Warsztaty kuchni afrykańskiej (w ramach Festiwalu Afrykańskiego) plus przepisy!

Oceń ten post
Kategorie:
Podziel się z innymi:



Dzień dobry,

Zapraszam Was na dawno obiecaną relację z warsztatów kuchni afrykańskiej organizowanych w ramach tegorocznego Festiwalu Afrykańskiego w Krakowie. Mogłam w nich uczestniczyć dzięki uprzejmości organizatorów: bardzo szybko zabrakło miejsc na warsztatach, ale kiedy zauważyli, że prowadzę blog kulinarny udało się znaleźć dla mnie jeszcze jedno miejsce:-)

W ramach warsztatów przygotowaliśmy kilka potraw z Kenii oraz z Kongo. Robiliśmy aromatyczną herbatę z soku ananasowego i hibisuka bissap, przygotowywaliśmy placki czapati oraz pysznego kurczaka nduna soso. Warsztaty prowadziła pani Izabela Gamba Baussa, która wraz z mężem prowadzi w Krakowie restaurację afrykańską Karibu.Na prawdę, trudno byłoby o lepszego przewodnika: pani Iza to osoba niezwykle ciepła, sympatyczna i zdecydowanie zakręcona na punkcie dobrego jedzenia.

W przygotowanym przeze mnie reportażu znajdziecie zarówno relację z warsztatów jak i przepisy na poszczególne dania, więc podwójnie zapraszam!

ps. mam nadzieję, że ta kompleksowa relacja jakoś zrekompensuję Wam ciszę na moim blogu z powodu sesji egzaminacyjnej:)

ps2. wszystkie przepisy są w formacie jpg, wystarczy kliknąć, aby je powiększyć!

Przyznam, że o warsztatach dowiedziałam się od mojej koleżanki, która po prostu zapytała „może pójdziesz i przekażesz jakieś przepisy?”. Okazało się, że moja aplikacja była spóźniona, jednak organizatorzy zaproponowali mi miejsce w zamian za przygotowanie relacji. Jak mogłam się nie zgodzić? Relację i tak przygotowałabym a dodatkowo dostałam swobodę biegania z aparatem podczas całych warsztatów (używałam też wymówki w stylu „chętnie zamieszałabym to ciasto, ale pobrudzę obiektyw”;)).

Warsztaty odbyły się w starym forcie na Kamiennej 16. Kiedy próbowałam tam dotrzeć z lekka zbiła mnie z tropu dziurawa droga i mnóstwo parkujących obok tirów. Niby niedaleko centrum miasta, ale czułam się jakbym wylądowała gdzieś na końcu świata. Sam fort, jak to krakowskie forty (za czasów austriackich Kraków był mocno obwarowany fortami, były to wtedy jedne z najnowocześniejszych umocnień w Europie. Obecnie popadają w ruinę) jest ciekawym miejscem. Obecnie znajduje się w nim niezbyt elegancki zajazd, goszczący różnorakie imprezy (akurat trafiliśmy na imprezę podchmielonych policjantów).


Dziedziniec ma jednak w sobie „to coś”. Mieliśmy gotować na wolnym powietrzu, niestety uniemożliwił to lejący deszcz. Dodam tutaj, że miałam dość duże problemy z robieniem zdjęć we wnętrzach (ciemno, światło z żarówek itp), więc proszę o wyrozumiałość. Jeszcze jedna migawka z dziedzińca fortu. Trochę jakby 50 lat wstecz.


Miejsce na na pieroska;)


Wracając do warsztatów. Prowadziła je pani Izabela, której mama jest polską mieszkającą od ponad trzydziestu lat w Kenii. Mąż pani Izabeli pochodzi z Kongo i obydwoje postanowili przeprowadzić się do Polski, gdzie mieszkają już od 13 lat. Pani Iza jest osobą kompletnie zwariowaną na punkcie jedzenia: potrafi opowiadać o nim z wielkim entuzjazmem i swadą.


