Dzień dobry,
Jak tam Wasze wicie wianków?
Jak wiecie zafundowałam sobie trzydniowy urlop, stąd też na blogu same relacje: nie martwcie się jednak, ponieważ jutro będziemy robić kolejne cuda z różą! Co jednak robiłam, kiedy nie ucierałam płatków róż i nie pisałam na blogu?
Wybraliśmy się w Tatry: pierwszego dnia zdobyliśmy Ciemniaka, Czerwone Wierchy i zeszliśmy wzdłuż Giewontu. Drugiego.. cóż. Moje kolano nie wytrzymało 8godzinnego rajdu (zwłaszcza zejścia) bez zaprawy i nigdzie więcej już w wysokie góry nie poszłam. Co najwyżej mogłam dokuśtykać się do łóżka. Następnym razem będę mądrzejsza. Kupię sobie do żmudnego schodzenia kijki trekkingowe.
Bolące kolano nie przeszkadzało mi jednak wybrać się wczoraj na zlot zielarski: tym razem już na płaskim terenie (potrzebowałam tylko pomocnej ręki do wstawania, ale pomocnych rąk było dużo:)). Jeśli uważnie śledzicie Facebooka Ziołowego Zakątka wiecie, że ten zlot był planowany od dawna i że można było uzyskać zaproszenia:).
Dlaczego zaproszenia? Blogerki kulinarne często spotykają się podczas warsztatów i różnej maści okazji, natomiast te piszące o ziołach cóż.. dopiero zaczynają się spotykać. Zlot odbył się na prywatnej łące nasze gospodyni, Moniki, pod Krakowem. Lokalizacja znana była zaproszonym i chętnym do przyjazdu.
Trzymanie kciuków za pogodę się opłaciło. Mimo pesymistycznych prognoz, wiadra wody nie lunęły nam na głowę i mieliśmy okazję porozmawiać z ludźmi, których do tej pory znaliśmy jedynie internetowo. Facebook jest w porządku, ale spotkanie w realu to spotkanie w realu. Fajny pomysł, prawda? Wraz z Moniką, imprezę plenerową organizowała Inez, która wszystkich skrzyknęła i wszystkiego doglądała. Pomyślałam sobie, że chcielibyście zajrzeć za kulisy tego spotkania, więc uchylę Wam rąbka tajemnicy.
Zanim jednak zaczniemy, małe potwierdzenie, że rzeczywiście w tych górach byłam. Aparat komórkowy w telefonie to jednak fantastyczny wynalazek. W dalszej części postu zobaczycie zdjęcia miksowane: część robiona jest aparatem fotograficznym, część telefonem. Wygodna sprawa.
Tak było (chcesz zobaczyć cały widok? kliknij tutaj)
Ładne widoki, prawda?
I jeszcze jedna panorama. Chcesz zobaczyć całą, kliknij tutaj.
Niemniej jednak chwilowo bardziej przemawia do mnie chodzenie po płaskim terenie.
Kiedy tylko wyjechaliśmy z Zakopanego, przebrałam się w sukienkę. Nie znoszę chodzić w spodniach: moja koleżanka napisała mi esemsa, że pierwszy raz w życiu widziała mnie w spodniach właśnie na facebookowym zdjęciu z gór. Po dotarciu na podkrakowską łąkę Moniki okazało się, że jestem jedyną dziewczyną w kiecce z grupy kilkudziesięciu kobiet.Naprawdę? Przecież była Noc Kupały, trzeba tańczyć i podrygiwać i wirować, jak to robić w spodniach? A czekajcie, nie mogę zginać kolana. Więc to byłoby na tyle, jeśli zapytacie mnie o szaloną zabawę.
Niemniej suknia musiała być. Mój Pan twierdzi, że wyglądam w niej jak wyrwana ze średniowiecza (powiedzmy, że nie gustuje w tym stylu odzienia). Cóż, dobra okazja, żeby raz do roku ubrać się tak, jak się ma na to ochotę:)
Wiem, że to zdjęcie jest straszne, ale jedyne, na którym widać pasek spinający sukienkę. Coby nie kojarzyła się jedynie z workiem do ziemniaków;-)
Na miejscu znajduje się zrzutkowy stół. Każdy przyniósł co miał dobrego: domowe nalewki, chleb, sery, pasty.. Ja mało odkrywczo kupiłam po drodze kilka kilogramów truskawek i czereśni. Okazało się, że to był dobry pomysł, który przypadł do gustu zwłaszcza dzieciom.
Obok stołu można było zapoznać się z łąkowymi ziołami. Wbrew pozorom nie jestem jakoś bardzo biegła w łąkowych roślinach, więc chętnie sobie pooglądałam.
Punktem kulminacyjnym był kilkugodzinny spacer ziołowy po okolicy. Jak możecie zgadnąć, siedziałam sobie przez ten czas grzecznie na miejscu (moje kolano nie miało ochoty na spacery), rozmawiając z ludźmi, którzy postanowili odmówić sobie tej przyjemności. Nie wiem czy zrobili dobrze, bo ekipa spacerowa wróciła zadowolona od ucha do ucha:)
Nie jestem osobą, która lubi tracić czas: razem z koleżanką Agą zrobiłyśmy sobie mini warsztaty fotograficzne. Próbowałam ją przekonać, że wcale nie potrzebuje lepszego aparatu, żeby robić lepsze zdjęcia. Na warsztat wzięłyśmy jajka i układałyśmy z nich przeróżne kompozycje.
