Dzień dobry,
Wczoraj w Krakowie odbył się pierwszy festiwal kulinarny Najedzeni Fest. Nasz własny, małopolski, lokalny – ot, nie trzeba jeździć już do Stolicy po kulinarne doznania, ponieważ małopolanie (rodzinni czy przyjezdni) też potrafią! Dzisiaj przygotowałam dla Was krótką fotorelację z tego niezwykłego wydarzenia. Niezwykłego, ponieważ chyba pierwszy raz pod jednym dachem – i to nie byle jakim, ponieważ pod dachem monumentalnego i zazwyczaj wymarłego hotelu Forum – spotkało się tyle przeróżnych inicjatyw kulinarnych.
Były krakowskie restauracje, bistra, prywatne inicjatywy kulinarne (jak choćby kultowy w Krakowie hummus Ammamusi, czy ruszające dopiero Tartatin, gdzie będzie można zamówić francuskie wypieki), byli blogerzy, były osoby prywatne, które po prostu lubią piec. Oprócz tego zawitali goście z poza Małopolski (na przykład LuxPomada). Zazwyczaj krakowskie festiwale kulinarne pokazują produkty regionalne (chleby, sery, mamy też w Małopolsce własne wina), natomiast tutaj można było zobaczyć szereg inicjatyw związanych z jedzeniem – jedne mniej, inne bardziej zakręcone. Wszystkie połączone (a przynajmniej takie odniosłam wrażenie i dobrze mi z nim;)) zamiłowaniem do jedzenia.
Zapraszam Was do przejrzenia krótkiej fotorelacji – nie jest to relacja reporterska, a raczej „estetyczna” – chciałam, żebyście mogli odrobinę poczuć klimat Festiwalu. Przygotowałam trochę zdjęć, więc jeśli macie wolniejsze łącze, warto otworzyć stronę i pójść zaparzyć sobie herbatkę:)
Zapraszam!
Listę wszystkich wystawców znajdziecie na stronie Najedzeni Fest. Następny Festiwal jesienią!
Festiwal zorganizowały moje trzy, można powiedzieć, znajome. Jedną znam osobiście, inne – mijamy się gdzieś na Facebooku:-) Inicjatywa jest więc zupełnie oddolna, macham dziewczynom i kłaniam się za ogrom pracy.
Byłam zupełnie zaskoczona tym, ile osób przyszło (chyba organizatorzy i wystawcy też byli trochę zaskoczeni, jako że niektórym już koło 15tej brakowało produktów). Tak więc ciężko mówić, że się nie udało! Sala Forum była pełna, parking pękał w szwach, do niektórych stoisk trzeba było się trochę nastać.
Jak stwierdziła jedna osoba przechodząca obok mnie „stężęnie hipsterów jest porażające” – cóż, ja nie narzekałam:-) Zwłaszcza, że naprawdę każdy mógł znaleźć coś dla siebie: zarówno zapalony weganin jak i miłośnik mięsa, ktoś kto lubi kuchnię Wschodnią, jak i bardziej swojskie smaki. Dodatkowo ceny były w większości zachęcające do próbowania i poznawania nowych smaków (chociaż i tak się obładowałam ponad założony budżet: kupiłam jeszcze do domu żywy laur/wawrzyn, dżem z ogórka sycylijskiego z wanilią (?) i dziwny, mega wegański sernik, o którym napiszę Wam potem).
Bardzo podobało mi się to,że organizatorzy naprawdę zadbali o zwiedzających. Było co prawda strasznie gorąco, ale to tylko wina pogody (zresztą, wystawcy mieli dużo ciężej w takim upale), co odejmowało trochę komfortu, jednak reszta była bardzo fajnie pomyślana. Znalazły się sofy oraz obszerne miejsce dla dzieci, gdzie mogły się bawić i rysować. Na zewnątrz umieszczono wygodne leżaki z widokiem na Wawel. Leżaków było dużo, chętnych jeszcze więcej – jednak zdecydowanie in plus, że zabano o fajne miejsce do siedzenia Sami oceńcie: taki leżaczek, jakieś fajne piwo i widok na drugą stronę Wisły? (O.K nie udało mi się usiąść na leżaczku, nie piliśmy też piwa,ale cieszę się szczęściem innych:)).
Aby nie przedłużać, zapraszam do oglądania!
Zanim zacznę pokazywać łakocie – jedno z moich ulubionych zdjęć. Czy nie jest pięknie?
Zaczynamy! Słodkości od Uczty Babette (ps. dodam na początku – jem bardzo mało i strasznie żałuję, że nie spróbowałam wszystkiego na co miałam ochotę, ale cóż, zabrakło miejsca)
I jeszcze troszkę więej:)
Piękne sery w płatkach kwiatów. Wiecie, w Ziołowym Zakątku też jest przepis na ser z kwiatami!:)
A może coś prosto z Gruzji? Zastanawiałam się, czym są te płaty – okazało się, że to wysuszony moszcz wingoron.
Jeszcze trochę gruzińskich specjałów – szkoda,że nie można było kupić przypraw, jakich używano na stoisku (na przykład adżiki czy „słonecznej przyprawy” z płatków kwiatu podobnego do nagietka.
A to jest coś, czego sobie nie daruję i będzie mi się śnić po nocach, że nie spróbowałam (wtedy wydawało mi się, że już niczego nie zmieszczę więcej). Paella z owocami morza. Takimi prawdziwymi, świeżymi, nie jakieś tam mrożonki.
Za to spróbowałam chłodnika z arbuza i melona, z szynką parmeńską. Rozumiem nawiązanie do klasycznej włoskiej przystawki (melon, szynka parmeńska), ale ten pyszny chłodnik smakował mi najbardziej bez dodatku szynki:)
Na tym samym stoisku, różne słodkości:
I mniej słodkie rzeczy:)
Wegan Nerd:
Przenośny grill:)
I zdrowie na wynos:)
A po powrocie, na parapecie, coś troszkę mniej zdrowego:)
A tutaj koktajle owocowe. Najczęściej zamawiany: „W buzi Zuzi” (?). Zuzia w buzi ma między innymi arbuza, truskawki, miętę, bazylię i pokruszony lód.
Kamo Grill Bar – nasze ostatnie odkrycie – mają w restauracji stoliki z otwartym grillem w środku. Jedliśmy już u nich, ale jeszcze nie mieliśmy okazji grillować:)
A może trochę zieleni?
Pomidorków?
Sycylijskich przysmaków?
Sztuka na talerzu (nie wiem czy to było do zjedzenia, ale ładne:))
I jedna z dziwniejszych rzeczy (kupiłam ją w wersji słoiczkowej). Sernik warzywny. Na dole polenta, w środku sernik z tofu z ogórkiem, na wierzchu galaretka pomidorowa. Włożyłam do lodówki i przyznam, że jeszcze nie zjadłam – zostawiam sobie tę przyjemność na jutro:)
Były jeszcze stoiska z sushi, kuchnią wietnamską, gotowe sosy przygotowywane przez Yellow Doga .. Ciężko się jednak fotografuje z tacką wypełnioną jedzeniem (mały minusik – było za mało koszy i trochę się tych tacek nanosiłam). Zresztą przyjedziecie kiedyś sami – zobaczycie, jak dużo rzeczy się dzieje!
Na odchodne: widok z holu Forum.
Chcielibyście się wybrać na Najedzeni Fest Jesień?