Spis treści
Dzień dobry,
Dzisiaj chciałam Was zaprosić do spróbowania jednego z moich ulubionych jadalnych kwiatów: kwiatów akacji w lekkim, naleśnikowym cieście, z dodatkiem truskawek i octu balsamicznego.
Z tego postu dowiecie się dlaczego akacja jest tak naprawdę pseudoakacją, co wspólnego robinia (bo taka jest jej poprawna nazwa) ma z Janem Chrzcicielem, jakie ma właściwości zdrowotne a na końcu – jak przygotować leciutkie ciasto do obsmażenia akacji!
Zapraszam!
Pochodzenie robinii.
Robinia akacjowa, zwana jest u nas popularnie „akacją”. Nie wiem jak Wy, ale ja długo sądziłam, że jest to taka akacja jak akacje rosnące na sawannach afrykańskich – lub przynajmniej jej bliska krewna. Tymczasem nic bardziej mylnego – nasza polska „akacja” nosi łacińską nazwę pseudoacacia co oznacza ni mniej ni więcej „fałszywą akację”. Sama nazwa robinia została nadana na cześć dwóch francuskich botaników i zielarzy, którzy sprowadzili robinię do Europy z Ameryki Północnej (ojczyzny robinii) na przełomie XVI i XVII wieku: Jeana Robina oraz jego syna Vespaina Robina. Obydwoje byli królewskimi botanikami i robinia była początkowo uprawiana właśnie w królewskich ogrodach. Inna ciekawostka dotycząca nazwy, to jedna z tradycyjnych angielskich określeń na robinię: „locust acacia” czyli „akacja szarańcza„. Wywodzi się stąd, że misjonarze wierzyli (nie pytajcie na jakiej podstawie – nie wiem), że to drzewo wspierało świętego Jana Chrziciela podczas jego pobytu na pustkowiu. Być może niektórzy z Was pamiętają, że wedle Ewangelii, Jan Chrziciel żywił się miodem i szarańczą, stąd też skojarzenie z drzewem.
Akacja jest rośliną bardzo agresywną i zachwaszczająca, występuje w mieszankach parkowych, ale dobrze daje sobie radę także samodzielnie się rozmnażając. Stąd też pełno jej u nas:)
Moje przygotowania do wpisu: nie wiem czy zauważyliście, że kupiłąm sobie w końcu porządny notatnik:)
<dygresja>
Tutaj mała dygresja: zupełnie przypadkowo natknęłam się natekst na Frondzie (nie, nie jest to mój ulubiony portal, Google mnie tam zaprowadziło;)), w którym autorka zastanawia się, czy Jan Chrzciciel rzeczywiście jadł szarańczę, czy chodziło raczej o drzewo karobowe (tzw. szarańczyn), zwany także chlebem świętojańskim. Moim zdaniem (ale jest to educated guess, nie zgłębiałam się bardziej, może dziś wieczorem zajrzę do słownika ziół biblijnych:D) jadł raczej szarańczę, która jest dobrym źródłem białka i była jedzona w tamtych regionach, zaś drzewo szarańczynu, podobnie jak akację, nazwano na jego cześć. Zresztą, Wikipedia przychyla się do moich rozważań: nazwa szarańczynu wywodzi się raczej z tego, że jego strąki przypominają szarańczę.
To taka drobna dygresja która pokazuje, że warto po trzy razy sprawdzać tę samą informację, zanim się wysnuje jakiś wniosek – wywód autorki strony jest przykładem na odwrócone rozumowanie: zauważyła, że pozorne podobieństwo (tutaj podobieństwo nazwy) świadczy o rzeczywistym powiązaniu (w tym przypadku drzewa z postacią Jana Chrziciela). Tak nie robimy;)
<koniec dygresji>
Robinia – toksyczna czy nie?
Przyznam, że było to pytanie, które mnie nieco nurtowało. Przejrzałam trochę materiałów i raz określana była jako toksyczna (dwa razy spotkałam się nawet z informacją, że kwiaty nie nadają się do jedzenia), innym razem jako jadalna. Wyszłam z filozoficznego założenia, że coś nie może być jednocześnie trujące i nietrujące (chyba,że zmieniamy dawkowanie;)) i postanowiłam pogrzebać głębiej.
