[Vlog] Zakupy w second handzie: jak kupować z głową?

Oceń ten post
Kategorie:
Podziel się z innymi:

Dzień dobry,

Niedawno przeszłam się na spacer i ot tak, od niechcenia, zaszłam do sklepu z używaną odzieżą. Skończyło się jak zwykle w przypadkach kiedy nie potrzebuję ubrań, nie mam na to przeznaczonych pieniędzy i właściwie niczego specjalnego nie szukam: pech chciał, że akurat idealnie pasowało dla mnie kilka sukienek i spódnic, czerwony płaszczyk H&M, bluzeczka oraz sweter. Pech chciał również, że wszystkie były w stanie praktycznie idealnym i akurat była przecena. Nie pozostało więc nic innego, jak zabrać te rzeczy do domu, upchnąć w szafie i liczyć na to, że mój Pan przyjmie wyjaśnienie pod tytułem: „Przecież to kupiłam sobie już daawnoo temu”:).

Nie jestem teraz częstym bywalcem tych przybytków, ale jeśli już robię zakupy, staram się je robić z głową. Dlatego dzisiaj chciałam podzielić się z Wami moimi sprawdzonymi sposobami na udane zakupy tego typu. Może Wy dorzucicie swoje?

Zakupy w second-handzie. Jak kupić coś, z czego jest się zadowolonym:)

 

Second hand – tak czy nie?

Wydaje mi się, że już minęły czasy, kiedy ubieranie się w second handach było wyznacznikiem biedy, obciachu, zaś ubrania trzeba było wyrywać sobie z rąk znad skotłowanych boksów. Obecnie wiele sklepów ma wszystko elegancko wywieszone, są przymierzalnie, pomocna obsługa etc. Chociaż z drugiej strony, może nie znam się zbytnio na blogach modowych, ale mam wrażenie, że dawniej dziewczyny pokazywały dużo więcej ubrań „z drugiej ręki”, teraz zaś królują głównie topowe marki.  Ciężko mi powiedzieć, czy zakupy w second handzie to kit czy hit, niemniej, czasem się tam wybieram:).

Przyznam, że jestem osobą, która nie znosi robić zakupów ubraniowych. Gdybym mogła, chodziłabym ciągle w tym samym (mógłby to być strój XIX wiecznej służącej z fartuchem, mogłabym mieć z 10 takich samych i mieć święty spokój), ale wiadomo, że ubieranie się jest jakaś tam powinnością społeczną. Kiedy jednak jestem w sklepach, staram się ograniczyć  czas na zakupy ubraniowe i nieczęsto udaje mi się kupić coś w promocji. Generalnie jeśli trzeba to kupuję w tej galerii handlowej  co muszę i wychodzę.

Niemniej czasem zaglądam też do secondhandów (i to głównie w poszukiwaniu talerzyków:)) i muszę Wam powiedzieć, że przemawia za nimi kilka plusów.

Cena

Kiedy mam wydać 300 zł na sukienkę jestem chora, bo przeliczam wszystko na książki z Amazonu. Ileż to byłoby książek użytecznych, ze trzy! Owszem, możecie powiedzieć: „kup sobie tańszą”. Zauważcie, że nie lubię chodzić po sklepach i nie zawsze to się udaje. Jak trzeba to kupuję, ale z ciężkim sercem.

Nie znam się na modzie i inie bardzo ją rozumiem (dla mnie wyznacznikiem jest „ładne”). Nie chwalę się tutaj swoją ignorancją, ale chcę powiedzieć, że to kwestia osobistego wyboru. Wiecie, nie mam nic do osób, które mają życzenie kupić sobie torebkę za 2000 złotych.  Mnie by to nie cieszyło, ale domyślam się, że ktoś może pukać się w czoło słysząc ile wydałam na robot kuchenny albo aparat. Każdy jest inny i ja akurat na ubrania łożę z ciężkim sercem.

Wyjątkiem są buty: tutaj bez wahania jestem w stanie wydać dość dużą sumę. Każdy kto mnie bliżej zna wie, że mam na punkcie dobrych jakościowo butów obsesję. Jeśli już takie znajdę, to wyłożę ile pieniędzy trzeba, będę je potem nosić do szewca, podbijać, chodzić w nich przez kilka lat etc.

Dla przykładu niedawno znalazłam wymarzone buty-trzewiki, mojej ulubionej firmy Timberland. Super mi się podobają (nie mam pojęcia czy są modne). Na wiosnę planuję sobie kupić inne obuwie tej firmy, żeby mieć do chodzenia po górach.

