Dzień dobry,
Zioła – temat na dziś, ale po kolei… Czy znacie (skądinąd świetną serię) z cyklu „Poradniki dla idiotów„? To seria poradnikowa, która święci tryumfy na rynku angjolęzycznym. Mamy więc „Muzyka – przewodnik dla totalnych idiotów” czy „Religie świata: przewodnik dla idiotów”. Pararelną serią jest seria „For dummies” (dla głupków). Książki pokrywają szeroki zakres tematów i pisane są przystępnym językiem przez ekspertów z danej dziedziny.
W Polsce seria została wydana jako „Poradniki nie dla idiotów” bądź też „coś tam dla bystrzaków” – widocznie w naszym kraju wsyscy są Bystrzakami, zaś przyznać się do niewiedzy jest, z jakiś powodów, źle widziane.
Tymczasem są dziedziny, w których lepiej założyć „nie wiem”, niż „wiem wszystko”, „nie potrzebuję porady”. Jedną z takich dziedzin jest wiedza o odżywianiu oraz wiedza o ziołach i ziołolecznictwie.
Stąd też od dawna nosiłam się z napisaniem postu dotyczącego „Ziołowego BHP” w Ziołowym Zakątku. Postu, w którym między innymi mówię „nie wiem”. Chciałabym, żeby ten post był postem referencyjnym, dla różnych receptur w Zakątku, ale także żeby przydał się osobom, które ogólnie poszukują informacji na temat ziołolecznictwa.
Zapraszam!
PS. Polecam herbatkę, to długi post. Długie posty podobno mało kto czyta, więc polecam dobrą herbatkę :).
Zioła – ziołowe BHP czyli dlaczego nie udzielam porad zdrowotnych
Polisa ubezpieczeniowa.
Zacznijmy od tego, czym zaczyna się praktycznie każda anglojęzyczna książka o ziołach i niewiele polskich, właściwie nie spotkałam ani jednej:
informacje opublikowane w Ziołowym Zakątku mają charakter informacyjny i hobbystyczny, nie mają charakteru diagnostycznego i nie służą do samoleczenia.
Receptury próbujecie na własną odpowiedzialność: to, że coś działa dla mnie np. dla mojej skóry, nie oznacza, że będzie odpowiednie dla Was.
Ten post nie powstał po to, aby kogokolwiek straszyć. Uważam, że dobrze jest zdać sobie z niektórych rzeczy sprawę: zioła działają i mogą mieć dwie strony medalu.
Polisa ubezpieczeniowa jest nudna, więc przejdźmy dalej.
Zioła – 7 zasad ich wykorzystania w Ziołowym Zakątku
jeśli masz przeczytać jeden paragraf, niech to będzie właśnie ten :-)
Te zasady nie dotyczą tylko Ziołowego Zakątka, ale mogą się przydać każdemu, kto interesuje się ziołami i różnego rodzaju terapiami. Myślę, że to zbiór uniwersalnych zasad.
1. Posty mają charakter informacyjny.
Nie ponoszę odpowiedzialności za praktyczne zastosowanie. Hobbystycznie testuję wszystko na sobie i staram się sięgać do najbardziej aktualnej wiedzy, ale proszę mnie po sądach nie ciągać :-). Posty nie służą do samoleczenia, nie są do tego zachętą itp. Teraz już każdy sąd mnie uniewinni. ;-)
2. Jeśli nie masz pewności: sprawdź dwa razy
Jeśli używam jakiegoś zioła na Ziołowym Zakątku a Wy nie jesteście pewni, czy roślina z Waszego ogrodu to właśnie ta (np. czy dziurawiec to na pewno dziurawiec), sprawdźcie dwa razy w zielniku lub chociażby w Wikipedii. Dotyczy to zwłaszcza roślin jadalnych. Podwójne sprawdzenie dotyczy zwłaszcza informacji na stronach internetowych, tak, na mojej też. Jeśli chodzi o informacje, nie ufam nikomu, nawet sobie :-) i często sprawdzam rzeczy po kilka razy w różnych źródłach.
