Lwów – podróż na Wschód.

Oceń ten post
Kategorie:
Podziel się z innymi:

Dzień dobry,

Ci, którzy śledzą Ziołowy Zakątek na Facebooku wiedzą, że niedawno wybraliśmy się na krótką wycieczkę do Lwowa. Dziś przygotowałam dla Was relację z mojego pobytu w tym uroczym mieście.

Chciałam Wam pokazać lwowskie uliczki, samochody, kościoły…

O tylu rzeczach chciałabym Wam napisać, że musiałabym przeznaczyć na to z pięć postów!:)

Zapraszam!

ps. w poście jest bardzo dużo zdjęć. Może się Wam długo ładować, polecam zaparzyć herbatkę:)

Chciałabym móc Wam napisać, że była to wymarzona przeze mnie podróż, do której godzinami przygotowywałam się czytając blogi, przewodniki, historyczne książki…

Jednak naprawdę było tak:

[mój Pan na urlopie, czytaj: rzadko się to zdarza. Piątek, godzina 11]

  • {Ja, marudząc}: Oh, nigdzie nie byliśmy razem.. może byśmy gdzieś wyjechali?
  • {On}: No dobrze, gdzie chcesz jechać?
  • {Ja}: No nie wiem, mieliśmy jechać w góry, ale pogoda się popsuła.. może do Wrocławia, albo do Rzeszowa.. albo jeszcze dalej na Wschód, może do Lwowa?

[chwila debaty]

  • On: No dobrze, pakuj się. Masz paszport?
  • Ja: Nie, nie mam. Został na wsi u Rodziców.
  • On: Trudno, zajedziemy.

I tak, w przeciągu godziny spakowaliśmy się, sprawdziliśmy na Google Maps jak wygląda trasa, kupiliśmy w Empiku przewodnik, który czytałam przez całą drogę i wyjechaliśmy do Lwowa:-) Wiem, że to szczyt dezorganizacji – jednak, taka prawda.

Potem zaskoczyliśmy Rodziców i Dziadków („Dzień dobry, jedziemy na Ukrainę, potrzebujemy paszportu Klaudyny”) i wyjechaliśmy w stronę Rzeszowa. Dodam tutaj, że mój paszport jest szczególny: ma pieczątkę z Chorwacji, chociaż nigdy tam nie byłam. Moja Mama przez przypadek zabrała mój paszport i sobie znanym sposobem, zdołała za jego pomocą wjechać i wyjechać z Chorwacji.

NIE, NIE JEDŹCIE DO LWOWA!

Po drodze zatankowaliśmy na stacji benzynowej, gdzie pracuje mój Wujek.

– Gdzie się wybieracie?

– Do Lwowa.

– Do Lwowa? [wujek uśmiechnął się z pobłażaniem i dał nam dobrą radę:]

Mój kolega trzy lata temu jechał do Lwowa. Chciał pojechać. Trzy razy go po drodze zatrzymała policja, prosząc o łapówki. Koniec końców zrezygnował i wrócił na polską stronę.

Do tej pory nie wiem, kto zatrzymywał prosząc o łapówki, domyślam się, że tamtejsi chłopcy-radarowcy:-)

Widok z okna samochodu. Dziwny domek:)

We Lwowie pierwszy raz byłam w liceum. To było osiem lat temu i wtedy rzeczywiście podróż na Ukrainę była wyzwaniem. Pamiętam, jak opiekunka wycieczki dawała prezenty celnikom, żeby nasz autobus był sprawdzony w miarę sprawnie, pamiętam, jak ostrzegano nas, żeby pod żadnym pozorem nie parsknąć śmiechem na widok czapki ukraińskiej straży granicznej (z wielkim rondem),bo możemy tkwić na granicy wieki. Pamiętam, jak w autobusie szmuglowaliśmy chcąc nie chcąc (my, nieletni też, taka to była wycieczka;)) dary dla Polonii z Kamieńca, ukryte pod stertą plecaków.

Autobus rozkraczył się pod samą granicą i po ciemku, czekaliśmy na inny, podstawiony i zdezelowany autobus z Przemyśla – ciemną nocą przenosiliśmy te dary (nie pamiętam co to było, wiem, że ubrania, książki, co więcej, nie mogę sobie przypomnieć) do naszej „nowej furgonetki”. Potem telepaliśmy się po dziurawych drogach Ukrainy z lekko podpitym kierowcą (który już pierwszego dnia na stronie ukraińskiej urżnął się w belę).

