Domowa perfumeria, czyli robimy własne perfumy.

4.5/5 (2 głosów)
Kategorie:
Podziel się z innymi:
bez

 

Dzień dobry,

Dzisiaj mam dla Was specjalny wpis. Jestem bardzo podekscytowana, że mogę go dla Was przygotować, ponieważ myślałam o nim ponad rok. Będziemy robić bowiem własne perfumy z kwiatów, jedną z najstarszych metod pozyskiwania zapachu – enfleurage.

Jeśli nic Wam to nie powie, może do wyobraźni przemówi coś innego: spróbujemy zatrzymać upojny zapach bzu w sposób, jaki znali już starożytni Egipcjanie. Nie lubicie bzu? Może być konwalia. Tarnina. Lilia. Jaśmin. Jaśminowiec. Narcyz. Cokolwiek, co intensywnie pachnie, co lubicie i czego zapach chcielibyście zatrzymać na dłużej.

Takich perfum nie kupicie w sklepie!

Zapraszam Was serdecznie!

Robimy własne perfumy! Cześć 1

 

Perfumy botaniczne

Dziś będziemy robić perfumy botaniczne, czyli takie, jakie robili nasi przodkowie – powstające z pachnących części roślin. Obecnie tego rodzaju zapachy robione są głównie przez pasjonatów. Przygotowanie perfum botanicznych na dużą skalę jest drogie i niezbyt wygodne. Zazwyczaj firmy perfumeryjne korzystają z gotowych katalogów zapachów (np. jest do wyboru kilkaset rodzajów zapachu podobnego do róży), które są wytwarzane w laboratoriach. Pamiętajcie, proszę, że mówimy tu o zapachu. Zapach przygotowany laboratoryjnie niekoniecznie musi być zły (molekuła zapachu to w dużym skrócie ciąg cząsteczek węgla), natomiast to „Tylko i aż” zapach, bez właściwości terapeutycznych.

My jednak wracamy do korzeni i będziemy robić własne, wyjątkowe i zupełnie naturalne perfumy. Ale zanim o tym, jeszcze kilka magicznych słów.

Robimy własne perfumy: część 2.

 

Uchwycić nieuchwytne: to nie jest łatwe.

Wiecie jak trudno jest uchwycić zapach?

Kwiaty posiadają tzw. headspace. Jest to przestrzeń wokół kwiatu, gdzie rozsiewany jest zapach. To specyficzny zapach kwiatu, którego nie ma fizycznie w płatkach czy w słupkach. On istnieje wokół kwiatu. Czasem jest to kilka, czasem kilkanaście centymetrów.

Sprawdźcie sami.

Zbliżcie się do bzu na 15, 10, 5 centymetrów i powąchajcie. A teraz zerwijcie mały kwiat, rozetrzyjcie go w palcach i spróbujcie powąchać same płatki. Pachną zupełnie inaczej, niż rozgrzane wonią powietrze wokół bzu, prawda? Zapach, od którego wcześniej mogło się zakręcić w głowie, gdzieś zniknął.

To jest właśnie magia molekuł zapachowych.

Gdybyście spróbowali wydestylować olejek eteryczny z bzu czy jaśminu dostalibyście coś, co będzie pachnieć sfermentowanym kwiatem. Oczywiście, niektóre rośliny nadają się do destylacji nie tracąc wielu właściwości zapachowych (np. lawenda), ale jest specjalna grupa kwiatów, których się raczej nie destyluje (czy też nie destylowało). W każdym razie nie do celów perfumeryjnych.

Kwiaty te lubię nazywać „królowymi nocy”. To te, które zaczynają rozsiewać swój uwodzicielski zapach nocą. Bzy, jaśminy, tuberozy… można dorzucić jeszcze lilie oraz narcyzy. Konwalię i tarninę. Wszystko, co pachnie bogato i intensywnie.

Co zatem zrobić?

Sięgniemy dziś po królewski sposób dla królowych nocy, czyli po starożytną metodą enfleurage.

 

bez

Enfleurage, pomady, absoluty – słowa z krainy magii.

Enfleurage to jedna z najstarszych metod utrwalania zapachu. Znały ją prawdopodobnie w podstawowej formie pierwsze cywilizacje (oczywiście nie nazywała się wtedy enfleurage). W dużym skrócie polega na nasączaniu tłuszczu przyjemnie pachnącymi roślinami: kwiatami, żywicami etc.

Pierwsze perfumy to właśnie były takie tłuszczowe pachnidła: dziś takie przesiąknięte zapachem tłuszcze nazywamy pomadami.

Sztukę nasycania zapachem udoskonalili Francuzi i to właśnie oni nadali jej nazwę enfleurage. Na specjalnych ramkach zwanych chassis rozprowadzali cienką warstwę tłuszczu (najczęściej był to łój lub smalec, używano chętnie proporcji 1 część smalcu i 3 części łoju) i wkładali w nią pachnące kwiaty (słynny był min. absolut narcyzowy).