Tak więc cóż, jeśli mam szczęście, w secondhandzie mogę mieć kilka rzeczy za cenę jednej (ale nie kupiłabym tam butów, może to irracjonalne, ale jakoś mam opory).

Jakość

Druga sprawa, czasem mam wrażenie, że w sklepach sieciowych część ubrań wygląda jakby miała się rozlecieć już na wieszaku (patrzę tutaj szczególnie krytycznym okiem na koszulki z Zary i H&M, chociaż przyznam, że mam od nich świetny płaszcz, więc pewnie zależy od linii). Zdarzyło mi się kupić z drugiej ręki rzeczy z naprawdę dobrych materiałów i za ułamek ceny.

Oryginalność

Argument oczywisty, w moim przypadku sprawdza się jednak tak sobie, ponieważ nie robię specjalnych „rajdów” po secondhandach, żeby znaleźć coś oryginalnego. Jak mi wpadnie w oko, to po prostu kupuję i już. Mam kilka sukienek, których nie miałabym szans kupić w sklepie.

Poniżej jedna z moich ulubionych. Niestety, musicie mi wybaczyć, że nie ma zdjęć „aktualnych” zakupów. Nie mam miejsca w mieszkaniu, żeby jakoś się ustawić i zdjęcie na tle drzwi wyglądało po prostu strasznie:). Nie zazdroszczę szafiarkom, które muszą sobie te zdjęcia same robić albo umawiać się z fotografem.

Kiedy jednak kupuję już w seconhandach (i jest to zazwyczaj przez przypadek) mam kilka zasad, które pozwalają mi kupić to co (mi) się podoba. Nie wiem czy to modne ubrania czy nie, ale wybieram takie, które mi się podobają.

 

Złote zasady kupowania ubrań w second handach.

Dawniej kupowałam ubrania które „są w sumie fajne”, „nawet mi się podobają”, „o, jaki fajny wzór, to nic, że trochę źle się układa”. Efekt był taki, że wiele rzeczy kończyło potem na dnie szafy i z niej nie wychodziło. Nadal mam z tym problem (powinnam się pozbyć 50% garderoby ze studiów, ale nie lubię wyrzucać ubrań:)), ale staram się trzymać kilku zasad, które pomagają mi robić zakupy. Oczywiście, zdarza się czasem takie zasady łamać, w końcu od tego są!

 

1. Ma wyglądać jak nowe

Tak, wiem,że to second hand. Ale jeśli wygląda: „prawie jak nowe, tylko lekko przetarte/lekko sprane” nie kupuję. Kupuję rzeczy będące praktycznie w nienaruszonym stanie (wszystkie ubrania, jakie kupiłam takie są) i noszą minimalne ślady używania. Powiem Wam, że w second handzie czasem można znaleźć ubrania które wyglądają lepiej, niż w sklepach sieciowych podczas promocji – 70%, kiedy tłumy je mierzą, ciuchy spadają z wieszaków, leżą na podłodze etc.

 

2. Musi pasować do mojej figury

W przypadku ubrań jestem leniwa. Jeśli wygląda „prawie dobrze, tylko trochę zwęzić”, leży „super gdyby nie ten guzik” i „pogrubia mnie tylko trochę i tylko trochę wyglądam jakbym była w ciąży” to nie biorę. Wiem, że nie będzie chciało mi się potem chodzić do krawcowej albo zawracać Mamie głowy, żeby mi przeszyła.  Założę raz albo dwa i nie będę w tym chodzić, bo zostanie na kupce pt. „kiedyś dopasuję to do figury” i wyląduje na dnie szafy.

Oczywiście czasem robię wyjątki i jeśli coś strasznie przypadnie mi do gustu, to sobie wezmę:). Ale nie zliczę ile rzeczy kupiłam na studiach tylko dlatego że były tanie, miały np. fajny kolor, ale nie do końca dobrze na mnie leżały. Teraz już o nich nie pamiętam.

Przyznam jednak, że zdarzało mi się czasem kupić coś z myślą o robieniu zdjęć czy nakręceniu filmu: kiedyś kupiłam sobie morelową bluzeczkę tylko dlatego, żeby była fajnym tłem do książki, kiedy robię zdjęcia „Step by step”:)

Czasem też zdarza mi się kupić rzeczy nieco krótsze niż te, w których dobrze się czuję i wychodzę poza strefę komfortu  (ja lubię długie, powłóczyste spódnice do kostek, ale to ukłon w stronę mojego Pana i jego preferencji). W końcu skoro zapłacę za to kilkanaście-kilkadziesiąt złotych, mogę sobie poszaleć!

