Magnez transdermalny – moja historia

Oceń ten post
Kategorie:
Podziel się z innymi:

Dzień dobry,

To o czym za chwilę przeczytasz, to linia kosmetyków magnezowych, opartych na najczystszym na świecie magnezie transdermalnym, czyli magnezie, który nakłada się na skórę. U nas znajdziesz takie produkty jak oliwa magnezowa a także żel magnezowy.

Ta seria jest naprawdę świetna.

W tym poście, zamiast klasycznego przedstawienia całej serii, postanowiłam opowiedzieć Ci o moich osobistych doświadczeniach, skąd się wziął pomysł i jak ewoluował.

Ostrzegam uczciwie, że post jest długi, dlatego proponuję zaparzenie herbaty.

 

Magnez transdermalny – co to jest?

Magnez transdermalny jest to forma magnezu, którą nakłada się na skórę.  Magnez transdermalny był stosowany w tradycyjnym zielarstwie i naturopatii. Stosowany jest od dziesięcioleci (głównie na bóle mięśniowe i ogólną relaksację), jednak dopiero od niedawna wiadomo z całą pewnością, że magnez transdermalny to forma magnezu, który przenika przez skórę.

Taki magnez może mieć różne formy (o czym później): płatków do kąpieli, oliwy magnezowej, żelu etc. Moją ulubioną formą jest oliwa magnezowa. W dużym, absolutnie nie marketingowym, ale obrazowym skrócie: oliwa magnezowa to taka „śliska woda z magnezem” (najczęściej chlorkiem magnezu), którą wmasowuje się w skórę. Nie ma koloru, ani zapachu, więc można jej używać wszędzie.

Oliwa magnezowa z mojej serii magnezowej. Poręczna, zmieści się do torebki, nie musisz nawet mieć wanny.

Uprzedzając pytania: roślinka obok, to oplątwa. Mam w domu dużo ciekawych roślin :)

 

Oliwa magnezowa

Trzymam jedną buteleczkę na biurku, drugą w łazience.

 

To bardzo dobra wiadomość dla wszystkich, którzy nie chcą, nie lubią, nie mogą, nie widzą efektów (wybierz, które chcesz) stosować tradycyjnych tabletek z magnezem. Na marginesie, w większości słabo przyswajalnych. Sama zaliczam się do osób, które nigdy w życiu, jeśli nie musiały, to nie były w stanie utrzymać regularnej suplementacji. To też dobra wiadomość dla tych, którzy potrzebują magnezu od razu, na skórę: albo ze względu na bolące mięśnie, skurcze mięśniowe (łydek czy też po treningu). Magnez to uznany i skuteczny relaksant mięśniowy – rozluźnia mięśnie.

Moja pierwsza rozterka: co na to nauka?

Jeśli masz moją książkę, to wiesz, że o kąpielach magnezowych stóp pisałam kilka lat temu. Wtedy wiedziałam, że to uznany zielarski sposób, ale… miałam pewną rozterkę.

Mianowicie, nie mogłam znaleźć satysfakcjonującej mnie odpowiedzi na pytanie: „Jak to ma działać? Co na to nauka? Badania, dajcie mi proszę badania!”.

Nawet kiedy na warsztatach kosmetycznych przygotowywałyśmy z dziewczynami kremy magnezowe i potem dziewczyny pisały do mnie, że super pomagają przy zbolałych mięśniach, nie byłam usatysfakcjonowana.

Tak, doświadczenie życiowe innych osób mnie przekonało (bo wiadomo, że testowanie na sobie nie wystarcza), jednak nadal pozostawała mała wątpliwość. W swojej pracy spotykam się też z lekarzami czy farmaceutami, którzy wprost mówili:

– „Tak, słyszeliśmy, ale na studiach się o tym nie uczyliśmy, więc możliwe, że to placebo”.

Jeśli mnie choć troszkę znasz, wiesz, że jestem dość racjonalną osobą, która bardzo szanuje naukę oraz nie zaspokajają mnie proste rozwiązania.

