Dzień dobry,
Pamiętacie mój wyjazd szlakiem Sieci Dziedzictwa Kulinarnego Mazowsze?
Dziś zabiorę Was w jeszcze jedną podróż, która czekała mnie na ie na pograniczu Mazowsza i Podlasia: geograficznie jeszcze Mazowsza, historycznie jeszcze Podlasia (swoją drogą, od stu lat sobie obiecuję, że latem wybiorę się na Podlasie!): wycieczkę szlakiem Mazowieckiej Michy Szlacheckiej.
Przyznam Wam, że początkowo byłam nastawiona dość sceptycznie: kiedy słyszę „micha” i „szlachecka” od razu jakoś tak kojarzy mi się dużo mięsiwa, „staropolski stół” z kiełbasami i smalcem na weselach (żeby nie było, uwielbiam dobry smalec!) i inne tego typu klimaty, w których nie do końca się odnajduję.
Okazało się jednak, że jest inaczej: były przepyszne przetwory, regionalne dania z nutką egzotyki (pierwszy raz próbowałam nalewki z cytryńca, tak z cytryńca!), długie rozmowy o starych odmianach jabłoni, miodach i wskrzeszaniu dawnych miejsc, historii, przepisów, smaków..
A przede wszystkim niezwykłej gościnności, napędzanej przez trzy przedsiębiorcze kobiety, które wpadły na pomysł na stworzenie Szlaku Mazowieckiej Michy Szlacheckiej , oznaczonego charakterystycznym logiem.
W dużym skrócie, na szlaku znajdziecie dobre jedzenie, chociaż nie tylko;)
Dwór Mościbrody.
To właśnie ten dwór widzicie na pierwszym zdjęciu. Początkowo pomyślałam sobie, że nie nie wiem czy dobrze spędzę tam czas, że trochę nie moje klimaty. Wiecie jak to jest. Czasami miejsce jest przepiękne, wszystko jest idealnie, natomiast potem okazuje się że jest jakoś tak sztucznie albo jak w muzeum. Rozumiecie, ładnie, ale bez duszy.
Dwór Mościbrody zaskoczył mnie zupełnie na plus. Od razu poczułam, że jest tam pozytywna energia. To miejsce, które popadło w ruinę (dawniej było częścią PGRów) i dopiero po 2000 roku zostało odkupione i przywrócone do dawnej świetności przez przedsiębiorczą właścicielkę Małgorzatę Borkowską, krok po kroku. Każdy mebel, który znajduje się w środku (wybaczcie, brak miejsc ze środka ale naprawdę planowałam pisać tylko o jedzeniu!) został dobrany we współpracy z historykiem sztuki, tak, żeby pasował do klimatu. Nie jestem historykiem sztuki, ale z otwartą buzią słuchałam opowieści o odrestaurowywaniu dworku i przeróżnych perypetiach, po prostu w rozmowie od razu czuć, że to coś w pani Małgorzata wkłada całe serce. Zresztą, widać że dba o każdy szczegół: chyba nigdy nie jadłam śniadania podanego w pełni na ceramice z Bolesławca.
Do Dworu przynależy wiele stawów i jadłam tam najlepszego karpia w życiu (a nie lubię karpia). Już Wam go pokazywałam w poprzednim poście, ale pokażę jeszcze raz. Po prostu karp, w prostej panierce z samej mąki. Bardzo pyszny i potwierdzą to wszyscy, którzy ze mną byli.
Dodatkowo dwór słynie też z tortu bezowego z musem malinowym. Nie wiem na ile to szlacheckie ale wyśmienite. Nawet Anna Maria wypowiadała się w samych superlatywach a umówmy się, że to jest osoba, która robi takie cuda w zaciszu kuchni, że głowa mała. Tort jest super.
W Mościbrodach przywitał mnie pierwszy tego roku śnieg a właściwie to śnieżek.
Żałuję, że nie mogłam się tam wybrać trochę wcześniej, kiedy jeszcze stawy są obrośnięte bujną roślinnością, można spotkać czaple i ogólnie szereg roślin i zwierząt, których nie widuję na co dzień..Może kiedyś:)
Zaścianek Polski.
Kolejnym przystankiem na szlaku Michy Szlacheckiej była restauracja Zaścianek Polski w Siedlcach.
Najpierw mieliśmy krótkie warsztaty pierniczkowe (prawie jak Święta!). Wiecie, z tych pierniczków które są twarde jak kamień, ale na drugi dzień (tutaj po przełożeniu marmoladą i kremem) robią się bardzo apetyczne.
Tutaj też wieczorem ucztowaliśmy.