Szkicowanie starego miasta we Lwowie…

Wtedy naszym przewodnikiem po Lwowie był starszy Polak, pamiętający kawał historii, rozżalony na Ukraińców i nie kryjący się z tym za specjalnie. Nauczycielka, przewodnik, opiekun – dużo mówiliśmy o polskim Lwowie, o tym, że na ulicy nie warto mówić po polsku, bo można zostać oszukanym i już broń boże nie przyjeżdżać na polskich rejestracjach, bo możemy się pożegnać z samochodem.. Wniosek był taki, że na Ukrainie nie jest dla Polaków zbyt bezpiecznie.

Pomimo tego, postanowiliśmy pojechać i sprawdzić, co zmieniło się przez ten czas. Liczyliśmy szczególnie na Euro – zarówno w kwestii infrastruktury jak i podejścia do (polskich)turystów.

I pojechaliśmy:)

I co się stało? Nic.

Pojechaliśmy samochodem z polskimi tablicami – tak, wróciliśmy tym samym:-)

Porozumiewaliśmy się po polsku i po angielsku (możliwie po angielsku – jesteśmy już z tego pokolenia, które nie miało obowiązkowych lekcji rosyjskiego..) – nie mieliśmy najmniejszych problemów z dogadaniem się.  Wbrew temu, co było napisane w przewodniku, nikt nie wskazał nam mylnej drogi. Kilka razy ludzie nas zaczepiali, pytali skąd jesteśmy, opowiadali, jak pracowali w Polsce.. Spotkaliśmy się wyłącznie z miłym przyjęciem.

Jedynym problemem było stanie na granicy. Mieliśmy parę drobnych nieporozumień z celnikami, sama procedura jest irytująca dla kogoś, kto zazwyczaj przekracza granicę „na dowód osobisty”: trzeba czekać i zbierać chyba z 6 pieczątek na karteczce:) Karteczka służy tylko do zbierania pieczątek, nikt dokładnie nie sprawdza samochodu: podobno Ukraińcy są mocniej kontrolowani, współczuję.

Może piwo w tramwaju?:)

Drogi. jak najbardziej przejezdne: szczególnie ta do Lwowa. Wąska, bez pobocza, jednak równa. Gorzej jest w samym Lwowie, gdzie stan nawierzchni pozostawia wiele do życzenia: mnóstwo ulic jest wybrukowanych kamieniami, bardzo nierównymi, wysokie krawężniki utrudniają parkowanie, oznakowanie skrzyżowań może prowadzić na manowce… Nigdzie nie spotkaliśmy tak często obecnych w Polsce rozkopów, robót drogowych, prac modernizacyjnych, które tak denerwują kierowców.

Widać, że nie ma na co narzekać: cały czas zadaję sobie pytanie, gdzie byłyby nasze drogi, gdyby nie olbrzymie dotacje z Unii Europejskiej. Ukrainie musi być naprawdę ciężko, bez tego wielkiego wsparcia – byliśmy dzień wcześniej w przepięknym (ale pustym Przemyślu), którego zabytki są fantastycznie odnowione dzięki pomocy unijnej, wprost przepięknie! Niestety, Lwów nie może korzystać z takich udogodnień – widać, że jest jeszcze wiele do zrobienia, ale widać, że miasto się rozwija i tętni życiem.

Lwowskie zaułki:

Jeśli mielibyście ochotę na romantyczną podróż na Wschód, musicie wybrać się gdzieś dalej:) Lwów ma 750 tysięcy mieszkańców, piękna starówkę w galicyjskim stylu (momentami bardzo przypomina Kraków) i jest miastem turystycznym: takich tłumów nie powstydziłoby się nawet Miasto Królów Polskich.

To tyle, z tego mojego gadania. Obiecałam zdjęcia, dużo zdjęć. Oto i są:

Lwów miasto ślubów.

Pierwsze co rzuca się w oczy we Lwowie (oprócz turystów) to ilość par biorących ślub. Jest NIESAMOWITA!  Panna młoda idzie za panną młodą.. można wręcz zobaczyć rewię sukni ślubnych..

Balony pożyczone od sprzedawcy:)

To co jest niesamowite to to, że przypadkowi ludzie zatrzymują się na ulicy, życzą młodej parze szczęścia, gratulują.. Jeden z miejscowych pijaczków/wagabundów rozlał na cześć panny młodej całe swoje piwo! (potem miał smutną minę strasznie, kiedy do niego doszło, co zrobił;))

Para młoda i goście weselni tańczący przy ulicznym grajku. U nas nie ma tego luzu:)

Mam wrażenie, że fotograf ślubny to bardzo wzięty fach we Lwowie!

 

Każda Panna młoda wygląda jak księżniczka:) Jedno z moich ulubionych zdjęć z pobytu:)

I zbliżenie na detal..

Para podąża za parą:)

 

Architektura Lwowa:

Bardzo piękna. Czułam się prawie jak w Krakowie!:)

Opera Lwowska przy Prospekcie Swobody: jeden z najbardziej znanych miejsc we Lwowie.