Zostawiano ramki na kilkanaście godzin do kilku dni i kiedy kwiaty powoli schły, oddawały swój upojny zapach. Następnie powtarzano całą procedurę. W zależności od potrzeb: czasem kilka, czasami kilkadziesiąt  razy!

Wyobraźcie sobie pracę w miejscu, gdzie tworzono enfleurage. Wiele godzin w pomieszczeniu z tysiącami, dziesiątkami tysięcy intensywnie pachnących kwiatów.

Bardzo dobrze taki warsztat przedstawiony jest w filmie „Pachnidło, historia mordercy”. Jeśli nie widzieliście, można obejrzeć. Jeśli widzieliście nie obawiajcie się, będziemy używać jedynie botanicznych składników :).

 

Na zdjęciu poniżej fragment z filmu: widzicie drewnianą ramkę chassis, wypełnioną tłuszczem oraz cienką warstwą kwiatów.pachnidło

 

Gotowy i odpowiednio nasycony tłuszcz następne zalewano alkoholem (obecnie są też innego rodzaju rozpuszczalniki), zostawiano do maceracji na odpowiedni okres czasu i potem delikatnie oddestylowano rozpuszczalnik. Otrzymywano gęstą, skoncentrowaną, intensywnie pachnącą i niezwykle drogą ciecz, czyli absolut. Taki absolut mógł trafić już w ręce zręcznego perfumiarza, który przygotowywał z niego odpowiednie mieszanki.

Obecnie również można kupić absoluty (najczęściej absolut różany, jaśminowy, fiołkowy czy z mchu dębowego). Chyba do najdroższych należy absolut narcyzowy: czytałam kiedyś, że jeden litr kosztował w 2009 roku na giełdzie 30 tysięcy dolarów.

Tutaj ważna uwaga: spotkacie się z absolutami pewnie w sklepach kosmetycznych czasami. Absoluty mają zastosowanie zapachowe, ale nie używa się ich w aromaterapii! Do tego służą olejki eteryczne :-).

 

Domowy enfleurage z bliska

 

Robimy domowy enfleurage.

Brzmi skomplikowanie?

Cóż, udowodnię Wam, że tak nie jest, ponieważ będziemy robić sobie ni mniej ni więcej tylko domowy enfleurage z kwiatów bzu.  Oczywiście, proces nieco sobie uprościmy, ale powiedzmy sobie wprost: starożytni Egipcjanie dali radę, my też damy.

Co prawda Egipcjanie zaprojektowali też piramidy, ale przymknijmy na to oko i weźmy się za coś łatwiejszego.

Tym razem zrezygnuję z tradycyjnego przepisu i będę Wam tłumaczyć wszystko krok po kroku.

 

Krok pierwszy, czyli czego potrzebujemy…

Potrzebujemy tłuszczu oraz kwiatów.

Ja stosowałam tradycyjnie łój wołowy, można stosować smalec oraz rafinowany olej kokosowy (pewnie rafinowane masło shea też da radę). Dlaczego rafinowany? Chcemy, aby wszytko było możliwie bezwonne.

Oczywiście sama chciałam się pobawić i przetopiłam sobie swój łój. Dodałam do niego łyżeczkę proszku do pieczenia i podgrzewałam przez 10 minut na malutkim ogniu co sprawiło, że zapach łoju osłabł (chcę mieć perfumy pachnące bzem, nie łojem!) i następnie wszystko dokładnie przecedziłam.

Potem przelałam łój do płaskiego naczynia tak, aby utworzył cienką warstwę (około 0.5cm). Kiedy zastygł, nacięłam go w romby, żeby zapach mógł wejść jeszcze głębiej. To mój substytut francuskiej chassis.

 

łój

 

Jeśli używacie oleju kokosowego, możecie go stopić i poczekać, aż znów stwardnieje. Olej kokosowy staje się płynny w temperaturze powyżej 25 stopni, dlatego polecałabym Wam w miarę możliwości trzymać go w stanie stałym. Ale nic się nie stanie, jak się trochę rozpuści.

Krok drugi: układamy kwiaty.

Wybieramy kwiaty.

Wybierzcie takie, które naprawdę mocno pachną i takie, których zapach się Wam podoba.

Na przykład różne odmiany bzu mają różną intensywność zapachu: bierzcie takie, które się Wam podobają.

Najlepiej wtedy, kiedy najintensywniej pachną (czyli po zmroku) i te, które najmocniej pachną. Jeśli nie pachną, to magicznie ten zapach się w perfumach nie pojawi :-).

Odrywamy kwiaty (można odrywać pojedynczo, można zostawić takie „kępki”), ale ważna sprawa: upewnijcie się, że są suche. Upewnijcie się też, że nie ma na naszym enfleurage liści, wilgotnych łodyżek i takich tam. Ostatnią rzeczą o jakiej marzymy jest to, żeby nam perfumy zapleśniały.

Układanie jest bardzo łatwe.  Wystarczy ułożyć cienką warstwę i już. Teoretycznie najlepiej kwiatem do dołu – mój łój jest jednak dość twardy, kawiaty się tak poprzestawiały.

kwiaty

 

Krok trzeci.

Czekamy.

