Jak to mawiają „Góra nie przyszła do Mahometa, więc Mahomet przyszedł do góry”. Póki co, nie mogę pojechać na Sycylię, ale mogę zamówić sycylijskie pomarańcze albo poczuć namiastkę sycylijskiego klimatu w małej, niepozornej restauracyjce Sicilia, na obrzeżach krakowskiego Kazimierza.
Zapraszam Was do przygotowanej przeze mnie recenzji tej malutkiej restauracyjki prowadzonej przez Włocha.
ps. jeśli interesuje Was więcej recenzji, zapraszam również do przeczytania recenzji restauracji azjatyckiej Yellow Dog w Krakowie.
Do Sicilii wybierałyśmy się z moją przyjaciółką od dłuższego czasu. Właściwie, byłyśmy umówione od ponad miesiąca. W przerwie pomiędzy zajęciami, o 12, zajrzałyśmy na ulicę Dietla. Dla niezorientowanych dodam,że jest to szara, ruchliwa ulica, z grubsza oddzielająca Stare Miasto od Kazimierza.
– Dopiero 12, ledwo otworzyli.. pewnie jeszcze nie zdążyli nagrzać pieca.. chodź do mnie do domu na herbatę i ciastko, przyjdziemy za godzinę.
Niezrażona rytualnym marudzeniem mojej przyjaciółki otwieram drzwi. Nie po to idę do restauracji, żeby najpierw nawcinać się słodkości i potem grzebać w talerzu z obiadem :-)
Otwieram drzwi. Kilka stolików na krzyż. Pustych. Wystrój – taki sobie. Dość stonowanie, niby elegancko (w taki troszkę tandetny jak dla mnie sposób – drewniane tulipanki na stołach etc.). Mam zmarznięte ręce.
Za barem korpulentny właściciel rozmawia z kelnerką. Na nasz widok podnosi się i z szerokim uśmiechem pokrzykuje:
– Buongiorno! <i kilka innych włoskich słów, których nie pamiętam, ale wydźwięk był taki, że nas wita serdecznie i bardzo się cieszy, że przyszłyśmy>
Siadamy za stołem razem z A. Jesteśmy pierwszymi klientkami. Uśmiechamy się do siebie – to jest jednak ta włoska wylewność! Niby nic, a jednak miło! W ustach kelnera z Pizza Hut powitanie „witamy miłych gości!” zabrzmiałoby pewnie pretensjonalnie i sztucznie, tutaj jednak miało zupełnie inny wydźwięk.
Wystrój restauracji. Stonowanie i dość elegancko, bez niepotrzebnych udziwnień. Wolałabym bez drewnianych tulipanów;-)
Przychodzi kelnerka, zerkamy na kartę dań. Krótka. Trochę przystawek. Głównie pizze i pasty. Dwa rodzaje deserów (panna cotta i tiramisu – czy ktoś może powiedzieć, dlaczego panna cotta i tiramisu widnieją w karcie prawie każdej restauracji?). Trochę napojów, wina.
Zamawiam pastę, A. wegetariańską pizzę.
– Bierzemy karafkę wina na pół?
– Jest dopiero 12, mam zajęcia wieczorem! – odpowiadam – dobrze wiesz, że po dwóch lampkach jestem wstawiona.
– Masz jeszcze parę godzin, wydobrzejesz u mnie w mieszkaniu. Dam Ci herbatkę i ciasteczko.
– Niech będzie!
[tak oto zostałam podstępem przekonana do picia wina w środku dnia i złamania moich żelaznych zasad tj. tego, że nie piję wina w środku dnia]
Kelnerka przyjmuje zamówienie. Uśmiechnięty właściciel zakasuje rękawy i wychodzi do kuchni. Będzie dla nas gotował.
Pierwsze na stół wchodzi wino (15 zł za karafkę). Wino jak wino – nie znam się zbytnio, dość lekkie, cienkie, dobrze wchodziło, jednak smak bez szału :-) Nie jestem fusytką, więc przymknęłam oko na przybrudzony dzbanek.
Wino „specialite de la casa” (cyt. z pamięci). Takie sobie (z naciskiem na „takie sobie”) , ale w towarzystwie było dobre.
Podczas czekania zastanawiamy się, jak takie miejsce się utrzymuje. Knajpek włoskich jest nad Wisłą zatrzęsienie. Właściwie każdy, kto otworzy biznes gastronomiczny na Starym Mieście, ma pełny komplet gości. Nawet, jeśli sprzedaje dania niedobre, zimne i niedoprawione (najwyżej nie wrócą). Tutaj jednak jest dość daleko od centrum – zarówno Starego Miasta jak i imprezowego Kazimierza. O tym miejscu trzeba wiedzieć.
Po jakimś czasie z kuchni wychodzi, nadal uśmiechnięty właściciel. Dostajemy to, na co czekałyśmy.
Agnieszka: pizzę z karczochami. Pizza jest bardzo dobra. Taka włoska. Cieniutkie, chrupiące ciasto, sosu „w sam raz”. Mi osobiście brakowałoby oliwy do polania ciasta, ale pizza nie była moja, a A. się nie skarżyła. Bardzo dobra pizza!
