Dzień dobry,
Wczoraj i dzisiaj dzień Dziadków. Jesteście wielkimi szczęściarzami, jeśli Wasi Dziadkowie jeszcze żyją. Dla mnie jest to pierwszy rok bez mojego Dziadziusia, który zmarł dokładnie 22 stycznia i chyba powoli kończę przechodzić okres żałoby. Wiecie, do tej pory nie mogę otworzyć bez żalu folderu ze zdjęciami „projektu piwnica„: pamiętam, jak Dziadziu jeszcze chodził, przynosił mi buraki i inne rzeczy do fotografii. Nie rozumiał do końca dlaczego to robię, ale chciał mi zawsze pomóc. Na domiar wszystkiego moja Babcia, która praktycznie mnie wychowała, również jest ciężko chora. Deja vu.
Dlaczego o tym piszę? Zazwyczaj staram się nie przenosić na bloga negatywnych emocji i celem tego postu nie jest ekshibicjonizm emocjonalny czy to, abyście się nade mną użalali. Uważam jednak, że śmierć, choroba i starość to takie same elementy ludzkiej egzystencji jak narodziny dziecka, radość i szczęście. I tak rzadko się o nich mówi. Tymczasem to, w jaki sposób traktujemy słabszych, chorych, to jak radzimy sobie ze smutkiem: wszystko składa się na nasze człowieczeństwo. Bycie pełnowartościowym człowiekiem to nie tylko bycie człowiekiem szczęśliwym i radosnym.
To naprawdę zadziwiające ile razy osoby starsze, które w dzieciństwie często doświadczyły głodu i chłodu (mój Dziadziu opowiadał mi, że miał tylko jedną parę butów, które zakładał jedynie na niedzielną mszę), wydają się być szczęśliwsze od osób młodych. Potrafią cieszyć się tym, że znowu zazieleniła się trawa, znowu przyszły na świat małe kotki, że świeci słońce i jest ciepło.
Tymczasem młodzi bywają nieszczęśliwi, bo nie udaje się dostać najnowszego modelu telefonu albo „życie generalnie nie ma sensu”, tylko praca, dom, brak funduszy na wymarzone wakacje. Dla starszych ludzi często ma sens. Ma sens to, że nadchodzi nowy dzień. Wiem, że nasze problemy zawsze są najważniejsze, bo po prostu są nasze i życzyłabym wszystkim, żeby ich problemy kręciły się wokół wakacji, ale wiecie co mam na myśli. Że czasem moglibyśmy się ogarnąć i zobaczyć jak wiele osób starszych (nie wszystkie, bo niektórzy mają charakter wiecznego marudera, ale nic z tym nie da się poradzić) jest po prostu zadowolonych z tego, że nadchodzi nowy dzień.
Moi Dziadkowie (i jestem pewna, że nie tylko moi) byli też (Babcia nadal jest) osobami bardzo opiekuńczymi. Kiedy ktoś z rodziny był chory, zawsze mieli czas, żeby nas odwiedzić (a nie byli to niemieccy emeryci, którzy podróżują po świecie, ale prowadzący gospodarstwo), przygotować jedzenie. Do tej pory Babcia jeśli dobrze się czuje gotuje u siebie obiad i kiedy nie mamy czasu, to możemy się u niej „stołować”. Cytuję: Bo co mi za różnica, czy zrobię mały garnek kapuśniaku, czy duży, przyjdźcie zjeść.
I jest to opiekuńczość wynikająca po prostu z całej osoby. Babcia nie miała lekcji etyki ani nie jest w towarzystwie ekologicznym, ale jest dla niej oczywiste, że o wszystko należy dbać tak samo. Czy to człowiek czy zwierzę.
Taka jest właśnie moja Babcia.
Na zdjęciu widzicie moją Babcię trzymającą małą kaczuszkę. Zdjęcie jest radosne, wszystko wydaje się być w porządku, ale była to kaczuszka, która od urodzenia była „inna” – nie mogła utrzymać główki w pionie, prawdopodobnie miała jakąś chorobę neurologiczną. Babcia odseparowała ją od reszty kaczątek (kaczki jak i kury są bezwzględne, jeśli wśród nich znajdzie się jakieś pisklę czy dorosły ptak chory lub słaby), karmiła tę kaczuszkę osobno, kładła ją na ciepłą trawę, a w nocy przykrywała, aby nie zmarzła. Domyślała się, że kaczuszka długo nie pożyje, ale mimo wszystko ją chroniła i robiła wszystko, aby jej pomóc. Rzeczywiście, kilka dni później pisklątko zdechło, jednak nie miało to dużego znaczenia: znaczenie miało to, że trzeba było spróbować pomóc,nawet jeśli to obiektywnie nie ma sensu. Taka jest właśnie moja Babcia. Myślę, że nawet nie byłaby zadowolona, gdyby dowiedziała się, że piszę o tym na blogu, bo uważa, że jeśli coś dobrego się robi (to właściwie nawet wchodzi w kategorie „rzeczy oczywistych”) to nie trzeba się z tym obnosić.
Zdjęcie pochodzi z mojego wpisu o hiacyntach.
Starość – wstydliwe słowo?
Czy jest miejsce dla starszych ludzi? A może powinnam pisać po prostu „dla ludzi starych” – obecnie podobno jest to uznawane za niegrzeczne i pisze się „starszych” lub „seniorów”. „Stary” stało się jakimś wstydliwym, niegrzecznym słowem (tak samo jak nie mówi się teraz „umarł” ale „odszedł”). Nawet Gazeta Wyborcza boi się wprost sparafrazować tytuł filmu „to nie jest kraj dla starych ludzi” i w pozytywnym skądinąd artykule o dotacjach dla seniorów, unika tego słowa. Tak jakby starość była zawsze czymś smutnym czy wręcz obraźliwym. Do tej pory pamiętam wykład z moją panią promotor która mówiąc o jakiś socjologu powiedziała: „To był bardzo stary człowiek. Nie starszy, po prostu stary”..