Szukałam więc w Internecie, pytałam znajomych zielarzy oraz wykładowców na studiach zielarskich. Odpowiedzi, które dostawałam nie były dla mnie satysfakcjonujące. Jedni mówili, że działa „przez osmozę”, inni „przenika dzięki różnicy ciśnień”. W dużym skrócie: nie wiadomo.

Teraz wiem, że kilka lat temu nie mogłam uzyskać jednoznacznej odpowiedzi, ani od wykładowców ani od znajomych farmaceutów z prostego powodu.

Po prostu brakowało badań.

Dostęp do zestawu świeżutkich badań dostałam dopiero w tym roku, od doktora Danela Richarda. Jest on doktorem biochemii specjalizującym się w badaniach nad magnezem transdermalnym i równocześnie bardzo miłą osobą, z którą konsultuję się przy tworzeniu swojej linii kosmetyków.

Nauka z całą pewnością potwierdziła, że magnez transdermalny przenika przez skórę.

Okazało się, że pierwsze wyniki badań nad magnezem transdermalnym zostały przedstawione na konferencji magnezologicznej w Meksyku w 2013 roku, a porządne studium przypadku (na ludziach! Nie na szalkach Petriego czy gryzoniach) zostało opublikowane w… 2017 roku.

Tak, w 2017 roku (wtedy powstał ten wpis).

W prestiżowym czasopiśmie Plos One dowiedzono ponad wszelką wątpliwość, że magnez transdermalny przenika przez skórę i dostaje się do krwiobiegu.

Kass, L., Rosanoff, A., Tanner, A., Sullivan, K., McAuley, W., & Plesset, M. (2017). Effect of transdermal magnesium cream on serum and urinary magnesium levels in humans: A pilot study. PloS one12(4), e0174817. Zresztą, przeczytaj sam!

Jak widzisz, po prostu nie miałam prawa wiedzieć o tym, kiedy pisałam książkę, kiedy jeździłam na studia zielarskie, ani nawet kilka lat temu. Po prostu nie było porządnych badań.

Do teraz. Kamień z serca!

 

Żel magnezowy

Magnez transdermalny to świetne uzupełnienie aromaterapii

 

Wiesz, jakie są pytania, które najczęściej otrzymuję w kwestii olejków eterycznych?

  • Jakie masz olejki na przeziębienie?
  • Jakie masz olejki na stres/dobry sen?
  • Masz coś na bolące mięśnie?
  • Masz coś na menopauzę?

Magnez i drogi oddechowe

Tak, znam mieszanki na każdą z tych dolegliwości, ale wiedziałam też, że właśnie magnez w formie transdermalnej może pomóc. Nie jest to klasyczny przykład wykorzystania magnezu, dlatego o tym piszę. Piszę też o tym, bo jest to temat, który mnie osobiście interesuje.

Wiem, że olejek tymiankowy jest świetny na drogi oddechowe. Wiem też, że klasycznym niedoborem u astmatyków i ludzi cierpiących na przewlekłe infekcje dróg oddechowych jest niedobór witaminy C oraz magnezu. Dotyczy to zwłaszcza dzieci oraz astmatyków. Wiele sterydowych leków wziewnych sprawia, że magnez jest bardzo szybko usuwany z organizmu. Jeśli interesuje Cię skąd to wiem, to dlatego, że sama byłam czynną astmatyczką przez wiele lat i mocno się interesowałam tematem.

Swoją drogą: jestem wdzięczna wszystkim, którzy wynaleźli sterydy, dzięki którym podczas ataków astmatycznych możemy oddychać. Jeszcze bardziej się cieszę, że coraz rzadziej muszę je brać.

Magnez i mięśnie

Tak, znam mieszanki działające dobrze na zbolałe mięśnie, świetny jest olejek eukaliptusowy albo olejek miętowy. Wiedziałam jednak, że nic nie pobije tutaj magnezu transdermalnego, który bardzo często wystarczy, nawet bez olejków eterycznych.

Wiele osób w mojej Rodzinie pracuje fizycznie (np. w rolnictwie, na budowie) i to jest naprawdę fajne do masażu mięśni. To samo dotyczy łydek i skurczy łydkowych oraz bolących mięśni u nastolatków (pomoże się zrelaksować).