Kosztowaliśmy przeróżnych rzeczy „staropolskich” (w cudzysłowie bo wiecie jak to z tą kuchnią staropolską jest, to co dziś dla nas jest staropolskie dawniej mogło wyglądać jeszcze inaczej). Jest to kuchnia pieczeniami (pierwszy raz próbowałam pieczeni z jelenia), przeróżnymi pierogami w lokalnych odsłonach, żurkami etc.
Oraz – ciekawostka i zaskoczenie (i coś co mnie oczywiście od razu postawiło w stan bojowej gotowości), domowa nalewka z cytryńca chińskiego. Teoretycznie wiem czym jest cytryniec (adaptogen, używa się go często w mieszankach np. na poprawę koncentracji), ale nalewki z owoców nie piłam nigdy. Już wiem skąd nazwa cytryniec: nalewka smakuje na początku, jakby ktoś dodał do niej kwasku cytrynowego:)
Jako ciekawostkę dodam, że jest niejako „połączona” ze sklepem ze zdrową żywnością. Takie sklepy rzadko mnie zaskakują, ale tutaj kupiłam rosyjskie ziołowe mydło do bani (w sensie do sauny, nie że mydło jest do bani tak metaforycznie;)), które pokażę Wam innym razem:).
Retro Skibniew.
Ostatnia część naszej trasy, gdzie jest dużo obfitego jadła i mięsiwa ale również domowych przetworów i to nie byle jakich. Miejsce prowadzi przedsiębiorcza Małgorzata Zaranek, kobieta instytucja która robi milion rzeczy na raz i jest zupełnie zakręcona.
Wiecie, jak przetwory z jabłek to ze starych odmian, prawie ze stu letniego sadu.
Jak już je smażyć, to najlepiej na palenisku opalanym drewnem, bo tako rzekła mentorka: ponad 80 letnia Pani Lusia, która wie jak się smażyć powidła i inne przetwory powinno. Jakby ktoś miał wątpliwości, czy rzeczywiście w tym miejscu smaży się je nad paleniskiem opalanym drewnem, to myślę, że zdjęcie tego sprytnego piecyka je rozwieje:
Jeśli zabłąkalibyście się w okolice Skibniewa, to koniecznie zwróćcie uwagę na tutejsze przetwory, zwłaszcza na gruszki w zalewie, bo są fantastyczne.
Ogólnie uwielbiam, uwielbiam miejsca, gdzie pali się żywy ogień i kominek wewnątrz także mnie uszczęśliwił:)
Na miejscu robiliśmy też „pampuchy na fajerkach”. W busie rozmawiałyśmy ze znajomymi blogerkami na temat tego, co to będą te pampuchy. Że to parniki albo parowańce albo parowce, jakie większość z nas jadła w dzieciństwie. Nic z tego. Pampuchy smaży się na się podobnie do faworków, na oleju. Tutaj smażenie pokazowe, na piecem, normalnie smażą w wewnętrznej kuchni:)
Taki pampuch jest potem jakby cienki pączek, który się rozrywa i napełnia konfiturą, dopóki jest jeszcze ciepły. Najlepiej porzeczkową, przynajmniej moim zdaniem. Fantastyczna sprawa, czuję że będzie w sam raz na Tłusty Czwartek!
A tutaj możecie znaleźć kredens pełen dobroci wytwarzanych lub sprzedawanych przez zrzeszonych w Mazowieckiej Misie Szlacheckiej bądź ich zaufanych dostawców.
Jeśli zawędrujecie kiedyś w te rejony, gorąco polecam przystanąć na chwilę i zjeść trochę porządnego jadła z tradycją, myślę, że każdy znajdzie coś dla siebie!
Osobiście inicjatywy takie jak ta podobają mi się również dlatego, że są oddolne.
Ludzie robią coś fajnego i smacznego, postanawiają się jakoś zorganizować, żeby pokazać to większej publice. Coś, co wymaga jednak większego nakładu pracy, logistyki w zdobyciu składników etc. niż w „przeciętnej” restauracji. Zwłaszcza, że to jednak są miejsca poza Stolicą i tym trudniej jest o klienta. Wierzę jednak, że dobra jakość da sobie radę!
Życzę im jak najlepiej!
Inne relacje z wyjazdu znajdziecie też u Anny Marii, Crust and Dust i u Chillibite
ps. w Retro Skibniewie mają banię. Kocham sauny od czasów Estonii i nie mogłam przeżyć, że niestety nie będę miała czasu skorzystać..
Podobał Ci się ten wpis? Podaj dalej!