Oglądacie amerykańskie filmy? Pytanie retoryczne. Na pewno trafiliście kiedyś na scenę, kiedy główny bohater odwiedza swoją mamę albo babcię w domu starców. Scena jest wzruszająca, bo oczywiście bohater jest z rodzicielką mocno związany. Wydaje mi się jednak, że na Zachodzie jest dość mocne przekonanie, że osoby starsze powinny przebywać z osobami starszymi. Nawet nie ze względów finansowych czy zdrowotnych, ale że tak po prostu jest dla nich lepiej. Czyli właśnie w domu opieki (który, umówmy się, często jest bardzo wygodny i wcale nie przypomina naszych Domów Pomocy Społecznej czy hospicjów, które są zupełnie inną sprawą). To takie naturalne: ktoś się starzeje, więc kochające dzieci umieszczają go w możliwie najlepszym domu starości. Będzie miał tam towarzystwo rówieśników, dobrą opiekę zdrowotną i rozrywki. Wyklucza się je z życia społecznego czy nawet z widoku. Jak często w filmach występują stare osoby? Niezbyt często.
Pamiętam też, kiedy rozmawialiśmy dawno temu z dalszą rodziną w Danii. Dla nich było oczywiste, że kiedy się zestarzeją, będą w domu opieki społecznej, żeby „nie obciążać dzieci, które robią karierę”. Nie czuli się tym pokrzywdzeni czy coś, ot, taka naturalna kolej rzeczy, że dzieci wysyła się do przedszkola, a starszych do eleganckiego domu starości. Żeby było jasne: nie oceniam nikogo, kogo rodzice są w domu opieki. Różne są sytuacje życiowe i różne osoby. Mówię tylko i jedynie o szerszym zjawisku, mam nadzieję, że rozumiecie.
Zresztą, podobne zjawisko dotyczy dzieci. Coraz częściej panuje przekonanie, że dzieci (albo rodzice z dziećmi) powinni zadawać się tylko z dziećmi i dać spokój ceniącym spokój ludziom bezdzietnym. Chodzić do kawiarni dla Mam, na seanse dla dzieci, pojawiają się nawet pomysły osobnych przedziałów w samolotach. I wiem, że dla wielu rodziców to może być kuszące, wygodne i nic w tym złego (też bym poszła gdzieś, gdzie moje dziecko może się pobawić bez karcących spojrzeń wokół).Ale zmierzam do czego innego. W naszej kulturze, jako ludzi, zawsze współistniały różne grupy wiekowe. Małe dzieci podpatrywały starszych i całkiem starych, starzy przebywali w towarzystwie dzieci i dorosłych. Teraz zaś wydaje się, że wszystko powinno być podporządkowane osobom młodym/dorosłym i zdrowym. Tak, też wolę iść do kina w którym na seansie nie będzie płaczących dzieci, ale jeśli takie się trafi, trudno. Dzieci płaczą, tak to już jest na świecie.
Moim zdaniem nie jest dobrze, jeśli którąś z tych grup się wyizoluje czy nawet „usunie” z życia społecznego. I nie chodzi o to, żeby osoba starsza czy słaba cały czas zajmowała się dzieckiem, czy żeby dziecko na siłę siedziało z dorosłymi. Chodzi mi o to, że człowiek jest istotą społeczną i tak jak osoba dorosła potrzebuje kontaktu z osobami w swoim wieku. Ale również z młodszymi, starszymi czy słabymi/chorymi. Nie muszą to być górnolotne dyskusje, ale czasem nawet przebywanie razem. Jedna z rzeczy, która odróżnia nas od zwierząt (chociaż nie wszystkich swoją drogą) jest empatia oraz to, że opiekujemy się słabszymi. I tak jak dzieci potrzebują do rozwoju obecności osoby dorosłej, tak dorośli i starsi są potrzebni dzieciom, żeby przekazać dobre wzorce. Nawet, jeśli ma to być „tylko” opiekowanie się zwierzętami czy opowiadanie historii „jak to dawniej było”.
Mam nadzieję, że za kilkadziesiąt lat nie zabraknie u nas miejsca dla ludzi starszych i że będzie go coraz więcej. Nie tylko dla tego, że wtedy będę już dużo starsza ale dlatego, że nie chciałabym, żeby moje (potencjalne;)) dzieci wyrastały w przekonaniu, że liczy się tylko bycie młodym, pięknym, zdrowym, bogatym i skutecznym. Chciałabym, żeby wiedziały, że można się czasami zatrzymać i po prostu cieszyć tym, że świeci słońce.
Mam nadzieję, że będzie coraz więcej inicjatyw dla Seniorów: zwłaszcza typu Uniwersytetów Trzeciego Wieku (i powiem Wam, że jakby były fajnie prowadzone, sama bym się chętnie zapisała na wykłady), spotkań czy kół zainteresowań. Ale też miejsc, gdzie można się spotkać ze wszystkimi: ze starszymi i młodszymi i niekoniecznie mam na myśli niedzielną mszę;).
A Wy? Jak myślicie, czy Polska jest dobrym miejscem dla ludzi starszych czy cytując klasyka „To nie jest kraj dla starych ludzi?”. A może znacie jakieś fajne inicjatywy, które łączą pokolenia?
Dajcie znać!