Dzień dobry,
Ostatnio zdecydowałyśmy z koleżankami, że trzeba nieco uzupełnić balkonowe nasadzenia. No dobrze, zdecydowałam głównie ja, ponieważ po zimie jest u mnie na balkonie dość pusto i czas najwyższy, aby to zmienić.
Postanowiłyśmy się wybrać do miejsca, które chodziło mi po głowie od długiego, długiego czasu: Ogrodu Łobzów. To takie centrum ogrodnicze. Mają własne szklarnie/tunele, gdzie uprawiają część roślin (nie wiem czy wszystkie), mają dość sporą jak na praktycznie centrum Krakowa szkółkę, dodatkowo również można zakupić u nich przeróżne bibeloty (nie tylko ogrodnicze) i trochę zdrowej bądź egzotycznej żywności.
Brzmi ciekawie, prawda?
Ogród Łobzów zawsze miło wspominam z przeróżnych małopolskich targów, gdzie sprzedawali swoje zioła i co roku mieli coraz ciekawszą ofertę. Do tej pory jednak jakoś brakowało czasu czy motywacji, żeby wybrać się te kilka przystanków tramwajem (no dobrze, w moim wypadku ponad 20) i zobaczyć, co ciekawego Ogród ma do zaoferowania na miejscu.
Wraz z Magdą i Adą dotarłyśmy w sumie 40 minut przed zamknięciem (tak, to ja byłam słabym ogniwem, miałam wcześniej spotkanie i jakoś się przedłużyło), co nie przeszkodziło nam pooglądać roślin, nakupić ziół oraz porobić zdjęć. Jeśli widzicie moje zdjęcia robiła je albo Ada albo Magda, pożyczałyśmy sobie nawzajem aparat:).
Zatem zachęcam Was do zajrzenia, co ciekawego ma to miejsce do zaoferowania, a kto wie, jeśli będziecie w Krakowie może również zapragniecie je odwiedzić? Ponieważ wiem, że raczej zapragniecie, uspokoję Was że dojazd jest bardzo łatwy: trzeba podjechać pod Uniwersytet Pedagogiczny (jedzie tam praktycznie każdy tramwaj spod Bagateli i dojeżdża w jakiś 8 minut z centrum) i potem przejść może 5-7 minut. My oczywiście przegapiłyśmy przystanek, więc zabrało nam to trochę dłużej.
Bez dalszego gadania, zapraszam do foto-relacji!
Jak możecie zobaczyć, Ogród Łobzów znajduje się pomiędzy blokami.
Oczywiście od razu pobiegłam do części z ziołami (tak, miałam nieuzasadnioną obawę, że zaraz zamkną mi wrota przybytku przed nosem i że nie zdążę wybrać czegoś w jedyne 40 minut). Zioła ustawione są na podestach. Od razu mówię, że dobrze jest wybrać się z drugą osobą, która pomoże nam sięgać po rośliny, które nas interesują (jest tak dużo skrzynek, że ciężko samemu wymanewrować).
Wszystkie rośliny są świeże, niepryskane, do nas podeszła sprzedawczyni i powiedziała, że jeśli nie znamy jakiegoś zioła możemy bez obaw spróbować listeczek. Miłe, prawda?
Mają dość dużą ofertę: kilka rodzajów pachnącej mięty, tymianku, różnokolorowe szałwie..
Oraz rzeczy mniej popularne, jak na przykład kocanka włoska.
Śmieszna rzecz, bo tego samego dnia Eliza z White Plate pisała o swojej miłości do kocanki i Ada od razu wskazała: „Zobacz,a to kocanka, Eliza o niej pisała..”. Siła Facebooka:). Niestety nie przepadam za lubczykiem, więc i kocanka nie przypadła mi do gustu. Jeśli jednak lubicie intensywny aromat lubczyku/magii, to roślina dla Was! Kocanka jest malutka, lubczyk wielgaśny, więc dla małych ogrodów czy balkonów, w sam raz!
Zioła i inne rośliny sprzedawane są w takiej jakby oranżerii, klimat jest niesamowity! Nie tak łatwo było wybrać co się chce, zwłaszcza że ekhm.. miałam drobną kontuzję, o której napiszę Wam jutro (tak, kontuzja też dobry temat;)). Kupiłam w końcu miętę czekoladową (mam w domu na wsi i bardzo ją lubię), werbenę, mieli też moją ukochaną kolendrę wietnamską, którą kilka lat temu musiałam ściągać z Warszawy.
Postaram się dla Was przygotować haul zakupowy, żebyście mogli zobaczyć co dokładnie kupiłam!:)
Kupiłam tyle, ile dałam radę unieść;-).
Wiem, że się powtarzam, ale oranżeria robi wrażenie.
Na zewnątrz również można znaleźć różne ciekawe rośliny, jednak rośliny ozdobne niezbyt mnie interesują. Chyba, że można je zjeść;-) Tutaj na przykład czerwony rumianek. Niestety, nie zerknęłam na łacińską nazwę i nie wiem czy ma coś wspólnego z rumiankiem pospolitym lub szlachetnym.
