Dzień dobry.
Jakiś czas temu dostałam smsa od koleżanki (macham, Magda!)
„Cześć. Będę w urzędzie w Twoich okolicach. Mogę wpaść, chociaż na chwilę? Proszę, bo jestem sama w domu i chodzę po ścianach z nudów”
<jest to moja luźna interpretacja tego smsa: tyle z niego pamiętam>
Odpisałam coś w stylu:
„Tak, możesz, tylko daj mi godzinę,żebym posprzątała. I kup po drodze gruszki proszę. Takie na dżem”.
Przyjechała za dwie godziny, z torbą pełną gruszek.Co powstało z gruszek, zobaczycie później!
Przyda się nam marynowany imbir: kupiłam go na wagę w „Kuchniach Świata” – 3.50 za pudełeczko
Zapukała i usiadła przy stole (jak ja lubię, kiedy ludzie siedzą przy moim stole!):
„Cześć. Fajnie,że miałaś czas. Tutaj są gruszki, ale nie wiem czy na pewno dobre do dżemów: sprzedawca zapewniał że tak – równocześnie były to najdroższe gruszki na całym bazarze więc zastanawiam się, czy to prawda, że są dobre, czy znowu ktoś mnie nabiera. Bo wiesz jak jest: zobaczą młodą dziewczynę i zaraz wszystko mi wcisną”.
Westchnęłam.
Wiem jak jest. Nie zliczę, ile razy stojąca przed Kleparzem starsza pani wcisnęła mi bukiet kwiatów, którego wcale nie potrzebowałam (i po przywiezieniu do domu bukiet lądował w koszu, bo kwiaty zdążyły zwiędnąć), kupiłam za dużo szpinaku („A weź se pani jeszcze trochę, ładny,tani!) z którym potem kombinowałam co zrobić, albo dałam się namówić na kolejne pięć litrów mleka („Weź pani jeszcze ,dobre, świeże, nada się pani do tych serów” – to nic, że wszystko niosłam sama i ledwo doczołgałam się do domu z 14 kilogramami w torbie).
Jestem totalnie nieasertywna.
Powoli się tego uczę – zdarzało mi się w upały przywozić do domu 5 litrów kwaśnego mleka (zdążyło się skwasić po drodze). Różne inne rzeczy też przywoziłam.
Zaczynam małymi kroczkami i teraz czasem mówię nawet „nie, dziękuję” albo „nie, nie dam rady” rzadziej „nie, bo mi to po prostu nie pasuje”. I nie piszę tylko o zakupach na targu.
A wracając do zakupów jedzeniowych: macie jakiś patent na nie-skuszenie-się na oh-ah-super-ofertę? Dodam,że tak działa na mnie klimat targowisk, na marketowe sztuczki jestem prawie odporna – prawie, bo kto wie, co mi podświadomie wciśnięto – ale z tego co pamiętam, świadomie dawno nie kupiłam czegoś naprawdę bez sensu (choć mój Pan mógłby pewnie polemizować).
Na targowiskach spędziłam dużą część swojego wolnego czasu w dzieciństwie (jeździłam z rodzicami handlować, taka tam zabawa wakacyjna) i kocham je miłością nieodwołalną.
Jeśli macie jakieś tajniackie sposoby na radzenie sobie z nadmiarem entuzjazmu zakupowego – inne niż pójśćie na miejsce z 10złotymi w portfelu? (bo z tych straganów co drugie krzyczy „weź mnie ze sobą”) – podzielcie się proszę!
A wracając do naszych gruszek.. Tym razem były w sam raz. I na dodatek z pięknym, czerwonym kolorem.
Przygotowałam z nich chyba jeden z najsmaczniejszych dżemów do tej pory. Właściwie coś na pograniczu chutneyu i dżemu. Niezbyt słodki, z kawałeczkami marynowanego imbiru i świeżymi orzechami (tak,jeszcze są dobre!). Miały zostać na zimę, natomiast w ogólnym rozrachunku zostały bardzo szybko zjedzone.
Jeśli wpadną Wam jeszcze w ręce ładne gruszki gorąco polecam – to jeden z najfajniejszych przepisów, jaki ostatnio wykonałam! Właściwie niepotrzebnie pasteryzowałam słoiczki – wszytko rozeszło się „na pniu”.
Gorąco polecam!
To co, zaczynamy?
ps. przepis pochodzi ze świetnej ksiażki Under the Walnut Tree: Good Ideas from Our Kitchen
– naprawdę odświeżająca lektura, napisana przez Mamę i Córkę. Autorki podróżowały sporo po świecie, teraz żyją w Skandynawii i co tu dużo mówić: tworzą świetną kuchnię!
Marmolada gruszkowa z imbirem marynowanym i orzechami.
Składniki:
- 1 duża cytryna, najlepiej organiczna, bo będziemy trzeć skórkę
- 1.5 kg dojrzałych gruszek
- 250g brązowego cukru (w oryginale 500g)
- 200 ml wody
- 50g marynowanego imbiru – można użyć też trochę startego świeżego, ale marynowany bardzo podnosi głębię potrawy)
- 100 g jak najświeższych włoskich orzechów
- i słoiczki z przykrywkami.
Przygotowanie:
Ścieramy skórkę z cytryny, wyciskamy sok.
Gruszki obieramy, kroimy na ćwiartki, usuwamy gniazda nasienne.
Wkładamy do garnka z grubym dnem (ja używam żeliwnego), wlewamy sok wyciśnięty z połowy cytryny (resztę zostawiamy, bo nie wiadomo jak słodkie są Wasze gruszki – jeśli mniej dojrzałe, nie trzeba będzie aż tyle soku). Dodajemy wodę i cukier oraz skórkę z cytryny. Na wolniutkim ogniu gotujemy przez około 5 minut. Można lekko zmiksować gruszki blenderem.
Orzechy siekamy (jeśli są bardzo młode, to dobrze jest dodać je bez skórki), imbir również lekko siekamy, dodajemy do marmolady. Powinno gotować się na małym ogniu jeszcze przez 15 – 20 minut. Co jakiś czas mieszamy,żeby się nie przypaliło. Jeśli jest za słodkie dodajemy jeszcze trochę soku z cytryny.
Przekładamy do słoiczków i pasteryzujemy lub zostawiamy do konsumpcji bezpośredniej :-)
Smacznego!