 

Magnez i stres a dobry sen

Oliwa magnezowa jest bardzo dobra, jeśli ze stresem mamy połączone skurcze nerwowe (np. nóg, które wybudzają w nocy), ale jest pewien haczyk. Naprawdę przewlekły stres wyciąga wszelkie rezerwy z organizmu i niestety, rezerwy magnezu można odbudowywać nawet przez rok albo dłużej. Więc to nie jest tak, że raz się człowiek posmaruje i już. Jeśli ciało jest głodne i wyjałowione, to jest głodne i wyjałowione. Żadna tabletka, żaden olejek nie zastąpi regeneracji: właściwej diety, ćwiczeń i regeneracji sennej.

Ja na przykład jestem kilka miesięcy po moim, nazwijmy to „epizodzie” i nadal czuję czasem zmęczenie. Smaruję się magnezem, ale też „odbijam sobie” słoiki nutelli z przeszłości: jem dużo kasz, rosołu i idzie do przodu.

Jestem realistką i wiem, że może mi zająć jeszcze wiele miesięcy przywrócenie się do porządku.

Ale wiesz co?

To niekoniecznie zła rzecz.

Człowiek, który jest zdrowy często o siebie nie dba, bo myśli, że będzie zdrowy wiecznie. A tak przynajmniej jestem zmuszona do odpoczynku, zwracania większej uwagi na to co jem (teraz na przykład sałatkę z pszenicą płaskurką i pietruszką, super pyszna!). Myślę, że jest duża szansa, że o ile nic losowego się nie wydarzy, będą w lepszym stanie niż byłam wcześniej.

Piszę o tym dlatego, że nie chciałabym nigdy sprawiać wrażenia, że oferuję komukolwiek jakieś „cudowne remedium”. Wierzę, że prawdziwe rozwiązania są albo szybkie albo dobre, trudno jest mieć jedno i drugie.

 

Menopauza

Bardzo chciałam przygotowywać też olejki dla kobiet, które mają problemy z huśtawkami nastroju podczas menopauzy. Tak, są takie olejki jednak wstrzymywałam się z nimi też głównie ze względu na… magnez. Wiem, że magnez jest regulatorem hormonów i po prostu wydawało mi się, że to jest wymarzona para dla mieszanki aromaterapeutycznej.

Dlatego też, wolałam nie wypuszczać w sklepie niczego, dopóki nie będę mieć tego czego chcę.

 

Naturalny magnez transdermalny z morza 250 mln lat, czyli…
małymi krokami do celu.

Początkowo chciałam sprzedawać magnez od razu, razem z olejkami eterycznymi. Pomysł był biznesowo prosty: biorę chlorek magnezu, rozpuszczam w wodzie, voila!

Szybko jednak się oparłam i zapytałam sama siebie:

„Hola, hola. Nad olejkami to dmuchasz i chuchasz, a chcesz wprowadzić magnez, co do pochodzenia którego, nie jesteś pewna? Skąd wiesz czy na pewno jest czysty? Skąd wiesz, jak go wydobyto? Nie wiesz, czy to na pewno fair?”.

Bardzo szybko (zajęło mi to jeden wieczór) doszłam do wniosku, że nie podpiszę swoim nazwiskiem absolutnie niczego, czego nie jestem pewna. Stracę pieniądze? Trudno, wolę nie sprzedawać, niż sprzedawać coś, do czego nie jestem przekonana.

Wszystko zmieniło się ponad rok temu, kiedy rozpoczęłam negocjację z kopalnią magnezu w Zechsteinie.

Cały magnez z mojej serii magnezowej pochodzi z najczystszych znanych obecnie źródeł na świecie – morza liczącego sobie ponad 250 mln lat.