3. Przyszłe Mamy i małe dzieci: podwójna rozwaga wskazana
Jeśli jesteście przyszłymi Mamami, karmicie piersią etc. sprawdźcie trzy razy, czy możecie używać danego zioła. Zasada jest taka, że nie prowadzi się badań na kobietach w ciąży i karmiących. Stąd większość, nawet bezpiecznych preparatów ma informację: „Brak informacji o interakcjach w czasie ciąży”. Właśnie dlatego, że leków się nie testuje na ciężarnych. Co więcej, wiedza o tym, co można używać w ciąży czy dla małych dzieci, ciągle się zmienia. Piszę o tym np. w poście Zasady bezpieczeństwa stosowania olejków aromaterapeutycznych. Ze swojej strony, jeśli jest jakieś przeciwskazanie, zawsze staram się sprawdzać, tak jak w przypadku hyzopu. Zioła mogą być świetną pomocą dla osób wymagających szczególnej troski np. chorych, słabych, starszych etc. Na przykład pokrzywa dostarcza dużo mikroelementów do diety. Jednakże zawsze warto sprawdzać.
4. Interakcje
Zioła mogą wchodzić w interakcje z lekami. Jeśli leczycie się przewlekle albo nawet bierzecie tabletki antykoncepcyjne, warto sprawdzać dwa razy. Na przykład olejek geraniowy czy dziurawiec w dużych ilościach, mogą ingerować w działanie tabletek antykoncepcyjnych. Jak wyżej, staram się sprawdzać możliwe interakcje, jednak czasem jest to kilka stron w encyklopedii i nie zastąpię profesjonalnej porady.
5. Test skórny
W przypadku kosmetyków. Przyznam szczerze, że ja rzadko robię (tak, jestem niecierpliwa), ale czasami żałuję pochopności. Zwłaszcza w przypadku olejków aromatycznych, jeden może być super, a drugi niby z tego samego zioła, ale innej firmy może uczulać.
6. Nie bój się pytać
Sklep zielarski jest Twoim przyjacilem. Powinny tam pracować osoby po specjalnym przeszkoleniu – zazwyczaj jest to trzymiesięczne studium. I zazwyczaj tak jest. Chociaż czasami wprowadzają w błąd, jeśli nie mają jakiegoś składnika. Raz Pani się ze mną kłóciła, że wosk pszczeli to jest to samo co propolis ;). Osoby pracujące w sklepach zielarskich naprawdę znają swój asortyment i mogą dużo doradzić. Dodatkowo, w sklepie zielarskim jest dużo ciekawych i często niedrogich surowców. Jeśli nie macie po drodze do takiego sklepu, polecam chociaż konsultację z książką. Dla mnie podstawową książką referencyjną jest książka prof. Ożarowskiego: Ziołolecznictwo, poradnik dla lekarzy i farmaceutów.
Przy okazji: jeśli już wybieramy jakąś książkę o ziołach (jeśli chcecie, przygotuję zestawienie książek, z których lubię korzystać), warto zerknąć kto jest autorem i jakie ma doświadczenie.
7. Cieszymy się z tego, że możemy sobie przygotować coś fajnego z dzikimi roślinami lub ziołami: bez komentarza :)
Skoro przeszliśmy już 7 złotych zasad, zapraszam do dalszej części. Kilka luźnych uwag, na temat ziołolecznictwa…
Naturalne zawsze jest bezpieczne. Niebezpiecznie w to wierzyć.
W narodzie panuje przekonanie, że to co naturalne jest bezpieczne. Tymczasem najsilniejsze trucizny są pochodzenia naturalnego. Chociażby w naszym ogrodzie kwitnie piękna naparstnica, która spożyta, mogłaby okazać się śmiertelna.
Zioła zawierają substancje czynne, które działają. Niektóre z nich bardzo delikatnie i trzeba przyjmować je dłużej i bardziej systematycznie niż lekarstwa tradycyjne. Inne -jak rośliny zwierające np. glikozydy nasercowe – szybko, gwałtownie i potencjalnie ze śmiertelnym skutkiem. Oczywiście w Ziołowym Zakątku nie przyrządzam magicznych misktur do nasączania trujących strzał, które mogą zabić najgorszego wroga ;). Jednak warto pamiętać, że nie używamy substancji obojętnych.
Współcześnie coraz więcej osób jest uczulonych. Dawniej przemywano malutkim dzieciom oczka naparem z rumianku. Obecnie się od tego odchodzi, ponieważ rumianek może być potencjalnie uczulający i coraz mniej dzieci go toleruje. Lekarze coraz częściej zalecają przemywanie ciepłą, miękką wodą.
