Spis treści
Dzień dobry,
Patrzę za okno i zamiast pięknej wiosny, która jeszcze kilka dni temu rozkwitała pełnią barw widzę fale deszczu. Tak wiem, w marcu jak w garncu. Pogoda skłoniła mnie do przemyśleń, że najwyższy czas, żeby wziąć się za to, co planowałam w ubiegłym roku: zaplanować sobie wakacje. Takie prawdziwe. Wiecie, od ponad dwóch lat nie byliśmy razem na prawdziwych wakacjach.
Wyłączam tutaj dwudniową wycieczkę do Lwowa, weekendowe wypady za miasto czy kilka dni spędzonych u Rodziny na Mazurach. Od dłuższego czasu marzę o dłuższym wyjeździe. Co najmniej tygodniowym (tak wiem, wielka mi wyprawa;)), z dala od domu, gdzieś gdzie jest ciepło i smacznie. Nigdy nie byłam poza Europą, zawsze ciągnęło mnie na Bliski Wschód i jeszcze z dwa lata temu mogłabym pogadać trochę oficjalnym arabskim. Zawsze jednak było „coś” co mi przeszkadzało. A to brak czasu, a to brak pieniędzy. Raz byłyśmy z koleżankami naprawdę blisko wybrania się do Egiptu, ale wybuchła druga fala rewolucji. A nas nie cieszyło siedzenie jedynie w Hurghadzie.
Ciągle mi te wakacje gdzieś uciekają..
Tego roku powiedziałam sobie jednak: basta. Zawsze inwestowałam pieniądze w rozwój osobisty i rozwój bloga (aparaty, obiektywy, szablon, studia podyplomowe, masę książek, teraz miliony składników do testowania receptur do książki, nie chcę nawet myśleć, gdzie mogłabym się za te wydane w ciemno ekhem zainwestowane, pieniądze wybrać), natomiast tego roku postanowiłam jednak trochę popodróżować. Jeśli nie teraz, to kiedy? Co prawda bardzo przydałby mi się jeszcze nowy laptop, który byłby w stanie obrabiać filmy i zdjęcia (wtedy mogłabym pojechać np. na wieś do Rodziców i pisać Wam relacje na bieżąco, a tak jedynie komputer w Krakowie jest w stanie udźwignąć obróbkę), ale powiedziałam sobie, że zacisnę zęby i jakoś dam radę ze starym sprzętem. Chyba.
Dlatego teraz tak łatwo nie odpuszczę wakacyjnego wyjazdu. I jestem całkiem blisko. Na pierwszy rzut chcę wybrać się razem z moim Panem na kilka dni. Moja blogowa koleżanka Monika napisała niedawno ciekawy tekst o podróżowaniu samodzielnie. Tyle, że ja nie lubię być sama. Po prostu lubię być z kimś, najlepiej z kimś kogo kocham/lubię/szanuję lub po prostu z pozytywnymi ludźmi (i tak było na wymianach studenckich).
Weź tu dograj dwa zupełnie inne oczekiwania co do wakacji..
Wiecie, u nas nie jest łatwo dogadać się co do wymarzonego urlopu. Po pierwsze mój Pan jest dość zajętym zawodowo człowiekiem, po drugie, mnie nieodmiennie ciągnie na Wschód, on wolałby jednak miasta Europy Zachodniej. Ja mogłabym spać w lokalnym hotelu/hostelu (byle była w miarę łazienka i najlepiej bez robali, generalnie spanie „byle się przespać” zostało mi po studenckich czasach), On preferuje jednak w miarę porządne miejsca. W skrócie: musimy się dograć.
Niemniej teraz jestem całkiem blisko. W połowie tamtego roku mój Pan oświadczył:
– Skończyłaś już wszystkie studia, zamknęłaś wszystkie sprawy, w sumie zawsze chciałaś gdzieś dalej się wybrać, a nigdy nie miałaś okazji. To gdzie tak naprawdę chciałabyś pojechać?
[chwila zastanowienia]
– Do Maroka.
– Przekonaj mnie.
Zrobiłam wtedy tagine. Było bardzo przekonujące.
Planowaliśmy wyjazd jesienią (po co się pchać w największe upały?), niestety moja Babcia zachorowała i nie wyobrażałam sobie jakiegokolwiek wyjazdu wiedząc, że w każdej chwili jej stan mógłby się pogorszyć. Teraz jest stabilnie, więc postanowiłam skorzystać z zielonego światła i zaplanować wycieczkę.
Od której strony się za to zabrać?
Mam budżet (planujemy tak około 7k na dwie osoby, czyli bez ekstrawagancji, ale budżet jest w miarę elastyczny), mam listę rzeczy, które chciałabym zobaczyć. Chciałabym odwiedzić oczywiście Marrakesh, dolinę Dades zwaną Doliną Róż, chciałabym przenocować na pustyni, (głupie, ale to marzenie od czasu przeczytania „W Pustyni i w Puszczy”). Wiem w jakich ramach czasowych się mogę poruszać (7-1o dni maks) oraz do kiedy planować wycieczkę (do końca kwietnia).
Właściwie jedyne co mam zrobić to:
– Po prostu przedstaw mi plan i ja zobaczę jak wygląda mój urlop. Tylko uwzględnij w nim nocleg w porządnym hotelu.
Brzmi dobrze i bezproblemowo, prawda?
Tyle, że zupełnie nie wiem jak się do tego zabrać.
Nigdy w życiu nie „organizowałam” wakacji. Zawsze jechaliśmy gdzieś na żywioł, czy to Praga czy Lwów, hotel mieliśmy zarezerwowany ledwie parę godzin przed wyjazdem, zaś w samochodzie czytałam przewodniki i ciekawostki o mieście. Tym razem jednak czuję na sobie większą odpowiedzialność:)
Nie chcę płacić za hotel all inclusive w mieście portowym, co oferuje większość biur podróży (czyli np. hotel w Agadirze i jednodniowe wycieczki fakultatywne tu czy tam). To chyba trochę bez sensu opłata za 7 dni noclegu w hotelu, kiedy chce się trochę poruszać po kraju i siłą rzeczy spać potem w innym miejscu. Zresztą, po co mi all inclusive, kiedy planuję być trochę bardziej aktywna niż kąpiel w hotelowym basenie?:). Właściwie, to nie muszę nawet spać w hotelu w europejskim stylu, o takie miejsce jak to również by mnie ucieszyło.
Przetrząsnęłam kilka stron o Maroku. Dodatkowo TripAdvisor, kilka biur podróży, przez moment zastanawiałam się nawet, czy nie rezerwować wyjazdu np. przez strony specjalizujące się w tego typu rzeczach np. Complete Maroko.
Jestem jak dziecko we mgle i nie chcę niczego popsuć.
Gdybym jechała sama albo z koleżanką to byłoby inaczej (coś się nie uda, to będzie „przygoda”;)), ale jeśli jadę z moją druga połową, to bardzo mi zależy na tym, żeby odbyło się możliwie bez zgrzytów, bo może jest to jakiś sposób, aby przekonać do dalszych wyjazdów:).
Czyli jednym słowem:
Help!
ps. No dobrze, od Maroka dzieli mnie jeszcze dłutowanie ósemek, ale mam nadzieję, że uda się jakoś doprowadzić się do porządku do czasu wyjazdu.