Jest to producent najczystszego na świecie chlorku magnezu, wydobywanego ze złóż starożytnego morza, liczących sobie ponad 250 mln lat. Jest wydobywany spod ziemi, potem wyciągany pod ciśnieniem i filtrowany za pomocą zaawansowanych protokołów. Chlorek jest dokładnie wymieszany (bezpośrednio spod ziemi, nie ma żadnego ponownego rozpuszczania etc). Każda partia jest przebadana i przekracza czystość farmaceutyczną.

Faustyna: co sądzi o serii magnezowej?

 

Kilka słów o magnezie transdermalnym w mojej linii

 

 

Najfajniejsze jednak jest to, że mam kontakt z ich magnezologiem. Odpowiada on na moje mniej i bardziej oczywiste pytania, podrzuca mi badania. Generalnie służy radą w dalszym tworzeniu serii magnezowej.

Udało się i mam dostęp do najczystszej na świecie formy chlorku magnezu.

Żeby było śmieszniej, udało mi się jeszcze podpisać dokumenty dystrybutorskie na Polskę, Czechy i Słowację. Dzięki temu mam troszkę osobistej satysfakcji, jako „osoba znikąd”, w sensie nie reprezentująca żadnej dużej firmy.

Wszystkie kosmetyki z tej linii są oparte na najczystszej, dostępnej na świecie formie chlorku magnezu, i to jest dla mnie bardzo fajne!

 

Dobrze, dobrze, ale jak używać serii magnezowej?

Wiem, że ten post jest bardzo, bardzo długi. Z drugiej strony jednak, dawno nie pisałam, więc dlaczego nie?

Na pewno przygotuję krótsze wpisy, natomiast teraz w żołnierskich słowach.

Najłatwiejszym sposobem jest używanie oliwy magnezowej. To takie maleństwo, w buteleczce z atomizerem. Jest bezbarwna, bezwonna, więc można spokojnie nosić ją ze sobą i nikomu nie przeszkadzać.

Oliwy magnezowej możesz używać na dwa sposoby:

  1. Suplementacyjnie (i to polecam): codziennie po 5 – 10 „psiknięć” dwa razy dziennie (łącznie 20). Jeśli dawno Twoje ciało nie widziało magnezu, to można zwiększyć ilość nawet dwa razy. W tej formie nie da się go przedawkować, ale kluczem do sukcesu jest regularność. Możesz (ale nie musisz) poczuć delikatne szczypanie, które minie z czasem, to jest dość naturalne.
  2. W razie potrzeby: na łydki (zwłaszcza jeśli masz stojącą pracę), mięśnie (przed pracą, po rozgrzewce). Tutaj dobrze jest porządnie pomasować, można nawet w domu przykryć kompresem ciepłym lub połączyć z olejkiem eukaliptusowym albo miętowym, dla lepszego efektu. Dałabym tak z 15 kropli na 100 ml.

Oczywiście, możesz też skorzystać z kąpieli magnezowych w chlorku magnezu: kąpiemy całe ciało albo tylko stopy.

Kąpiele magnezowe? Dużo pij!

Tutaj ciekawostka. Kąpiele magnezowe są inne od tradycyjnych kąpieli w solach. Dlaczego? Magnez ma działanie detoksyfikujące i może się zdarzyć, że zaczniesz się pocić (podczas kąpieli i jakiś czas potem). Nie wszystkim się to zdarza, jednak ważne jest, żeby pić dużo wody przed kąpielą i potem.

Zresztą, nawadniać się trzeba, więc to nie jest akurat zły pomysł tak czy siak ;)

Oliwę magnezową znajdziesz tutaj, a żel magnezowy znajdziesz tutaj.

Moja prywatna przygoda z magnezem transdermalnym – nie zaczęła się wesoło…

 

Nie lubisz czytać trudnych historii, nie czytaj dalej:). Ostrzegałam.

 

Tak naprawdę, moja przygoda z magnezem transdermalnym była dość traumatyczna. Nie polecam, jeśli nie lubisz takich klimatów. Sama sobie też bym polecała, żeby sie nie zdarzyła ;-).