Możliwość uczulenia to sprawa dość oczywista, chociaż, przy kosmetykach wydaje mi się, że wszyscy są jeszcze bardziej ostrożni, niż zazwyczaj. Nikt przecież podając przepis na dżem, czy wręczając komuś dżem, nie pisze: „Uwaga! możliwość zatrucia jadem kiełbasianym!”. Jednak przy produktach ziołowych podkreśla się możliwe skutki uboczne, tak samo jak przy słoiczku kremu do twarzy.
Ulecz się sam! Czyli dlaczego nie udzielam porad zdrowotnych.
Dostaję od Was czasami maile, dotyczące porad zdrowotnych w zastosowaniu ziół. Zawsze i niezmiennie odpisuję i będę odpisywać, że nie jestem lekarzem ani farmaceutą i po prostu nie mogę i nie chcę Wam doradzać.
Nie robię tego ze złej woli, jest ku temu kilka racjonalnych przesłanek.
Po pierwsze:
nie jestem lekarzem czy farmaceutą, nie mam takiej wiedzy i uprawneń, jaką powinna mieć osoba lecząca. Nawet gdybym była, nie doradziłabym nikomu przez Internet, nie znając jego kondycji, zażywanych leków, trybu życia. Nie mam wykształcenia medycznego i po prostu doradzanie komuś ze świadomością, że jest choćby 1% szansy, że komuś moja porada zaszkodzi, jest dla mnie etycznie nie do przyjęcia. Czułabym się z tym moralnie źle.
Powiedzmy tak, jeśli ktoś sobie ugotuje coś z mojego przepisu, użyje starego sera i się zatruje, nie będę mieć wyrzutów sumienia i dam radę z tym żyć. To samo, jeśli ktoś zrobi krem, doda olejku i będzie go po tym szczypać skóra. Ale gdybyście do mnie przyszli, powiedzieli „chyba mam jakąś chorobę skóry, doradź”, a ja powiedziałabym „to choroba x, natrzyj się tym i tym, to Ci pomoże”. A potem, z różnych powodów, to remedium by Wam zaszkodziło, nie czułabym się dobrze. Wiadomo, każdy ma swój własny rozsądek i decyduje, co chce nałożyć na skórę,
Po drugie:
według prawa polskiego i nie tylko, osoba bez uprawnień (czyli np. biochemik, ale nie lekarz) nie może prowadzić diagnostyki. Wedle prawa nie może powiedzieć: „Słuchaj, widzę, że masz łojotok/wyprysk/nerki ci nie funkcjonują jak trzeba, weź na to takie a takie zioło”. Diagnozowanie jest przeznaczone dla lekarzy. Z tego powodu idealną sytuacją (i tak jest podobno u ojców Bonifratrów w Krakowie) jest taka, że w jednym miejscu jest diagnozujący lekarz a obok zielarz, który pełni funkcję doradczą. Razem z lekarzem dobierają ziołowe lekarstwa. Diagnostyki oficjalnie nie mogę prowadzić ani ja, ani profesor biochemii, ani pani w sklepie zielarskim.
Ciekawostka: jeśli przyjrzycie się kosmetykom naturalnym np. ze Stanów Zjednoczonych, nie będzie na nich napisane „ten kosmetyk wyleczy ci popękane naczynka krwionośne”. Częściej będzie informacja: „W skład kosmetyku wchodzi substancja taka i taka, której działanie sprawia, że Twoje naczynka krwionośne się obkurczą”. Wynika to z tego samego faktu co powyżej. Jeśli twierdzisz, że coś leczy, musisz to udowodnić (w przypadku kosmetyków, długotrwałe testy laboratoryjne etc.). Jeśli Ty chcesz leczyć i diagnozować, musisz mieć uprawnienia.
Oczywiście wiem, że nie wszyscy tak robią i ludzie szukają pomocy w różnych miejscach. Jednak osoba diagnozująca bierze nie tylko ewentualną odpowiedzialność prawną, ale też, moim zdaniem, etyczną.
Zielarz – czyli kto?
Ostatnio przeprowadziłam ciekawą rozmowę z pierwszy raz poznaną znajomą (Aniu, pozdrawiam!).
Zaczęłyśmy dyskutować o tym, kim jest zielarz. Moja towarzyszka stwierdziła, że zielarz powiniem mieć co najmniej 20 lat doświadczenia, aby mógł leczyć czy diagnozować.