Przed Operą. Wielka fontanna, służąca też do ochłody (ciekawe, czy obieg zamknięty?;))

Obok: wypożyczalnia samochodzików, gdzie mali lwowianie mogą ćwiczyć manewry i refleks kierowców. Przyda się na przyszłość!:)

Czarna kamienica przy Rynoku (przy Rynku), przykład sztuki Renesansowej.

Pomnik Adama Mickiewicza, który przetrwał zawieruchy historii.

Wiecie, że w Krakowie przez centrum też jeździł tramwaj? Tramwaje są jeszcze bardziej zabytkowe niż krakowskie, tramwajarze i tramwajarki nie noszą strojów służbowych bywają przeróżnie ubrani – często maja też za sobą różnokolorowe zasłonki:)

 

Targi Lwowa.

Targi Lwowa to miejsce, na które najbardziej liczyłam. W samym centrum jest kilka targów turystycznych. Ceny są wygórowane, nawet jak na warunki polskie (tak się składa, że wiem ile kosztują stare akcesoria kuchenne;)). Widać, że są to miejsca nastawione na turystów i na zarobek: ogólnoświatowa zasada jest taka, że dla turystów nie ma litości:-)

Targ ze sztuką ludową:

A to miejsce, które przypomina mi krakowski Kleparz: bardzo blisko centrum, jednak uczęszczane przez mieszkańców.

Jedno z najbardziej znanych miejsc we Lwowie: Pod pomnikiem Fedorowa usadowili się sprzedawcy książek. Można znaleźć coś po polsku. Ceny takie sobie, raczej wygórowane. Sprzedawca chciał mi sprzedać książkę kucharską za 100 dolarów (wypadł mi z głowy tytuł, jednak byłam pewna, że widziałam już ją gdzieś w polskim antykwariacie za mniej niż 100 złotych;)).

 

Jak to skwitował: Przyjeżdżacie do Lwowa. Jedna kawusia, druga kawusia i pieniędzy nie ma.  A tak, to książka zostanie.

Jednak wybrałam się na kawusię – ale o tym innym razem:)

Na placu mieszka kot – syberyjczyk. Podobno sprzedawcy go podkarmiają:)

Krakowski bazar: miejsce za Operą, nieco oddalone od centrum. Niestety pocałowałam klamkę. Moje rozczarowanie było ogromne, że już zamknięte!

Lwowskie kościoły.

Jeśli ktoś mówi, że w Krakowie jest dużo kościołów, niech przygotuje się na Lwów! Przecież prawosławni i Ormianie też muszą mieć swoje świątynie:-)

Świątyń jest wiele, przepięknych, jest gdzie brać śluby:)

ps. wszystkie zdjęcia w kościołach wykonałam bez lampy błyskowej z czego jestem strasznie dumna, to moje pierwsze zdjęcia w ciemnych wnętrzach bez lampy:)

Bajeczne wnętrze cerkwi:

Bazylika Dominikanów. Imponująca. Zawsze mnie zadziwia, jak olbrzymie świątynie są w stanie wybudować ludzie:

Fragment wnętrza:

Są też gołębie!

Moje ulubione zdjęcie: świece wotywne.

Lwowskie samochody.

Coś, czego nie mogłam przestać fotografować.

Jak w każdym mieście, są samochody droższe i tańsze, jednak tutaj możemy znaleźć dużo zabytkowych konstrukcji, które często śmigają po drogach (a na przejściach granicznych przewożą dzielnie na swoich dachach rury, lodówki i inne rzeczy…)

 

Lwów i Euro.

Euro ledwo minęło, więc w mieście można znaleźć wiele śladów.

McDonald: raczej droga jak na warunki lwowskie miejscówka. Kawa droższa niż w Krakowie (około 5 zł za małe cappucino)

 

Coś dla kibiców lubiących elegancką atmosferę!

Czy to tylko slogan?

Mam nadzieję, że nie!

Może za kilka lat, autostrada Kraków-Rzeszów-(domyślnie naUkrainę), stanie się faktem. Być może do Lwowa będzie można sunąć w parę godzin, a granice znikną. Wielu lwowian z którymi rozmawiałam, mówiło, jak bardzo nam- Polakom zazdrości takiej wygody i jak bardzo czekają na ten dzień. Życzę im i sobie, żeby nadszedł!:-)

A następnym razem..

Następnym razem, pokażę Wam lwowskie kawiarenki, restauracje, piwo…

Będzie także seria HIT czy KIT? – opis pomysłów na lwowskie turystyczne atrakcje:) Pokażę Wam też na filmiku najdziwniejszą i najbardziej bezsensowną rzecz, jaką widziałam od dawna:)

Zaglądajcie!

ps. jak się przygotowujecie do podróży? Jest ktoś tak roztrzepany jak ja?