Długo zastanawiałam się, czy o niej pisać publicznie. Zazwyczaj bardzo staram się, żeby nie pisać na blogu o negatywnych doświadczeniach życiowych. Wtedy po prostu znikam i staram się „doprowadzić do porządku”. Uważam, że ludzie mają zbyt wiele swoich problemów, by jeszcze martwić się cudzymi.

Wiem też, że to może „mało marketingowe” i nie do końca pasuje do takiego amerykańskiego „ciągle się uśmiechaj”, doszłam jednak do wniosku, że skoro życie ma różne barwy (niekoniecznie zawsze tęczy i waty cukrowej), dlaczego o tym nie napisać?

Więcej opowiadam o tym w filmie, ale w dużym skrócie…

Moje problemy z magnezem rozpoczęły się kilka lat temu, od problemów osobistych i chronicznego stresu.

Nie mówię tutaj o stresie typu: „spóźniłam się na autobus” albo „mam dużo egzaminów” albo nawet „nie wiem, co robić z życiem”. Mówię tutaj o rodzaju stresu, który nie pozwala Ci w nocy spać, zaburza funkcjonowanie całego organizmu, sprawia, że lecą Ci włosy, etc. Zdarza się zazwyczaj, kiedy spotykamy w życiu sytuacje, na które po prostu nie mamy wpływu i są to sytuacje, które dotykają nas głęboko osobiście.

Jestem na co dzień uśmiechniętą i bardzo pozytywną osobą, może tego po mnie specjalnie nie widać (ponieważ jest mało rzeczy, którymi tak naprawdę się stresuję), ale też… bardzo wrażliwą. Nie chcę się nad nimi specjalnie rozwodzić, ale dość powiedzieć, że kilka razy w życiu doświadczyłam przewlekłego, ostrego stresu.

Niektóre były związane ze śmiercią bardzo bliskich mi osób, inne życiem uczuciowym. Tak, złamane serce to bardzo realna sprawa, przynajmniej u niektórych (na marginesie, Dziewczyny: z perspektywy czasu, to nie jest tego warte, ale cóż poradzić).

Niestety zdarzyło mi się być zestresowaną do tego stopnia, że wylatywały mi włosy, wymiotowałam i w skrajnym wypadku wylądowałam na SOR z palpitacjami serca i bólami w klatce piersiowej. Pierwszy raz spotkało mnie to kilka lat temu.

Obudziłam się w nocy i nie mogłam się poruszyć, tak po prostu. Miałam skurcze nóg i ucisk w klatce piersiowej. Nie miałam pojęcia co się dzieje (ludzie koło 25 roku życia nie powinni, hipotetycznie, mieć zawałów), nie byłam w stanie bez bólu nawet podnieść ręki.

Rankiem było na tyle lepiej, że zamówiłam taksówkę i pojechałam na SOR. Okazało się, że z sercem w porządku (jak przewidywałam), ale długotrwała reakcja stresowa wypłukała z mojego organizmu elektrolity: magnes oraz potas. Dostałam kroplówkę plus zalecenia uzupełniania niedoborów.

Po kroplówce poczułam się dużo, dużo lepiej. Dowiedziałam się też czegoś więcej o swoim ciele, że jeśli przewlekły stres mnie dotyczy, to będzie… ostro.

Wydawało mi się, że to ze mną jest coś nie tak, dopóki nie zaczęłam o tym opowiadać bliskim przyjaciółkom. Okazało się, że jedna z nich w zbliżonym czasie miała atak paniki (na środku Rynku Głównego) i odbierała ją karetka. Tak, młoda dziewczyna, tak samo jak ja.

Jej Dziadek, który jest lekarzem, polecił jej kąpiele magnezowe. Wtedy też zainteresowałam się magnezem w tej formie.

Niestety, przez ostatnie kilka lat takie sytuacje, z różnych powodów, zdarzyły się kilkukrotnie. Mam skrajnie zrozumienie dla reakcji swojego organizmu i po prostu wiedziałam, co i dlaczego tak się dzieje. Wiedziałam, że nie potrzebuję tabletek na uspokojenie, psychoterapii. Jestem po prostu wrażliwą osobą i tyle, nie potrzebuję i nie chcę leczyć swojej naturalnej wrażliwości, czy czegoś w tym stylu.