Zaczęłam się od razu zastanawiać. Dlaczego nie 21? Albo 15? Albo 50 lub 5? Ktoś może być doktorem fitoterapii i mieć większą wiedzę o ziołach niż osoba, która praktykuje na własną rękę przez 30 lat. Może być też odwrotnie… Nie mówię tutaj już o tak wyszukanych systemach leczniczych jak Tradycyjna Medycyna Chińska, gdzie można praktycznie całe życie się uczyć. Albo zrobić zaoczny kurs w Chinach, wrócić do Polski i założyć gabinet ;-), bo i tak bywa.
Wydaje mi się, że te 20 lat mogą oznaczać różnicę pokolenia. Coś co przy dawnych metodach nauczania mistrz – uczeń, miało rację bytu. Teraz sprawa nie jest taka oczywista.
Osobiście leczę się konwencjonalnie. Jednak kiedy mogę, sięgam po bezpieczne ziołowe remedia. Pisałam o tym m.in. przy okazji postu o hyzopie. Nie wiem co bym zrobiła, gdybym naprawdę chciała znaleźć zielarza, który miałby leczyć mnie i moją rodzinę. Prawdopdobnie najprędzej zaufałabym lekarzowi, który zna się na fitoterapii lub jakiemuś ośrodkowi przyklasztornemu, który prowadzi diagnostykę razem z lekarzem i ma swoje sprawdzone mieszanki.
Kiedy wpisałam w google „zielarz” przeraziła mnie wręcz liczba gabinetów, gdzie – obok mieszanek ziołowych – można sobie zmienić polaryzację własnego pola magnetycznego (?), skorzystać z pomocy bioenergoterapeuty przy zajściu w ciążę czy zbadać jakie choroby są widoczne w kąciku mojego oka (irydologia). Chciałabym po prostu specjalisty od ziołolecznictwa :-).
Istnieją różne systemy ziołolecznictwa i nie odrzucam tradycyjnych systemów leczniczych z innych kręgów kulturowych. Jednak niekoniecznie chciałabym się nimi leczyć.
Annie McIntyre – jedna z moich ulubionych zielarek.
Dla przykładu, jedna z moich ulubionych zielarek. Anne McIntyre zajmuje się zielarstwem zachodnim oraz ajurwedą. Nie tylko leczy, ale publikuje, uczestniczy w konferencjach, poszerza swoje umiejętności, ma prywatny gabinet. Nie ukrywa tego, gdzie studiowała i czego się uczyła. Była prezesem Towarzystwa Ziołowego, oraz jest członkiem brytyjskiego National Institute of Medical Herbalists (Narodowego Instytutu dla Zielarzy Medycznych). Wiem, że system prawno – medyczny w Wielkiej Brytanii jest trochę inny, ale rozumiecie o co mi chodzi. Moim zdaniem takiej osobie można zaufać i powierzyć kwestie zdrowia.
Moim zdaniem taka osoba jest zielarzem w pełnym tego słowa znaczeniu. Oczywiście, mogą być inni zielarze i zielarki, którzy wybrali inną drogę i są super kompetentni. Mam takie wrażenie, że w Polsce trochę brakuje tego typu osób.
Dlatego też, kiedy szukam informacji o ziołach, zawsze zwracam uwagę kim jest osoba, która publikuje.
To temat, którego można uczyć się całe życie. Z zasady jestem nieufna wobec osób, które twierdzą, że potrafią wyleczyć wyszystkie choroby za pomocą sobie znanych cudownych leków.
Zioła mogą być bardzo przydatne, zaoszczędzić nam cierpienia, pomóc podkreślić urodę czy po prostu być fantastycznym hobby. Jednak nieumiejętnie używane… coż, tak jak z nożem. Jedni mogą smarować nim chleb, inni – popełniać przestępstwo.
Życzę Wam, żeby Wasze doświadczenia z ziołami należały do tej pierwszej kategorii i były tak przyjemne, jak smarowanie wyciągniętego prosto z piekarnika chleba świeżutkim masłem!
Dobrze, popłynęłam w tym ostatnim zdaniu. Pierwsza w nocy robi swoje :-)
Z ciekawości: mieliście jakieś doświadczenia z ziołolecznictwem? :)