Pizza z karczochami. Chrupiąca i cieniutka. Tak trzymać!
Ja dostałam makaron z boczniakami w sosie śmietanowym (cena w karcie 16 zł, ale była promocja – 20%). Mówię Wam, jeden z najlepszych makaronów jakie jadłam w życiu! Delikatnie sprężysty, idealnie ugotowany, bardzo bardzo ciepły i rozgrzewający, posypany porządną porcją sera. Do tej pory kiedy sobie o nim przypomnę, mam ochotę wykraść przepis!
Przepyszny makaron z boczniakami. Palce lizać!
Z natury jestem niejadkiem, ale spałaszowałam cały talerz. Przepyszny! Niby nic, a cieszy :-)
Jemy, a w między czasie stoliki się zapełniają. Właściciel stara się każdego powitać, jednak coraz częściej znika w kuchni. Co jakiś czas wychodzi, podchodzi do stolików i pyta, czy było dobre.
Po prostu pyta, czy smakowało.
Nie jak kelner w sieciowej restauracji, który ma przykaz zapytania raz albo dwa podczas posiłku, czy smakuje (nigdy nie powiedziałam że nie, nawet jak było obrzydliwe – jestem miłą osóbką).
Właściciel Sicilii pytał jak człowiek, który gotuje dla swojej gości. Jest dumny z tego, że im smakuje. Zależy mu, żeby goście byli zadowoleni i cieszy się, że doceniają efekty jego pracy.
Wiecie, moim zdaniem to jest różnica pomiędzy firmami rodzinnymi a korporacjami – firmy rodzinne (często) naprawdę dbają o klienta. Od tego zależy ich być albo nie być. Ludzie sami pracują na własne utrzymanie i są dumni z efektów swojej pracy.
Smakuje nam i to bardzo. Na fali dobrego humoru zamawiam jeszcze tiramisu. Jest bardzo dobre, z prawdziwym biszkoptem. Nie wiem, czy biszkopt jest przygotowywany w restauracji, nawet jeśli nie, był to biszkopt bardzo dobrej jakości. Tiramisu bardzo delikatne, nic się nie rozpływa – wszystkiego jest tyle, ile potrzeba.
Tiramisu – dobrze zrobione. Trochę żałuję, że w karcie nie było mniej popularnych deserów..
Przyznam szczerze, że nieco żałowałam, że desery ograniczyły się do panna cotta i tiramisu – liczyłam na jakieś sycylijskie specjały, a dostałam bardzo dobrze wykonany, klasyczny deser. Wypiłam jeszcze capuccino – smakowało. Rozmawiamy jeszcze trochę, zerkamy, że kilka stolików zapełniło się gośćmi.
Na koniec wizyty w Sicilii, uśmiechnięty właściciel żegna się z nami jeszcze raz – mniej uśmiechnięte kelnerka również grzecznie się żegna.
Z wizyty byłyśmy bardzo zadowolone – myślę, że to nie tylko zasługa wina. Włoskich knajpek w Krakowie jest wiele – chyba więcej, niż z polskim jedzeniem, jednak naprawdę dobrą restaurację jest dość trudno wyszukać. Wydaje mi się, że włoskie jedzenie jest traktowane jako tanie jedzenie dla ludu. Nie mam pomysłu na biznes gastronomiczny? (oj, ja miałabym nie jeden!) – robię włoską restaurację. Będę ludziom dawać pizze z mozzarellą kupowaną w Polsce w kostkach (tak, jest taka!), sprzedawać spaghetti i makarony, bo tam byle co można włożyć i klient będzie zadowolony.
Tymczasem kuchnia włoska, owszem, opiera się na prostych składnikach, ale dobrej jakości, odpowiednio przyrządzonych. Wydaje mi się, że nie wszyscy to rozumieją. W każdym razie, wizyta w Sicili sprawiła, że znów zatęskniłam za Italią. Nie pierwszy i nie ostatni raz.
Po wszystkim poszłyśmy do mieszkania A. Napić się herbatki, zjeść ciasto bananowe i poplotkować. A wieczorem – grzecznie, na zajęcia. :-)
Podsumowanie:
- ceny umiarkowane: danie główne 15 – 35 zł (około, nie pamiętam dokładnie), promocje dnia
- w menu głównie pizze i pasty
- jedzenie bardzo pyszne
- wino takie sobie
- wystrój: taki sobie
- obsługa: właściciel bardzo serdeczny, kelnerka zdystansowana, jednak nie mam nic do zarzucenia (oprócz podania niedomytej karafki do wina)
Na minus: brak dań typowo sycylijskich.
Adres: Pizzeria Sicilia, ul. Dietla 33 Kraków (Na rogu ul.Augustaińskiej i Dietla)
[tutaj recenzja na gastronauci.pl – wiadomo, ile ludzi, tyle opinii – ale generalnie in plus ]
Zajrzelibyście?
I jeszcze raz mój makaronik ulubiony:
ps. jeśli interesuje Was więcej recenzji, zapraszam również do przeczytania recenzji restauracji azjatyckiej Yellow Dog w Krakowie.