 

— offtop czyli możesz to pominąć —

Właściwie, to mogłabym usunąć ostatni akapit i byłoby po problemie, na pewno zgrabniej i szybciej, ale pomyślałam, że może lepiej (aczkolwiek wcale nie łatwiej), będzie spróbować wyjaśnić pewną rzecz.

Tutaj taka mała edycja, ponieważ widzę, że mogę być opacznie zrozumiana. Pisząc o wrażliwości, nie mam na myśli wrażliwości w sensie metafizycznym/charakterologicznym, ale moją własną, prywatną, wrodzoną wrażliwość na bodźce stresowe i bólowe, która jest na poziomie podłogi i jest to po prostu predyspozycja fizyczna (w moim wypadku).

Dziewczyny w komentarzach słusznie zauważyły, że można by to odczytać jako twierdzenie, że psychoterapia zmniejsza wrażliwość, czy zmienia osobowość.

W żadnym wypadku nie uważam, że ktoś inny nie skorzysta z pomocy specjalisty i, że nie powinien. Jeśli jest taka potrzeba, żeby było jasne, nigdy w życiu takie słowa z moich ust nie padły i nie padną, ale pozwalam sobie akceptować swój własny próg wrażliwości na tego typu bodźce.

Każdy ma swoje prywatne granice i swoje własne fizyczne reakcje, na trudne sytuacje (na przykład na żałobę). W żadnym momencie nie chciałabym, aby ktokolwiek odniósł wrażenie, że kogokolwiek odwodzę od wizyty u specjalisty, albo w jakikolwiek sposób sugeruję innym, że nie powinni uzyskać pomocy, etc. Prywatnie będę wdzięczna, za nie sugerowanie mi w zamian co powinnam oraz  nie diagnozowanie mnie przez Internet :).

 

Jestem zwolenniczką otwartej rozmowy o zdrowiu psychicznym, jak o każdym normalnym aspekcie zdrowia.

Dlatego uważam, że te tematy powinniśmy traktować profesjonalnie to znaczy, jeśli trzeba, zwrócić się do profesjonalisty i jemu pozwolić postawić diagnozę na podstawie jego wiedzy.

Zawsze stoję na stanowisku, że każdy powinien indywidualnie dbać o swoje zdrowie, na miarę swoich własnych predyspozycji. Jeśli trzeba, konsultować się ze specjalistami. Jako ciekawostkę dodam, że kilkukrotnie rozmawiałam z zaufaną psycholożką, bo w sumie skąd człowiek wie, czy nie traci perspektywy?

W mojej prywatnej sytuacji, której nie opiszę publicznie, nie musiałam i nie chciałam przyjmować innych form pomocy (np. leków na uspokojenie). To nie oznacza, że inna osoba w takiej samej sytuacji by z nich nie skorzystała.

Myślę, że wyjaśniłam to tak jasno, jak tylko można, ale powtórzę jeszcze raz :). Nie zamierzam być dla nikogo wyznacznikiem zdrowia psychicznego, nikogo nie zamierzam odwodzić od wizyty u specjalisty, jeśli tego potrzebuje.

Wprost przeciwnie! Po to są terapie, żeby z nich korzystać i pozwolić profesjonalistom diagnozować, prawda? Pozwolę sobie na komfort nie wyjaśniania w szczegółach mojej prywatnej sytuacji.

 

W ramach szacunku dla profesji terapeuty, psychologa czy psychiatry, pozwólmy im wykonywać pracę w realnym życiu i nie stawiać diagnoz przez internet.

Niech zajmą się tym profesjonaliści w profesjonalnej sytuacji (relacji pacjent – lekarz). Dziękuję. Niektóre sprawy prywatne pozostaną prywatne i tyle :) Taka ze mnie blogerka, nie zdradzam pewnych prywatnych szczegółów, nic nie poradzę ;). Są rzeczy, którymi dzielę się tylko z najbliższymi, bądź osobami zaufania.

