Wolnowar: dlaczego chcesz go mieć w kuchni?

Oceń ten post
Kategorie:
Podziel się z innymi:

Dzień dobry,

Jak wiecie, ostatnio maniakalnie przygotowuję przeróżne rosoły. Nie tylko w ramach cyklu Powrót do Korzeni: po prostu staram się raz w tygodniu rosół zrobić i jeść. Od czasu, kiedy rosoły zaczęłam traktować poważniej, szybko okazało się, że mój dotychczasowy sprzęt: czyli wielki, 10 litrowy garnek z IKEA, przestaje pełnić swoją funkcję.

Dlaczego? Dlatego, że mówimy tutaj o rosołach długogotwanych, często rosołach żelatynowych (tzw. kolagenowych): czyli takich, gdzie gotujemy całość powyżej 7-8 godzin. Problem pojawia się wtedy, kiedy chcesz wyjść z domu: bo jak to tak garnek zostawić na kilka godzin na płycie grzewczej? Niebezpieczne to i nieodpowiedzialne. Zwłaszcza z moim szczęściem do gubienia kluczy do mieszkania.  W nocy też nie mogłam spać spokojnie, bo zawsze miałam schizę, że mój rosół magicznie wyparował i właśnie zaczyna się przypalać.

Dlatego też, po konsultacjach z moją koleżanką i również wielką propagatorką rosołu, Kasią Kraus, postanowiłam zakupić sobie wolnowar. I to był strzał w dziesiątkę, nie mam pojęcia, jakim cudem żyłam do tej pory bez tego urządzenia. No dobrze, pojęcie może mam, ale naprawdę ułatwia wiele spraw taki wolnowar:)

Gotowanie w stylu slow nie jest mi obce: mam i tagine i garnek rzymski i garnek żeliwny (tego ostatniego używam najczęściej), natomiast dopiero wolnowar sprawia, że gotuję naprawdę na luzie.

Dlaczego? O tym w dalszej części postu, zapraszam!

ps. jak widzicie, wolnowar ciągle jest w użytku: pokazuję Wam, tak jak wygląda, nie wyciągnięty prosto z pudełka:)


Wolnowar: jak się spisuje?


Co to jest wolnowar?

To takie sprytne urządzenie, które pozwala nam gotować jedzenie długo i w niskiej temperaturze. Do tej pory pamiętam, jak czytałam gdzieś u Jamiego O., że w Maroku ludzie rano zanoszą sobie przed pracą gliniane garnki z jedzeniem do gotowania: jakimś mięsem z z przyprawami etc., do  „wspólnotowych piekarników”. Tam dostaje się stemplek, garnek jest wkładany na kilka godzin do żaru czy tam na mały ogień i po powrocie z pracy odbierasz gotowy posiłek. Genialne! Bardzo mi się to podobało i w końcu mogę podobny koncept urzeczywistniać w domu:).

Wolnowar składa się z dwóch części: płyty grzewczej z regulacją i wyciąganego garnka. Mój garnek jest solidny, pokrywany emalią i można go stosować też w piekarniku.

Wolnowar ma generalnie dwa ustawienia:
a) temperaturę (zazwyczaj mamy „low” niską i „high” wysoką, z czego wysoka tak naprawdę i tak jest niska, rosół co najwyżej mi „pyrka”). Niektóre wolnowary – takie jak mój – mają opcję podtrzymywania ciepła dodatkowo. Czyli po przygotowaniu, lekko podgrzewają potrawę. Wracamy z pracy i mamy ciepłe. Idealnie.

b) czas gotowania: tutaj jest to od kilkudziesięciu minut do wielu godzin (u mnie do 20). 20 nigdy nie gotowałam (aczkolwiek mam przepis na rosół  72 godzinny;)), chociaż zdarzyło mi się i kilkanaście. Tak długie czasy stosuję przy długotowanych rosołach na kościach (np. wołowych). Zazwyczaj korzystam z 8-10 godzinnego ustawienia. Nastawiam sobie rosół o 20tej i mam cieplutki na rano:)

Z tego co wiem, większość wolnowarów działa na podobnej zasadznie: na upartego, można dokupić do gniazdka taki regulator czasu (normalnie w marketach budowlanych za kilkanaście złotych) i wtedy możemy ustawić o której się ma włączyć a o której godzinie wyłączyć.

 

Jakie problemy rozwiązał wolnowar?

Primo: nie muszę być w domu. Wiem, że wolnowar sam się wyłączy i mogę pójść na miasto, drzemkę, zakupy, cokolwiek. To duże poczucie bezpieczeństwa.

Secundo: rosoły w końcu mi pyrkają przez cały czas. Kiedy robiłam rosół na kuchence, co jakiś czas musiałam zerkać, czy przypadkiem nie zaczyna się zagotowywać. To jest szczególnie złe, kiedy robię rosoły tzw. kolagenowe, z duża ilością naturalnej żelatyny (ostatnio robiłam taki rosół tylko na kurzych łapkach) i doprowadzenie rosołu do wrzenia do jest po prostu zniszczenie naturalnego kolagenu. Smutne by to było. Z wolnowarem zupełnie się tym nie przejmuję.

