Dzisiaj pokażę Ci coś cudnego: przepiękną książkę, na którą natknęłam się właściwie przez przypadek. Był to jeden z tych zabieganych, grudniowych dni, kiedy padało zimnym deszczo-śniegiem, a ja jak zwykle byłam spóźniona z życiem i biegałam po Krakowie z milionem załatwień. Dziś zupełnie nieistotnych, tedy jednak urastały do rangi „Być albo nie być” (coś w stylu: potrzebuję tuszu do drukarki, bo nie nadam zamówień dla klientów).
Książka mignęła mi za oknem księgarni, więc weszłam, otworzyłam okładkę, zachwyciłam się i zracjonalizowałam sobie: „Dam jakiemuś dziecku w rodzinie na prezent”. Szybko jednak okazało się, że nie jestem tak altruistyczna jak myślałam i książka została u mnie:-).
Czy kwiatek w książce dla dzieci naprawdę wygląda jak kwiatek?
Kto mnie bliżej zna, ten wie, że uwielbiam klimaty wiktoriańskiej Anglii. Gdybym wierzyła w reinkarnację myślę, że spokojnie mogłabym dojść do wniosku, że kręciłam się gdzieś w pobliżu ogrodu botanicznego w Kiev albo po starych, uniwersyteckich korytarzach. Do tej pory pamiętam jak wielkie wrażenie zrobiło na mnie muzeum nauk przyrodniczych w Londynie, zwłaszcza gabinety poświęcone roślinom i skamielinom.
Oglądanie harmonijnych, nieomal geometrycznych kształtów roślin i mikroorganizmów sprawia mi zawsze olbrzymią przyjemność. Może dlatego, że normalnie mam inklinację do popadania w chaos i jest to coś, co mnie zakotwicza w ładzie?
Uwielbiam też wiktoriańską tradycję rysowniczą, gdzie bardzo dokładnie odzwierciedla się rośliny i zwierzęta, nawet, jeśli ma to dotyczyć książek dla dzieci.
Łukasz Łuczaj napisał kiedyś pracę porównującą angielskie i polskie książeczki dla dzieci: okazało się, że w tych pierwszych rośliny dużo częściej przedstawione są z botaniczną precyzją oraz w większej obfitości gatunkowej.
Coś w tym jest: często w książeczkach dla dzieci mamy stokrotkę, słonecznik, różę lub jakiś bliżej nieokreślony żółty, czerwony, czy niebieski kwiatek. Pal sześć, czy występuje w rzeczywistości, ważne, że jest kwiatkowaty!
Tym razem tak nie będzie! Przeglądając „Muzeum Roślin” możesz poczuć się jak w gabinecie jakiegoś dawnego botanika. Mamy tutaj pastelowe kolory, szczegółowe zarysy i hipnotyzujące wzory. Wzory, które powstały w wielomilionowym procesie ewolucji i jeśli tylko chcielibyśmy się przyjrzeć, są wszędzie wokół nas. No dobrze, może nie zimą:-).
Wiem, że gdybym była małym dzieckiem, przeglądałabym tę książkę jak zahipnotyzowana wte i we wte. Zresztą, nawet teraz mi się zdarza!
To fantastyczna pozycja do ćwiczenia wrażliwości botanicznej u najmłodszych. Kolory może nie są tak wyraziste jak w typowych książeczkach dla dzieci i odbiór wymaga pewnego skupienia, natomiast jest w niej coś takiego, że trudno się oderwać.
Wyobrażam sobie, że to jest książka, którą można zostawić przy łóżku dziecka (no dobrze, może nie dwulatka, bo to będzie jej ostatnia droga;)) i po prostu poczekać, aż wzbudzi zainteresowanie. Niekoniecznie nawet do czytania, wystarczy sycić wzrok.
Wiele ze stron mogłabym po prostu wyrwać i powiesić sobie na ścianie. Kiedy już będę miała swój kawałek ściany (po remoncie oczywiście:-)).
Tutaj uwaga: książka jest bardzo duża (nawet nie wiem jak się nazywa ten format, widać jak trzymam ją w ręce), więc trzeba znaleźć na nią troszkę miejsca.
Została wydana sumptem wydawnictwa Dwie Siostry. Cena okładkowa to 64.5 – kilka egzemplarzy znajdziesz też u mnie w sklepie, dodaję tylko moje ulubione książki, takie, którym nadaję status: „Warte każdej złotówki”:).
Książkę miałam ze sobą na warsztatach we Wrocławiu i wzbudziła powszechne zainteresowanie:)
Jeśli kiedykolwiek mignie Ci gdzieś w księgarni, koniecznie weź do ręki!
Botanicum. Muzem Roślin.
Wydawnictwo: Dwie Siostry, 2016
Tekst: Kathy Willis
Ilustracje: Katie Scott
Cena okładkowa: 64.50, do kupienia w księgarniach lub online