Dzień dobry,
Dzisiaj przygotowałam dla Was bardzo osobisty post – bardzo zależało mi na tym,żeby pojawił się w Ziołowym Zakątku.
Jak pewnie część z Was wie, kilka tygodni temu skończyłam studiować – być może jest to koniec przygody z moją edukacją (nigdy jednak nie wiadomo:)). Kiedy pisałam maturę, nie wiedziałam jeszcze co chcę robić w życiu (i szczerze mówiąc teraz nie jestem o wiele mądrzejsza w tym temacie) i zastanawiałam się, jakie studia wybrać. Wyobrażałam sobie,że kiedyś będę pracowała w ONZ albo w innej międzynarodowej organizacji. Będę dużo podróżowała po świecie. Będę robić coś ważnego, coś co będzie pomagać ludziom. Tak to sobie mniej więcej układałam:)
Kiedy dostałam do rąk broszurę Porównawczych Studiów Cywilizacji wiedziałam, że chcę studiować ten kierunek i tylko ten. Nic więcej mnie nie interesowało: wtedy były strasznie egzotyczne studia (teraz również, ale troszkę mniej – ja byłam drugim rocznikiem). To brzmiało jak spełnienie moich marzeń: kultura dalekich krajów, nauka arabskiego, filozofia, antropologia (w liceum przeczytałam „Złotą Gałąź” Frazera i byłam bardzo poruszona antropologią religii, bardzo interesowałam się też kulturą muzułmańską, jednak miałam ograniczony dostęp do książek).
Moi Rodzice i Dziadkowie wyobrażali sobie, że zostanę nauczycielką, najlepiej polonistką. Tymczasem przyszłam z broszurą „kulturoznawstwo: porównawcze studia cywilizacji” (w sumie w mojej całej rodzinie ze cztery osoby – w tym moja Babcia – są w stanie powiedzieć, co dokładnie studiowałam. Część mojej rodziny nadal sądzi,że studiowałam kulturystykę;)).
Jestem im niezmiernie wdzięczna, że Rodzice powiedzieli: „możesz wybrać studia, jakie uznasz za stosowne” i umożliwili mi studiowanie w Krakowie pomimo,że kosztowało ich to wiele wyrzeczeń (zwłaszcza na pierwszym roku, kiedy stypendia naukowe były poza moim zasięgiem) i pomimo obaw „co po tym będziesz robić”. Dziękuję.
Po trzech latach studiowania na Porównawczych Studiach Cywilizacji wybrałam się na studia socjologiczne – tym razem także wiedziałam po co i czego od tych studiów oczekuję. Chciałam ugruntować sobie warsztat metodologiczny, ponieważ na moim poprzednim kierunku nie był zbyt rozbudowany. W międzyczasie miałam przelotny romans z filologią romańską. Również wiedziałam, dlaczego chcę się uczyć francuskiego – niemniej, te studia były dla mnie niezwykle obciążające psychicznie, czułam, że marnuję czas i postanowiłam z nich zrezygnować, póki mogłam: to było w tych słodkich czasach, kiedy można było studiować dwa kierunki równocześnie bez przeszkód.
Teraz studiuję podyplomowo studia z zakresu uprawy roślin zielarskich: powiem szczerze, że to pierwsze studia, na które poszłam trochę „spontanicznie” i nie do końca wiedząc, czego od nich oczekuję oraz co chcę uzyskać. Cóż, zdarza się:)
W każdym razie dzisiaj ten post, który nie pasuje chyba do zadnego innego.
O tym, co warto studiować. I dlaczego.
Może od razu odpowiem na to pytanie.
Warto studiować to, co czujemy,że warto. Szczególnie, jeśli chcemy studiować kierunki humanistyczne. Kierunki humanistyczne mają podwójne oblicze: można stosunkowo łatwo na nich „przebalować” i pozaliczać egzaminy, jeśli jednak chce się w pełni korzystać z ich dobrodziejstw, wymagają dużego wysiłku, dyscypliny i chęci poznawania świata.
Warto studiować to, do czego jesteśmy przekonani. Moim zdaniem, jeśli kierunek humanistyczny to albo zgodny z naszymi pasjami, albo – jeśli totalnie nie wiemy, co nas interesuje – taki, który pozwoli nam chociaż trochę poznać i zrozumieć świat.
Najlepiej wybrać taki kierunek, który nas interesuje – obecnie nikt nam nie zagwarantuje „idź na studia X, na 100% dostaniesz pracę”, natomiast co ze studiów nam zostanie, jest nasze na całe życie (oczywiście są osoby mniej i bardziej elastyczne w tym temacie: kogoś może ogólnie interesować „matematyka” i odnajdzie się na matematycze teoretycznej oraz na studiach inżynierskich). Wiem, mało praktyczna filozofia:)
Bo studiujemy dla siebie. Brzmi to jak truizm, ale tak jest. Jeśli ktoś, kończy kierunek humanistyczny tylko po to,żeby znaleźć pracę „w zawodzie” (swoją drogą życzę każdemu jak najlepiej!), może się gorzko rozczarować. Po skończeniu studiów może stwierdzić „studiowanie jest bez sensu”, „studia nic mi nie dały”, „straciłem tylko czas”.