Odstawiamy wszystko w chłodne, najlepiej ciemne miejsce. Niech się zapach powoli uwalnia. Ja przykryłam jeszcze ściereczką (tradycyjnie się tego nie robi) i położyłam kwiaty w łazience. Mam dodatkowo naturalne, łazienkowe perfumy!

Kiedy kwiaty zwiędną (pewnie za jakieś 24-48 h) czynność najlepiej jest powtórzyć. Szczerze mówiąc, trzeba to zrobić kilka razy. To zależy od upodobań i od tego, jaki zapach nam pasuje.

Im cieńsza warstwa tłuszczu, im mocniej pachnące kwiaty i im częściej powtarzamy, tym zapach jest mocniejszy.

Jeśli jesteśmy już zadowoleni z intensywności ściągamy ostatnie kwiaty i zeskrobujemy nasz tłuszcz.

Właśnie otrzymaliśmy pomadę!

Przechowujemy ją w szczelnie zamkniętym słoiczku w ciemnym, chłodnym miejscu.

 

kwiaty

 

Mamy pomadę i co dalej?

Są teraz trzy możliwości:

  • zużyjecie tłuszcz na bieżąco np. jako dodatek domowego kremu do rąk, jako pachnące perfumy (wystarczy odrobinkę potrzeć za uszami i już będzie pachniało!)
  • przedłużycie trwałość perfum dodając tzw. fixatives czyli coś, co zachowa na dłużej zapach tłuszczu. W takim wypadku w sklepach z półproduktami kosmetycznymi szukajcie styraksu/beznoinu (produkt nieużywany już w kosmetyce, bo czasem powoduje podrażnienia) czy balsamu copaiba (dużo łagodniejszy) lub wymieszajcie pomadę z olejem jojoba, który przedłuża trwałość zapachu.
  • zrobicie sobie absolut: będziemy go robić na Ziołowym. W dużym skrócie zalejemy naszą pomadę alkoholem, poczekamy aż się wyciągnie to co ma się wyciągnąć i domowym sposobem oddzielimy rozpuszczalnik. Zostanie nam wtedy trochę pachnącego olejku!

Dodam tutaj, że robiliśmy tzw. enfleurage na zimno. Jeśli macie mało czasu, albo boicie się, że zabraknie Wam kwiatów, można spróbować metody na ciepło. W kąpieli wodnej, pod przykryciem podgrzewać na malutkim ogniu kwiaty wraz z tłuszczem przez godzinę czy dwie (tego akurat nie próbowałam osobiście). W ten sposób uzyskacie pomadę o innym nieco zapachu, ale nadal pomadę.

 

domowe perfumy

 

Garść podpowiedzi

Dostałam od Was trochę pytań dotyczących tej techniki, więc umieszczam tutaj odpowiedzi, może się przydadzą innym.

Co znaczy, że powtarzamy cykl?

To znaczy, że delikatnie otrzepujemy kwiaty z tłuszczu (wystarczy przełożyć miseczkę do góry nogami). Jeśli coś się przylepiło, delikatnie ściągamy czystymi, suchymi rękami lub pęsetą. Ten proces nazywa się defleurage czyli „odkwiatowienie”. Musi być wszystko czyste, suche (nie wilgotne), aby tłuszcz nie zaczął pleśnieć. Oczywiście za każdym razem dajemy nowe, pachnące kwiaty.

Jak często powtarzać?

Tradycyjne enfleurage powtarzano 30 razy. W domu kilka, optymalnie 8-10 daje najlepszy efekt, w zależności od intensywności zapachu. Skończyły się Wam bzy? Dajcie konwalie, czy inne pachnotki! :-)

Jak często wymieniać kwiaty?

Kiedy tylko stracą zapach, bez: 12-24 godziny. Nie mogą zostać za długo, bo zapleśnieją. Pamiętajcie, że chcemy używać suchych, mocno pachnących kwiatów. Tak, trzeba dużo kwiatów i trochę czasu. Dlatego enfleurage było/jest tak drogie.

Ile się trzymają takie perfumy?

Jeśli użyjecie fixatives (piszę o tym szerzej w książce) 6-12 miesięcy w postaci pomady. Jako absolut nawet kilka lat.

Uwagi techniczne:

  • jeśli chcecie utrzymać mocniejszy zapach możecie już na etapie tworzenia tłuszczowej bazy dodać do niej kilkadziesiąt kropli fixatives,
  • można przykryć naczynie z kwiatami folią aluminiową, wtedy zapach będzie szedł w tłuszcz, nie na perfumowanie naszego domu, trzeba jednak uważać i zaglądać codziennie, czy coś nie pleśnieje,
  • duże kwiaty (np. lilie) trzeba pozbawić pręcików i słupków, bo często są na nich pleśnie.

Generalnie to jest prosta metoda, tyle, że wymaga dużej ilości kwiatów oraz czasu. Ale wiecie, wiosna w pełni, lato przed nami… :-)

 

Jak podoba się Wam świat perfumerii botanicznej?

Jak podoba się Wam perfumeria botaniczna? Ja jestem nią zupełnie zafascynowana.

Kto robi pomadę?