Opowiadała nie tylko o potrawach które mieliśmy przygotować, ale także o tym, jak do czwartej w nocy przygotowywała posiłek na własne wesele, o tym jak jej mama w Kenii przygotowywała „polskie gołąbki”, o tym co jej rodzina je na Święta w Polsce, o perypetiach jakie napotkała prowadząc afrykańską restaurację.. Wystarczyło, że podchwyciła jakiś temat i potrafiła opowiedzieć mnóstwo historii. To czego się dowiedziałam przekazuję Wam jak mogę najwierniej (aczkolwiek zaznaczam, że nie jestem w tej dziedzinie ekspertką:))

Na początek krótkie wprowadzenie do kuchni kenijskiej. Jedna zasada: „zapomnijcie o fast foodzie”. W Kenii nie ma fast foodu. Nikt się nie spieszy. Wszystkie dania wymagają długiego przygotowania, zaś ponieważ „mamy czas” przygotowuje się je tyle, ile trzeba. Pani Iza dodaje, że gotowanie jest czynnością, która ma sprawiać przyjemność, dlatego też niejednokrotnie w kuchni (bardzo często na wolnym powietrzu) ludzie krzątają się, śpiewają, rozmawiają

Kuchnia kenijska jest niezwykle zróżnicowana mieszają się w niej wpływy hinduskie, arabskie, portugalskie oraz tradycje kulinarne ludności rdzennej. Dlatego też używa się wielu przypraw, jednak dania nie są wyjątkowo ostre. Najlepiej jednak zobaczyć wszystko w praktyce!

Stół zastawiony przed zajęciami. P. Iza jest perfekcjonistką, zadbała nawet o to, żeby obrusy były wyprasowane..


Każdy z nas dostał teczkę z przepisami – nie byłabym sobą, gdybym nie pobazgrała wszystkiego dopisując własne notatki..


Na dobry początek przygotowaliśmy prosty napój rodem z Senegalu. Bissap to rodzaj herbaty podawanej na słodko albo na zimno z dodatkiem hibiskusa, soku ananasowego oraz imbiru. Słodzi się go dość dużą ilością cukru, jednak oczywiście można dopasować ją do swoich potrzeb. Koleżanka skwitowała że smakuje „Trochę jak grzaniec bez alkoholu”. Coś w tym jest: herbata warta spróbowania!

Poniżej podaję przepis na bissap. Wszelkie przepisy zostały opracowane przez panią Izę i uwzględniają polskie składniki. Dodam, że p. Iza polecała sok ananasowy marki „Carrefour”, ponieważ uważa, że jest mu najbliżej do polskiego smaku.

Drugą potrawą były bhaja, nazwane „afrykańskimi chipsami”, moim zdaniem zdecydowanie jest to rodzaj pakory. Zdecydowanie widać tutaj wpływy hinduskie. Bhaja podaliśmy z dwoma dodatkami: dipem czosnkowym (klasyczny sos czosnkowy, jednak zamiast świeżego czosnku użyliśmy granulowanego, polecam np. ten przepis na dip czosnkowy). Drugim dodatkiem byłt sałatka czakandu (mam nadzieję, że dobrze zapisałam nazwę), nieco podobna do naszej surówki z marchewki i jabłka.

Głównymi składnikami sałatki były pokrojone w kosteczkę pomidory, tarta marchew, imbir, natka cebuli, czosnek oraz dressing z soku cytrynowego, cukru i oleju.

Sałatka chakandu


Jeśli chodzi o same bhaja ciekawym elementem było dodanie szpinaku do panierki. Sama przekąska jest chrupiąca i jak dla mnie wystarczy spokojnie na jedno danie. p. Iza smażyła je we frytownicy, ale myślę, że powinno się udać także w zwykłym garnku. Ważne jest aby pokroić je na cienkie, ale równocześnie nie bardzo cienkie plasterki (na moje oko mniej niż 5mm powinno być ok). Trzeba popróbować!