Kiedy jednak studiujemy dla siebie, sprawa wygląda inaczej: to, czego się dowiedzieliśmy, nikt nam nie zabierze. To nic, że zapomnimy większość rzeczy: będziemy wiedzieli, gdzie ich szukać w razie potrzeby. To nic, że będziemy pracować robiąc coś zupełnie innego: zawsze jest poczucie, że nie zmarnowaliśmy danego nam czasu.
Nie ważne, czy wybierzemy studia humanistyczne czy techniczne – w sumie, jeśli mamy odrobinę zapału i szczęścia do prowadząych, możemy je skończyć z całkiem podobnymi kompetencjami (nie mówię tutaj o umiejętnościach technicznych – u mnie są na poziomie minus jeden:):)
Po co warto studiować czyli czego nauczyłam się na studiach?
Nauczyłam się, że świat nie jest czarno biały. To, co nam wydaje się naturalne i oczywiste, gdzieś, na drugim końcu świata może jawić się niemoralne i obrzydliwe. Wachlarz ludzkiej kultury jest wręcz oszałamiający – jednak bez względu na kulturę, jako ludzie, odczuwamy te same emocje: miłość, rozpacz, radość z narodzin dziecka czy strach przed śmiercią. Szarość świata i jego skomplikowanie to trochę przygnębiające odkrycie: w końcu dobrze i bezpiecznie jest wiedzieć, że nasza prawda jest jedyną słuszną.
Nie wszystko da się opisać: skończył się już czas XIXwiecznych teorii, kiedy można było opisać cały świat w kilku lub kilkunastu opasłych tomach. Życie jakie się toczy wokół nas: od maleńkich mikrobów, po obserwowanie odległych galaktyk (wiem, to chyba już materia nieożywiona:)) jest tak skomplikowane, że jedna osoba nie może znać się na wszystkim: nigdy, przenigdy nie zaufam człowiekowi, który twierdzi,że poznał odpowiedzi na wszelkie pytania, znalazł lek na wszystkie choroby (nie trzeba daleko szukać: tyle jest cudownych diet!) czy jest niezaprzeczalnym ekspertem chociaż w jednej dziedzinie (znam conajmniej dwóch samozwańczych ekspertów od pieczenia chleba, którzy są przekonani, że wiedzą o tym absolutnie wszystko).
Prawdziwie poszukujący człowiek, będzie kwestionował własną wiedzę, szukał nowych źródeł, inspiracji, pomysłów, nie boi się przyznać do porażki. Zresztą, stwierdzenie „wiem już wszystko” jest samo w sobie smutne: bo cóżby wtedy nam pozostało.
Studia umożliwiły mi spotkanie z autortytetem. Studiowałam dziennie, mieliśmy dobry kontakt z wykładowcami – nie wiem jak jest na studiach zaocznych, ale moim zdaniem studia to nie tylko kurs, który ma nauczyć cię umiejętności i przekazać konkretną wiedzę na temat XYZ (od tego są szkolenia zawodowe). Studia mają pokazać procesy, które stoją za różnymi zjawiskami. Świetnie jest, jeśli umożliwiają kontakt z autorytetami, osobami które są świetne w danej dziedzinie, potrafią zainspirować. To nic, że się z nimi czasem nie zgadzamy – samo to, że są obecni i chcą Ci poświęcić chwilę sprawia, że czuje się przypływ dobrej energii (oczywiście, zdarzają się też nie-fajne przypadki profesorów, ale w sumie natrafiłam na mniejszość takich:)).
Studia nauczyły mnie mówić „nie wiem”. Szczególnie jestem wdzięczna mojej pani promotor, która zawsze zachęcała nas do pytań, podważania autorytetów („To nic, proszę Pani, że to napisał profesor – jeśli ma Pani podstawy, żeby twierdzić, że ta teoria jest niekompletna, można to zrobić”), pytania tego „kto mówi” i że warto zawsze sprawdzić kim jest osoba, którą cytujemy. Może wtedy tak wiele osób nie przejmowałoby się filmem „Pij mleko,będziesz kaleką” – pisałam już, że nigdy nie zaufam osobie, która twierdzi,że posiadła kompletne rozwiązanie wszystkich problemów?