Oto moje jajeczne eksperymenty. Byłyśmy na łące, więc żal było nie wykorzystać leżącego sobie obok siana. Zgodzicie się ze mną, że czasem nie trzeba wiele, żeby czerpać radość z fotografii? To jest zdjęcie robione moją starą lustrzanką i najzwyklejszym, kitowym obiektywem (zoom 18-55). Żadne tam pełne klatki i jasne stałki.
Jajka są bardzo wdzięcznym tematem do zdjęć, nie sądzicie?
Co jeszcze robiłyśmy?
Pozwoliłam sobie nadać formę kobiecą, ponieważ kobiety były w zdecydowanej większości. Panowie, na pewno się nie obrazicie, bo i tak jesteście uprzywilejowani w języku polskim. Wystarczy jeden mężczyzna w grupie pięćdziesięciu kobiet, aby trzeba było napisać „robiliśmy”. Tym razem więc będzie na odwrót, zwłaszcza, że miałyśmy przewagę liczebną.
Część mężczyzn miało funkcję szoferów (to była bardzo ważna funkcja i odpowiedzialna, żeby nie było wątpliwości!) i mniej lub bardziej nudzili się na uboczu. Jak to mawiali starożytni: jeśli kocha to poczeka. Poczeka na Ciebie na tej łące nawet 5 godzin, mimo, że nie ma na niej dla niego nic ciekawego, a w telewizji jest akurat mecz. Mówię Wam, czekanie na łące, to jest dobry sprawdzian miłości!
Więc co robiłyśmy?
A czekać trzeba było, ponieważ robiłyśmy wiele niezwykle ciekawych rzeczy (pomijam oczywiście rozmowy).
Piłyśmy ziołowe herbaty…
I bzowe szampany (Inez zrobiła)
I kawę z kawy albo z żołędzi i nalewki.. Była też woda. Co kto sobie życzył.
Oglądałyśmy przędzenie wełny na kołowrotku..
Mogłyśmy też obejrzeć, jak wygląda wełna barwiona różnymi substancjami roślinnymi, którą farbowała Mama jednej z naszych koleżanek. Zrobiłam Wam kilka ujęć (widzicie, wiedziałam, że szara spódnica przyda się nawet, jeśli nie będę tańczyć!). Barwienie materiałów za pomocą ziół barwierskich to cały dział wiedzy o roślinach:
I jeszcze inne kombinacje:
Przeglądałyśmy też książki tematyczne.. Gosia na dniach wydała książkę o jadalnych chwastach (jej premiera odbyła się tego samego dnia co „Ziołowy Zakątek. Kosmetyki, które zrobisz w domu” ,to dobry znak!). Książkę mam, kupiłam, polecam: dużo fajnych, prostych przepisów.
Skoro jesteśmy już przy książkach, podpisywałam też swoją na kolanie.. Tym, które mnie nie bolało.
Co jeszcze?
Jadłyśmy pyszności ze wspólnego stołu, na którym tajemniczo rzeczy zamiast ubywać, „dokładały się”. Z czasem doszły konfitury, kozie serki, ciasteczka..
Rozmawiałyśmy.
Głaskałyśmy kota.
Mówiłam już, że rozmawiałyśmy?
O czym?
O wszystkim, to nasza słodka tajemnica:-)
Bardzo miło było mi spotkać się z dziewczynami. Przypomina mi to trochę początki blogosfery kulinarnej, kiedy umawiałyśmy się na kawy i herbaty oraz niewielkie spotkania. Nam, blogerkom kulinarnym (z bloga kulinarnego wyrosłam i jestem kulinarką w sercu;)) teraz jest łatwiej: są warsztaty, są spotkania branżowe..
Blogów ziołowych jest stosunkowo niewiele (tzn. jest sporo, ale dużo mniej niż modowych czy kulinarnych) i chcemy razem z dziewczynami sobie pomagać (rywalizacja jest głupia) i popularyzować wiedzę o ziołach i przeróżnych naturalnych cudach. Trzymać się razem i miło spędzać czas.
Macham tutaj do Inez, Ziołowej Wyspy, Gosi z Miastożerców, Gosi z Pincake i Agi. Kłaniam się Monice za urządzenie zlotu i użyczenie łąki.
Koniecznie do nich zajrzyjcie!
Czuję w kościach, że w blogosferze rodzi się coś nowego. Wszystkie grzebiemy w książkach, staramy się pisać ciekawie, ale merytorycznie. Każda z nas ma inne preferencje: jedna pisze o roślinach jadalnych i kosmetycznych, inna o łąkowych, jedna interesuje się historią, więc sięga po historię ziół polskich kilka wieków wstecz, inna preferuje literaturę anglosaską (to ja!:)). Piszemy niby o tym samym, ale na różne sposoby. Jeśli czegoś nie wiemy, sprawdzamy. Nie boimy się eksperymentować, próbować, pytać. i pytać.
Jeszcze o nas usłyszycie!
ps. nie zapomnijcie o wiankach!