Okazało się, że sprawa wygląda podobnie jak w przypadku bzu czarnego: kwiaty robinii są jadalne (z czego pręciki mogą u niektórych wywołać reakcję alergiczną, ale to może zdarzyć się równie dobrze, jeśli będziemy zbierać rumianek czy mlecz w pełnym słońcu), natomiast toksyczne są liście (zwłaszcza młode), kora oraz nasiona.Z czego ustalmy sobie: nie chodzi raczej o toksyczność śmiertelną – jest toksyczna dopiero w dużych ilościach (chociaż gdyby ktoś się najadł kilogramami..). Najczęstsze objawy zatrucia to problemy żołądkowe, zawroty głowy czy przyspieszony puls. Szczerze zastanawiam się, czy zatrucia występują często, ponieważ nie wyobrażam sobie nawcinania się dużej ilości liści. Dodam też, że to właśnie kwiaty są używane jako surowiec zielarski, mają działanie moczopędne i napar z kwiatów stosuje się w problemach z drogami moczowymi.
Za toksyczność robinii odpowiedzialne są głównie dwa związk fitotoksyna robitina oraz robinina (według jednego źródła jest to alkaloid, wedle innego: aglikon gligozydu flawonoidowego, jest chemik na sali?;)).Te substancje w małych ilościach są zawarte właśnie w kwiatach i to im zawdzięczają swoje lecznicze właściwości (czyli zgadza się starożytne powiedzenie, ze lek to trucizna w małej dawce).
Robinia kulinarnie.
Dobrze, dobrze, znów się zagadałam, tymczasem jak zastosować kulinarnie robinię?
Zacznijmy od tego, że moim zdaniem jest pyszna i to zdecydowanie jeden z moich ulubionych jadalnych kwiatów! Nie mam reakcji uczuleniowej ani niczego takiego, mogę wcinać spokojnie:) Ma orzeźwiający, lekko orzechowy posmak, jest chrupiąca i kiedy ją jem, nie pachnie perfumami, ale ma subtelny zapach. Mój zdecydowanie ulubiony sposób na podanie to robinia smażona w cieście. Koniecznie z truskawkami (tylko takimi dobrymi truskawkami!), które podbijają jej naturalny smak. Wcinałam wczoraj na kolację i dziś na śniadanie i ciągle nie mam dość:) (uwaga – nie jemy zielonej szypułki, ale jest ona raczej twarda i ciężko, żeby ktoś się na nią pokusił;)).
Jeśli wolicie, można przygotować z niej dżemy, syropy, lody, galaretki i generalnie wszystko, co można zrobić z jadalnymi kwiatami.
Moim zdaniem ma fantastyczną teksturę i idealnie nadaje się do smażenia.
Wiem, mówię w kółko to samo, ale smażona robinia jest najlepsza!:)
A oto przepis: oczywiście można wykonać dowolne ciasto naleśnikowe, ale ja uważam, że najlepsze jest takie delikatne i maślane, które nie przytłoczy kwiatów.
Smażona robinia z truskawkami.
/ciasto można zrobić z połowy porcji: ja zrobiłam z pełnej i miałam jeszcze na drugi dzień:D/
- kilkanaście pędów robinii zebranych w sensownym miejscu
- 2 łyżki masła (najlepiej klarowanego), stopionego
- 170 ml wody mineralnej
- 100 g mąki
- szczypta soli
- łyżeczka
curkucukru - białko jajka
- można dodać np. odrobinę świeżo startej gałki muszkatołowej
Do podania:
cukier puder, truskawki, odrobina octu balsamicznego (opcjonalnie – ja mam słodki ocet figowy)
Przygotowanie:
Do miseczki wkładamy przesianą mąkę. Dodajemy masło, wodę mineralną, szczyptę soli, cukier, ubijamy trzepaczką. Odkładamy do lodówki na co najmniej 30 minut – to polepszy teksturę ciasta.
Kiedy jesteśmy już gotowi, rozgrzewamy porządnie patelnię (ja smażyłam na maśle klarowanym), wyciągamy masę z lodówki. Dodajemy teraz białko, jeszcze raz mocno ubijamy.
Zanurzamy robinię (robinię można wcześniej opłukać pod bieżącą wodą), strzepujemy nadmiar ciasta i smażymy, aż będzie rumiana, ale nadal chrupka.
Odsączamy jeśli trzeba, dodajemy truskawki, posypujemy cukrem pudrem i skrapiamy octem balsamicznym.
Podajemy na ciepło.
Smacznego!
ps. po napisaniu tego postu zjadłabym jeszcze raz, ale na kolację będzie pizza:)
Tradycyjnie trochę bibliografii:
Informacje dotyczące toksyczności: „Poisonous Plants of North Carolina,” Dr. Alice B. Russell, D, tutaj link do bezpośrednich cytatów.
Informacje o samej roślinie , tutaj bezpośredni link do publikacji.
Aleksander Ożarowski, Ziołolecznictwo, poradnik dla lekarzy, 1980