Nie muszę być czołobitna w stosnku do kogoś, kto ma tytuł naukowy, tylko dlatego, że go posiada. Prawdopodobnie jego wiedza jest ogromna, jednak tylko dlatego, że ktoś ma przed nazwiskiem „profesor” nie oznacza, że ma rację, jest osobą o wysokiej moralności, czy po prostu dobrym człowiekiem, że jego motywacją jest tylko rozwój nauki. Wiecie, ile na Youtube jest pseudodokumentów, gdzie występują profesorowie twierdzący, że ziemia ma sześć tysięcy lat? Nikt im tego nie broni, jednak jeśli przestają podważać własne twierdzenia i wciąż na nowo je weryfikować, twierdząc, że posiedli ostateczną wiedzę – tytuł naukowy jest wtedy tylko pustą ozdobą.
Studia nauczyły mnie analizowania problemów na kilku poziomach: nie ważne, czy piszę artykuł na konferencję czy post o czosnku niedźwiedzim. Staram się zebrać tyle informacji ile się ta – teraz ceni się rzeczy „W ampułkach”/”skrócone, wypunktowane informacje”, które zmieszczą się na ekranie telefonu. Tymczasem, jeśli chcemy się czegoś dowiedzieć, to nie wystarcza. Grzebanie w źródłach nie sprawi,że stanę się specjalistą z jakiejś dziedziny, ale lubię podejmować troszkę większy wysiłek, żeby móc sobie powiedzieć, że dowiedziałam się troszkę więcej, niż trzeba do opisania danej sprawy.
Do tej pory pamiętam, jak Kapuściński pisał, że do napisania 1 strony potrzeba przeczytania stu. Teraz raczej się tego nie robi, bo po prostu (zwłaszcza w Internecie) nie ma czasu na takie zabawy, jednak zawsze staram się zrobić chociaż malutki kroczek, aby się nieco dowiedzieć. I zawsze przyznaję sobie prawo do błędu. Gdybyśmy chcieli być bezbłędni, nigdy nie skończylibyśmy jednej rzeczy:)
Na studiach zdobyłam też trochę praktycznych umiejętności, jednak do głównie dzięki „aktywnościom pozalekcyjnym”;)). Potrafię przygotowywać prezentacje, występować przed szerszą publiką (to w sumie potrafiłam i lubiłam już od podstawówki, kiedy byłam w kółku teatralnym:)), umiem obsłużyć lustrzankę, rozgryźć WordPressa i Offica, napisać trochę w HTMLu i trochę poedytować zdjęcia. Niby nic, ale przydaje się w życiu:)
Poza tym:
- mówię trochę po arabsku
- wiem, kim była Szeherezada i przeczytałam wszystkie 9 tomów baśni (nie bajek!baśni) z 1001 nocy
- wiem, że mit jest historią święta, w którą się wierzy, a nie tylko opowiastką na lekcjach polskiego:)
- wiem, jakie są podstawy islamu, hinduizmu i taoizmu
- wiem, że jedną z podstawowych zasad rządzących życiem społecznym jest zasada wymiany „daję abyś ty dawał”
- znam część bogów egipskich i w muzem mumia nie jest dla mnie ciekawym przedmiotem, przy którym można zrobić sobie zdjęcie, ale ciałem faraona
- wiem, że człowiek nie pochodzi od małpy, ale wspólnie z małpą mamy wspólnego przodka: a to zupełnie inna sprawa:)
I setki innych, drobnych rzeczy – z czego większość, wiedziałam, ale zapomniałam:) To nic, jeśli będę chciała sobie odświeżyć informacje, wiem gdzie szukać.
Czy to się przydaje w życiu?
To, czego nauczyłam się na studiach przydaje mi się codziennie. Poważnie.
Korzystam z tych umiejętności dzień w dzień. Nigdy nie powiem, że „Studia nic mi nie dały”.
Teraz, kiedy skończyłam studiować, czuję się trochę pusta. Uwielbiałam poznawać nowe rzeczy.
Wiecie, całe moje dotychczasowe życie mówią Ci „ucz się” (z czego skwapliwie i z nadwyżką korzystałam), w pewnym momencie wszystko się kończy:)
Kiedy byłam na studiach, w przeciwieństwie do wielu moich rówieśników, wiedziałam, co chcę robić.
Teraz, gdy je skończyłam, nie do końca wiem.
Nie wiem, czy powinnam zacząć szukać pracy w korporacji, poświęcić jeszcze trochę czasu na szkolenie fotograficznych umiejętności, a może rozpocząć pracę nad doktoratem?
W pewien sposób jestem głupsza i bardziej skołowana niż byłam pzrzed rozpoczęciem edukacji.
Ale jedno jest pewne – gdybym mogła wybrać jeszcze raz, poszłabym dokładnie na te same studia.
Nie żałuję.
To, czego się nauczyłam zostanie ze mną bez względu na to, co będę w życiu robiła.