3. Musi pasować do mojej karnacji

Wiem, że mam w miarę jasną cerę z zimnym podtonem i po prostu nie będzie mi dobrze we wściekłym, pomarańczowym różu albo w mdłych beżach (tak, wiem, i tak się tam czasem ubieram). Dlatego jeśli coś nie jest w moim kolorze i sprawia, że wyglądam źle: nie kupuję. Wyjątek robię dla swetrów, które zazwyczaj są szaro-bure (oraz) dla –> patrz: punkt czwarty.

Kolejne letnie zdjęcie (tak, wiem, beznadziejna ze mnie szafiarka). Ten kolor wydaje mi się być dla mnie dobry:)

4.Muszę się w tym dobrze czuć.

Czasem mam tak, że zakładam ubranie i od razu wiem, że będę czuła się w nim komfortowo. Zazwyczaj te ubrania należą do grupy o którą ciągle toczę wojny z moim Panem („Nie możesz się ubierać gorzej niż Twoja babcia! Wygląda jak worek, okropne”). Sprawę rozwiązuję tak, że analizuję punkt numer 1 i 2. Niestety, ubrania z którymi polubię się „od pierwszego wejrzenia” są zazwyczaj workowate albo obiektywnie nie za ładne (tylko mi podoba się potem ta blada sukienka w wielkie wiaty), ale jeśli coś bardzo, bardzo przypadło mi do gustu, łamię zasady 1,2,3.

Wiem, że ta sukienka kupiona w lecie nie należy do najładniejszych, ale nic nie poradzę, że ją lubię:

 

Bardzo dobrze też czuję się w takiej stylizacji (tutaj jestem u mojej Babci, robiłam makaron, stąd mąka na sweterku), ale jestem świadoma, że między ludzi to nie bardzo pasuje tak wyjść;).

Jak to mawia moja siostra: „Klaudynka, Ty wiesz, że nikt na wsi się nie ubiera tak jak Ty.. Twoje koleżanki to tak elegancko zawsze, a Ty sukienki w kwiatki.. pstrokate..”. Generalnie marzeniem mojego Pana jest, żebym wyglądała u jego boku w miarę elegancko (i się staram!), natomiast ekhm, wewnątrz najlepiej czuję się w takim czymś:

Wracając do tematu: jednak coś już przymierzyłam, jest niby ładne, nie zużyte, ale nieco uwierające czy niewygodne i po prostu się nie polubimy – nie kupuję.

Zakupy w second handzie – tak czy nie? 

Jak widzicie, trochę jest tych obwarowań, jednak mimo tego, udaje mi się czasem obkupić w sukienki czy spódnice, za które normalnie musiałabym sporo zapłacić.  Cały trik polega na tym, żeby nie kupować w second handzie ubrań tylko dlatego, że są tanie, ale kupować je dlatego, że nam się podobają i bylibyśmy w stanie kupić je za pełną cenę.

Wiem, że są rzeczy takie jak obwarowania psychiczne (nie każdy lubi nosić taką odzież, trzeba wszystko dobrze uprać, żeby pachniało kwiatami, a nie środkiem dezynfekcyjnym etc) albo czasowe (nie każdy ma czas łazić po tych sklepach). Nie ubierałabym się w ten sposób od stóp do głów, ale powiem Wam, że czasem jest tak jak dziś – idę po talerzyk, wracam z czerwonym płaszczykiem, dwoma sukienkami, dwoma spódnicami, koszulą i swetrem. Jakoś tak po prostu wyjdzie:)

Wydaje mi się, że coraz trudniej jest znaleźć jakieś perełki, przynajmniej w dużych miastach (mówię o tym zresztą na końcu filmu, moja koleżanka pisała pracę magisterską o obrocie odzieżą używaną i dobrze widać, że „zwykły” człowiek ma małe szansę w dużym mieście coś fajnego znaleźć).

A jak wygląda sprawa u Was? Kupujecie, macie jakieś swoje ulubione miejsca?

ps. post scriptum: ogłoszenie parafialne. Pisałam już na Facebooku i będę jeszcze przypominać, ale napiszę Wam i tutaj. 8-9 marca będę współprowadzić warsztaty kulinarno-kosmetyczne pod Warszawą. Więcej informacji (terminy, data, cena) znajdziecie na stronie warsztatów.