli nie jesteście pewni, lepiej go nie dodawać.
Tutaj możecie przeczytać o tym jak wybrać dobry olejek aromatyczny https://klaudynahebda.pl/aromaterapia-olejek-eteryczny/
Wersja lekka:
Można przygotować łagodzący żel po opalaniu w formie delikatnej mgiełki po opalaniu: 30% żelu mieszamy wtedy w 70% wody różanej. Przelewamy do pojemniczka z atomizerem. Pachnący balsam możemy zabrać ze sobą do torebki i używać podczas wakacji, wycieczek rowerowych, plażowania.
Dodatkowe zastosowanie:
Żel świetnie się sprawdza jako łagodzący żel po depilacji, zwłaszcza depilacji maszynką.
Powtórzę jeszcze raz: lepiej zapobiegać niż leczyć, jeśli jednak zdarzy się Wam przygoda ze słońcem, to polecam przygotowanie tego bardzo prostego żelu.
Poważnie działa:-)
Pięknych wakacji!
ps. literautra z której korzystałam:
- Aloes, leczniczy dar natury (praca zbiorowa, wydawnictwo Baobab): bardzo fajne aloesowe kompendium wiedzy
- The Genus Aloe, CRC Press (praca zbiorowa, ed. Tom Reynolds): zbiorowa praca naukowa nt. właściwości aloesu.