Tertio: zapach. Zapach rosołu mi nie przeszkadza i bardzo lubię, czasem stoję nad garnkiem i się inhaluję, ale mój Pan oględnie rzecz ujmując, nie przepada. Nie muszę mówić, że rosół gotowany przez wiele godzin jest dość.. intensywny zapachowo. Z wolnowarem, stwierdzam z doświadczenia, ten aromat jest dużo mniej intensywny niż przy tradycyjnym gotowaniu. Pozwala mi to robić rosoły w bardziej elegancki sposób:).

Dodam, że rosoły wychodzą bardzo smaczne i klarowne.

Wydaje mi się też, że pobiera mniej prądu niż klasyczna kuchenka, ale tego nie mogę na 100% stwierdzić, bo nie znam dokładnego poboru mocy mojego modelu kuchneki.

Oczywiście można w wolnowarze robić inne rzeczy, ale tego dopiero się uczę: do tej pory robiłam kilkukrotnie pieczeń (bardzo pyszną zresztą), natomiast kuszą mnie tagine i inne takie. Będę próbować!:)

 

Jaki wolnowar kupiłam?

No dobrze, to takie kwestie praktyczne, ale wracając do konkretów.  Jaki wolnowar kupiłam?
Przy wyborze decydowały u mnie dwie rzeczy:

  • miał być dobrej marki, solidny i ogólnie dobry jakościowo, bo planowałam kupować raz na długi czas
  • miał być możliwie jak najbardziej pojemny, bo jak już gotuję rosół raz na tydzeń, to chcę mieć sporo złotego płynu:)

Zdecydowałam się na znaną za granicą i lubianą markę CrockPot. ]Przez wiele lat w Polsce wolnowary tej firmy nie były dostępne i ja kupowałam wolnowar z „drugiej ręki”. Jest to starsza, niedostępna już w sprzedaży, wersja tego modelu, Wybrałam największy jaki był, czyli o pojemności 5.7 litra (są też mniejsze crockpoty, jednak osobiście uważam, że wolnowary o pojemności 5 L są bardziej uniwersalne.

Zmieści trochę rosołu, zmieści pieczeń, zmieści mniejszą kaczkę (można potem dopiec ją w piekarniku, aby miała małą skórkę).

Model jest prosty, solidny, testuję go naprawdę intensywnie (co widać po zdjęciach zresztą;)) i mogę CrockPota polecić. Wiem też, że są inne firmy, dużo tańsze: tutaj ciężko jest mi się wypowiedzieć. Gdybyście wybierali to weźcie pod uwagę przede wszystkim tworzywo naczynia (moje jest z niereagującego naczynia pokrytego emalią) oraz po prostu wielkość i kształt. Mi pasowało większe.

 

Komu przyda się wolnowar?

Ja póki co używam wolnowaru co najmniej 2 razy w tygodniu (a jeszcze nie wykorzystuję w pełni jego możliwości) i mocno odciążyłam kuchenkę. W sezonie planuję robić w nim długo gotowane powidła śliwkowe na niskiej temperaturze, zobaczymy jak to będzie!

Komu według mnie przyda się wolnowar?
– miłośnikom rosołów
– miłośnikom długo gotowanych rosołów, na kościach i kolagenowych (serio, odmienia sposób robienia rosołu:))
– miłośnikom długo gotowanych mięs i miękkich pieczeni
– osobom, które nie mają czasu na gotowanie a chcą jeść zdrowo. Wrzucacie rano co tam macie pod ręką, nastawiacie na 8 godzin, wracacie z pracy czy tam z miasta i czeka na Was pożywny posiłek. Ciepły. No dobrze, może jakąś sałatkę pasuje zrobić na świeżo, coby witamin trochę dołożyć. To że gotuje wolno, nie oznacza, że jest to czasochłonne. Nie jest, jest bardzo proste.

W dużym skrócie: wolnowar moim zdaniem jest raczej dla mięsożerców. Wydaje mi się (ale może jestem w błędzie, wyprowadźcie mnie z niego, jeśli tak!), że wegetarianiom i weganom bardziej przydałby się szybkowar, gdzie można gotować warzywa szybko i skutecznie. Nigdy nie miałam szybkowaru i chyba na razie nie będzie mi potrzebny, ale tak tylko zgaduję, że wolnowar raczej dla fanów mięsa będzie odpowiedni.
Ja już planuję zakupić drugi dla mojej Mamy i wydaje mi się, że to znacząco zredukuje czas jaki spędza na przygotowywaniu posiłków oraz podniesie ich wartościowość (oczywiście z punktu widzenia mojej dietetyki, gdzie rosół i długo gotwane mięso dobrej jakości jest okey:)).

Podsumowując: wolnowar gorąco polecam i nie wiem jak do tej pory żyłam bez tego cuda: to są właśnie rzeczy, za które kocham XXI wiek!

Podobał Ci się wpis? Podaj dalej!