Oprócz tego jest jeszcze jeden pawilon, gdzie znajdują się przeróżne dekoracje domu oraz sklepik z żywnością ekologiczną. Tutaj możecie zobaczyć kawałek przejścia pomiędzy oranżerią a pawilonem.
A tutaj przejście z drugiej strony.. Jeśli szukacie ciekawych doniczek, to tutaj też można je zakupić. Nawet się im z bliska nie przeglądałam, ponieważ czas nas gonił, a wiedziałam, że i tak tramwajem daleko z nimi nie zajadę.
Chciałam Wam pokazać jeszcze kilka cudeniek do dekoracji wnętrz. Wiele z nich bardzo mi się podobało: było z botanicznymi motywami, niektóre drobiazgi jakby żywcem wyjęte z biurka XIX wiecznego botanika.. Niestety wiem, że nie było sensu niczego kupować, ponieważ w moim mikroskopijnym mieszkaniu, gdzie każdy centymetr przestrzeni jest na wagę złota, nie wyglądałyby już tak okazale!
Latarenki, buteleczki, klatki… Gdybym kiedyś miała urządzać mieszkanie, chciałabym mieć w nim właśnie takie bibeloty. Pewnie szybko coś bym do buteleczek powlewała, mam wieczny, permanentny niedobór buteleczek i słoiczków na mikstury, oraz szafek do przechowywania buteleczek, słoiczków i mikstur.
Moje ulubione zdjęcie z tej serii. Przypomina mi jak beznadziejna jestem w organizowaniu wycieczki do Maroka.
I jeszcze kilka botanicznych inspiracji:
Zdecydowanie moje klimaty..
Myślę, że Karol Darwin mógł mieć taką gablotkę na okazy, które przywiózł ze swoich zamorskich podróży..
Jest przepiękna i od razu się w niej zakochałam, ale racjonalna część mnie powiedziała, że jej nie potrzebuję.
Co bym tam trzymała?
Już Was dalej nie męczę. Chciałam Wam tylko pokazać jedną roślinę przy wyjściu, która od razu zwróciła moją uwagę. Oto piwonia drzewiasta. Jest przepiękna, z olbrzymimi kwiatami! Poprosiłam Magdę, żeby delikatnie podłożyła pod nią dłoń, abyście mogli zobaczyć jakie olbrzymie ma kwiaty!
Sprzedawczyni, która akurat przechodziła powiedziała nam, że ten okaz rośnie w tym konkretnym miejscu od trzydziestu lat. Robi wrażenie, prawda? Nie mogłam odmówić sobie zdjęcia.. Ja jak zwykle z tobołkami:)
Testowałam mój nowy obiektyw Nikkor 50,mm 1.4 G (to mój drugi obiektyw do pełnej klatki, potrzebowałam czegoś, co będzie lekkie, jasne i uniwersalne, nie chcę wszędzie macro taszczyć). Daje radę, ale jak widzicie ma takie charakterystyczne, impresjonistyczne rozmycie tła. Jakby szybkie, krótkie pociągnięcia pędzla pierwszych impresjonistów. Długo się zastanawiałam, czy ten efekt mi się podoba, ale w końcu stwierdziłam że tak: jest ciekawy i taki „inny”. Zazwyczaj rozmycie (bokeh) jest gładziusieńki, ja mogę mieć impresjonizm na zdjęciach:).
To już koniec naszej krótkiej podróży, byłyśmy jednymi z ostatnich klientek.
Ceny ziół są moim zdaniem dobre (8zł sa zadzonkę, ale sadzonki są zdrowe, żywotne, świeżutkie i dość spore), obsługa bardzo miła. Co prawda nie mieli dla nas czasu, aby odpowiedzieć wyczerpująco na nasze pytania, ale tutaj możemy mieć pretensje jedynie do siebie: mogłyśmy przyjść wcześniej, nie przed samym zamknięciem, kiedy sprzedawcy mają tysiąc rzeczy do ogarnięcia. Ada się śmieje, że teraz wydrukują nasze zdjęcie i będą wiedzieć, kogo nie wpuszczać przed zamknięciem;-) (na swoją obronę dodam, że nie byłyśmy całkiem ostatnimi klientami)
Jeśli lubicie takie klimaty i wybieracie się do Krakowa, polecam Wam zakupić 20 minutowy bilet, wsiąść do tego tramwaju pod Bagatelą (kierunek Bronowice) i zajrzeć do Ogrodu Łobzów (tutaj są dane dojazdu).
Jak dla mnie brakuje tylko możliwości wypicia na miejscu kawy.
Byłoby gdzie usiąść, ponieważ na terenie centrum znajduje się ładna ławeczka, ukryta wśród azalii.
Podobała Ci się relacja? A może znasz kogoś kto chciałbyś się wybrać? Podziel się postem z innymi:)