Dzień dobry,
Jeśli przeszlibyście się w Krakowie ulicą Szewską, po pierwsze zostalibyście kilka razy zaczepieni przez „naganiaczy” (lub też, bardzo ładnie ubrane, „naganiaczki”), którzy oferują kupony na piwo za cztery złote i inne atrakcje nie do odrzucenia. Po drugie, zapewne zwrócilibyście uwagę na jedną z wystaw, za którą poukładane są czekoladowe cudeńka: małe, czekoladowe pantofelki (w sam raz na stopę Kopciuszka!), fikuśne pralinki, czy w końcu potężną, czekoladową replikę krakowskiego ratusza.
Za przeszkloną szybą uwijają się cukiernicy (czekoladnicy?:)), którzy na bieżąco tworzą kolejne, czekoladowe figurki, korzystając z płynnej czekolady, która spływa strumieniami w specjalnie przygotowanych do tego celu pojemnikach.
To właśnie Krakowska Manufaktura Czekolady, która jeszcze jakiś czas temu nosiła miano Lwowskiej Manufaktury Czekolady: rzeczywiście, podczas naszej letniej wyprawy do Lwowa, wyszukane figurki z czekolady można było spotkać na każdym kroku. W Krakowie, najbardziej zbliżone do czekoladek lwowskich wykonuje właśnie Manufaktura (zresztą, firma ukraińska), która z okazji Dnia Czekolady zaprosiła mnie, ja i inne blogerki (nie tylko kulinarne) na warsztaty czekoladowe.
Przygotowałam dla Was krótką fotorelację z tego wydarzenia, która co prawda nie zastąpi możliwości spróbowania własnoręcznie przygotowanej pralinki, jednak może przekaże odrobinę czekoladowego klimatu:-)
Zapraszam!
ps. dziewczyny – mam kilka Waszych zdjęć z warsztatów, jednak nie umieszczam ich na blogu (żeby nie było „Brzydko wyszłam, a jest w internetach” i takie tam;)). Niestety nie znam Was wszystkich, jeśli któraś chce zdjęcie, proszę napiszcie do mnie, może mam!:)
We warsztatach brały udział zarówno blogerki kulinarne, jak i lajfstajlowe i modowe. Już teraz chciałam napisać, że podziwiam dziewczyny, które potrafią utrzymać na ustach krwiście czerwoną szminkę przez kilka godzin – ja swoją zjadam w kilka minut:)
Wracając do tematu. Warsztaty rozpoczęły się od tego, co lubię (chociaż nie wszyscy podchodzili do tego z równym entuzjazmem;)), czyli historii związanych z pochodzeniem czekolady, jej obrzędowym znaczeniem i rozpowszechnianiem się czekolady w Starym Świecie. Pan prowadzący opowiadał ciekawe i ze swadą: ze wstydem przyznam iż żałuję,że nie wzięłam notesu:-)
Trochę czekoladowej historii..
Zdecydowanie największym aplauzem cieszyła się następująca potem część praktyczna: każdy dostał swoje stanowisko, dwa rodzaje czekolady i pralinę, dostęp do topionej czekolady i posypek.. i mógł zacząć się bawić.
Dodam tutaj, że raczej była to forma zabawy: nie udało mi się dokładnie dociec z czego była zrobiona pralina, ponieważ część składników jest tajemnicą firmy:) Mogę więc powiedzieć, że fajnie się bawiłam, ale nie do końca wzbogaciłam swoje umiejętności:)
Na początku dostaliśmy fartuszki.. osobiście mogłabym chodzić w fartuchu narzuconym na sukienkę przez cały dzień. Szkoda,że nie ma takiego trendu.. (plus wiem, okropnie wychodzę na zdjęciach, ale takie życie).
Każdy miał swoje stanowisko pracy, z masą czekoladową, praliną i białą czekoladą, na której można było pisać..
Dziewczyna naprzeciwko mnie tworzyła piękne, czekoladowe kreacje – miała bardzo ładne i rzadkie imię: Klaudyna :)
Moje były takie sobie, nie mam za dużego poczucia estetyki:) Zresztą, na plakietce czekoladowej zmieścił się tylko napis, jaki się zmieścił:)
Cały stolik łakoci: można było zjeść, albo zabrać ze sobą:)
Trzecią częścią warsztatów, była degustacja różnego rodzaju czekolad: białych, deserowych (do 70% kakao), gorzkich (powyżej 70% kakao), z różnych częsci świata. Ta część warsztatów podobała mi się chyba najbardziej: zwłaszcza możliwość skosztowania gorzkich czekolad o przeróżnych nutach smakowych: mniej lub bardziej kwaśnych, lekko kawowych, jedna z ciekawszych to czekolada z nutą wędzonej śliwki z Papui Nowej Gwinei (wędzonej śliwki, ponieważ ziarna kakaowca są wędzone).Jak widać, czekoladowe próbki cieszyły się dużym powodzeniom: większości dziewczyn smakowała klasyczna i delikatna biała czekolada.
Degustacja czekolady..
W Manufakturze Czekolady znajduje się również kawiarnia sprzedająca pitną czekoladę (kiedyś czekałyśmy tam z kuzynką i koleżanką 25 minut na obsługę i wyszłyśmy z pustymi rękami i smutnym sercem:) – może spróbujemy kiedyś przy mniejszym ruchu) oraz bardzo dobrze zaopatrzony we wszelkie czekoladowe łakocie sklep.
Miałam absolutnie nic nie kupować, ale był dzień czekolady i różne takie promocje i skusiłam się na czekoladę w kawałkach: w sumie przed warsztatami nie sądziłam,że czekolada, którą sprzedają tak może różni się smakiem. Wybrałam bodajże delikatną, gorzką z Dominikany, ale już dobrze nie pamiętam:)
Ta z Paupi Nowej Gwinei to czekolada z aromatem suszonych śliwek, jak będziecie w okolicy, warto skosztować:)
Oczywiście, są też praliniki i różne inne pyszności:
Z perspektywy czasu, żałuję dwóch rzeczy: że nie wzięłam na warsztaty zewnętrznej lampy błyskowej (ciągle zapominam,że mam takie cudo:)), oraz, że nie sfotografowałam dla Was przykuwającej wzrok wystawy Manufaktury: cóż, będziecie musieli kiedyś przejść się sami, żeby na własne oczy zobaczyć czekoladowe rzeźby:)
Jako drobna rekompensata: strumień ciepłej, białej czekolady..Zastanawiam się, czy jeśli ktoś pracuje przy czekoladzie X godzin, czy przychodzi moment, że już ma serdecznie dość tej dobroci:)
To tyle z naszej czekoladowej wycieczki.
Dziękuję Manufakturze,że mogłam wziąć udział we warsztatach, dziękuję także innym blogerkom, za mile spędzony czas.
Jeśli któraś z Was ma patent na wiecznie czerwone usta, będę wdzięczna!
Wszystkiego słodkiego!