W dużym skrócie: terapia to normalna sprawa i podchodźmy do niej… normalnie, profesjonalnie i pozwólmy terapeutom wykonywać ich pracę :). Nie każdy z nas ma możliwości i wiedzę, żeby doradzać innym w kwestii zdrowia psychicznego. Nie mam wiedzy specjalistycznej z tego zakresu, mimo że mocno interesuję się mechanizmami działania mózgu, ale to co innego. Znam zakres swoich możliwości.

Jedno to pisać czy mówić o fizycznych reakcjach i to jest coś, w czym mogę pomóc sobie, a może i innym (np. tym jak hormony wpływają na pracę ciała podczas przewlekłego stresu, czym spróbować złagodzić fizyczną reakcję). Czym innym jest próba wchodzenia w kompetencje terapeuty, psychologa, psychiatry. Ja ich nie posiadam i nigdy nie próbowałam w żaden sposób w nie wchodzić. Nie jestem w stanie przewidzieć wszystkich reakcji ludzi na to, co piszę. Jednocześnie nie mogę być za to odpowiedzialna, bo ile ludzi, tyle myśli i pomysłów.

Nigdy tego nie robiłam, nie zamierzam i nie zamierzam też nikogo odwodzić od uzyskania profesjonalnej pomocy.

Uff. Teraz to już chyba jasne :). Mam wrażenie, że napisałam to samo różnymi słowami z pięć razy, ale chciałabym, żebyśmy mieli tutaj kryształową jasność w tym temacie.

— /off top —

Wracając więc do tematu głównego

i bardziej przyziemnego, który został przerwany (koniecznym, więc tego nie żałujmy) wyjaśnieniem.

Pisałam o dość nieprzyjemnych reakcjach na sytuacje traumatyczne.

Ostatnia zdarzyła się kilka miesięcy temu i niestety, znowu była to typowa (dla mnie) reakcja stresowa.

Byłam skrajnie wykończona, wymiotowałam (więc nawet nie było mowy o żadnej suplementacji doustnej, bo bez sensu). Przez trzy tygodnie leżałam plackiem w łóżku i jedyna osoba, którą tolerowałam na dłuższy czas była moja młodsza siostra i bliskie kuzynki. Siostra też podrzucała mi jedzenie i tak, jedyne na co miałam ochotę to nutella przegryzana chipsami lub chrupki ryżowe. Zdrowe jedzenie? Nie mogłam na nie patrzeć, mój organizm chciał tylko cukru i wina (przyznaję, że obaliłam w tydzień chyba dwie butelki, jak dla mnie to dużo).

Dopiero, kiedy poczułam się lepiej, zaczęłam sobie gotować rosołki. Zdrowe jedzenie? A dajcie spokój, mózg pragnął tylko cukru, tłuszczu i cukru. Byłam w stanie na chwilę zwlec się z łóżka, gdy opiłam się kawą albo jakimś energetykiem. Jak człowiek jest w stanie emocjonalnego haju, to naprawdę wszystko mu jedno.

Mój plan był bardzo prosty: czuć się źle przez tak długo, jak będzie trzeba. Doszłam do filozoficznego wniosku, że znam siebie na tyle, że skoro mój mózg potrzebuje porozpaczać, to proszę bardzo. W końcu przestanie. Co też się zdarzyło, aczkolwiek jeśli nie jesteście ultra emocjonalni, to zazdroszczę.

Nawiasem mówiąc, po całej tej historii zniszczyłam sobie włosy: teraz leżałabym w łóżku z czepkiem albo je olejowała, natomiast wtedy nie miałam na to siły ani ochoty. Wiadomo.

To w sumie nic takiego, natomiast problem zaczął się, kiedy całkowicie rozregulowały mi się wzorce snu.

Spałam po 2 – 3 godziny i byłam… pełna energii. Zupełnie jak „na dropsach”.  Wstać o 4-tej rano i coś robić? Wybornie!

Problem w tym, że… nie mogłam się na niczym skupić, a o 7-mej byłam już wycieńczona. Byłam w stanie zwlec się z łóżka dosłownie na pół godziny i potem znowu spałam.

 

 

 

Było źle.  Wiedziałam skąd to wynika, ponieważ już wcześniej interesowałam się przewlekłym stresem. Jest to rodzaj stresu, gdzie w rolę wchodzi tzw. „zatrucie hormonami stresu” albo też tak zwane „adrenal fatigue”.

Kiedy człowiek jest w takim stanie, standardowe pomysły związane z walką ze stresem nie działają.

Na przykład normalnie bardzo dobry jest ruch i sport.

Problem w tym, że Ty nie masz fizycznie siły się porządnie poruszać.

Możesz spać, ale jest to sen podobny do czuwania przy małym dziecku, który nie przynosi regeneracji.

I tak dalej i tak dalej..

Myślę, że kiedyś mogę napisać więcej o terapii stresu. Tak się składa, że wiem o tym nieco więcej niż utarte slogany.

Żeby nie przedłużać…

Zaczęłam robić sobie wtedy mieszanki aromaterapeutycze, najpierw na poduszkę. Tak, olejki eteryczne NAPRAWDĘ działają. Byłam w stanie wydłużyć sen z 1 -2 przerywanych godzin do 4 – 5. Kiedy raz obudziłam się o 6 rano czułam się wyspana jak nigdy.

Niestety, zaczęły się pojawiać skurcze mięśni i inne znane mi objawy. Wtedy też włączyłam oliwę magnezową. Nie miałam wanny (ze względu na remont domu) i smarowanie się nią było jedyną dostępną mi formą. Na szczęście tak łatwą czynność, nawet ja byłam w stanie wykonać. Miałam dostępne próbki swojej serii magnezowej, więc czego, jak czego, ale oliwy magnezowej mi nie brakło.

 

Chcesz wiedzieć jaki był efekt?

Jeśli myślisz, że napiszę: „I następnego dnia czułam się jak młody bóg!”, jesteś w błędzie.

Po około 5 dniach stosowania mieszanek olejków eterycznych (czego ja na sobie nie przetestowałam! Tak, szałwia muszkatołowa w dużych ilościach rzeczywiście działa oszałamiająco ;)) oraz oliwy magnezowej poczułam się… bardzo, bardzo zmęczona.

Skurcze ustąpiły, ugotowałam pierwszy rosół, zaczęłam dużo spać i  czułam się… gorzej niż przedtem! Jak to możliwe?

A no tak, że jak wcześniej trzy tygodnie prawie nie spałam, to mój organizm był w „trybie awaryjnym”.

Kiedy w końcu zaczęłam spać, to po prostu… poczułam jak bardzo jestem zmęczona i wycieńczona.

Maksymalny stres? Nie byłam szczęśliwa, ale czułam się jak na haju. Pewnie tak czują się ludzie używający amfetaminy. Kiedy zaczęłam się uspokajać dopiero „wyszło” ze mnie całe zmęczenie.

Dodam, że jestem dość specyficzną osobą i obserwowałam swoje reakcje z zaciekawieniem, troszkę jak dr House. Co prawda nie prowadziłam dziennika, ale upewniłam się co do kilku rzeczy.

 

Kilka rzeczy, których nauczyło mnie to doświadczenie

  1. Stres może być naprawdę destrukcyjny i „ogólne” pojęcie o stresie, przynajmniej poważnym, jest bardzo nikłe. Większość rad z czasopism można sobie schować, kiedy pojawia się życie.
  2. Aromaterapia rzeczywiście jest skuteczna w tym wypadku, tak samo jak oliwa magnezowa.
  3. Tłumienie emocji nie jest dobre. Moim zdaniem człowiek powinien być dla siebie cierpliwy, każdy jest inny i rzeczy trwają, ile trwają.
  4.  Magnezem smaruję się regularnie.

Jak widzisz, jest to dość długa historia, którą można sobie dopisywać i rozbudowywać, płynie z niej wiele morałów etc. Wolałabym, żeby się nie zdarzyła, ale się zdarzyła i już, cóż poradzić ?

Pozdrawiam Cię serdecznie!

Podobał Ci się ten post? Podaj dalej!