Bhaja. Chipsy afrykańskie panierowane w mące cieciorki ze szpinakiem.Przepis na bhaja.

Gwoździem programu był kurczak ndunda soso przygotowany z pieczywem chapati. Dla mnie czapati to coś pomiędzy chlebkiem naan a purisami. Ciasto składa się zaledwie z kilku składników, jednak jego perfekcyjne przygotowanie jest dość czasochłonne. Dlaczego?

Chapati to prymitywna wersja ciasta francuskiego. Najpierw je zarabiamy, wałkujemy a potem polewamy odrobiną oleju, zwijamy w rulonik w kształcie ślimaka (poniżej zdjęcia, to nic trudnego!) i wałkujemy ponownie. Znów zwijamy, tworzymy rulonik, ślimaka, wałkujemy… i tak dwadzieścia razy. Oczywiście na warsztatach robiliśmy zaledwie dwa-trzy podejścia, jednak jeśli rozwałkujecie ciasto kilkanaście razy (tak, próbowałam w domu!), podzieli się podczas pieczenia na delikatne płatki (rozwarstwi się tak, jak ciasto francuskie).
P. Iza cierpliwie tłumaczy jak dobrze przygotować czapati..
Trzeba rozwałkować ciast0, posmarować je cienko olejem (w domu świetnie sprawdza się do tego celu pędzelek do ciasta), złożyć w rulonik i związać w ślimaczka.. rozwałkować ponownie, znów zwinąć..


Jeszcze kilkanaście rozwałkowań i będzie dobrze;)


Aczkolwiek wałkowaliśmy ciasto ze trzy razy i p. Iza wygląda na zadowoloną. Pęcherzyki powietrza i tak się pokazały a czapati są pyszne!


Gotowe chapati. Lekko pijani policjanci patrzyli na nie łakomie („co tam masz dziewczynko? chlebek? a skąd wziąć chlebek? daj kawałek!” inni łaskawie doradzali „dziewczynko, do kuchni to tamtędy”. Myślę, że mój fartuszek był nieco mylący.)

Pani Iza powiedziała, że jeśli w Kenii ktoś Cię ugości kilkanastokrotnie wałkowanym ciastem czapati oraz kurczakiem, to jesteś specjalnym, długo oczekiwanym gościem („jak prezydent!”). Sama przygotowywała około 300 placków chapati dzień przed swoim ślubem (czyli skończyła tak w okolicach czwartej rano). Pomimo tego nadal może na nie patrzeć i bardzo jej smakują:) Jest to takie specjalne danie, które robi się na specjalne uroczystości i chętnie jest podkradane przez dzieci (przypomniało mi to wyjadanie masy serowej do pierogów;)).

Chapati jest czymś pomiędzy macą a tortillą i powiem, że jest to pieczywo, które na pewno chętnie będę przygotowywać do indyjskich dań. Jest dość elastyczne, więc można spokojnie nakładać nim jedzenie.. Już dwa razy mnie uratowało, kiedy zorientowałam się, że nie mam w domu chleba (podjadałam je wieczorem z odrobiną masła i soli).

Czapati było dodatkiem do kurczaka Ndunda soso. Danie to pochodzi z Kongo i jest rodzajem mało pikantnego curry. Kurczaka marynuje się w jogurtowej marynacie, dodaje pozostałe składniki a następnie obsmaża na patelni. Jedliśmy go urywając kawałki chapati i zawijając w nie smakowity sos..

Dodam tutaj, że w Kenii czy Kongo kurczak to danie specjalne. Zazwyczaj je się mięso kozie („Bardzo dobre ,tylko długo czasem trzeba żuć!). Ciekawostką było dla mnie to, że piersi z kurczaka uważa się za najgorszą jego część, pozbawioną smaku (do tego samego wniosku doszli zresztą europejscy szefowie kuchni). Najbardziej cenione są nóżki, udka i kuper. Jak stwierdziła p.Iza „dlaczego wy wszyscy jecie te piersi, przecież to wcale ni jest najlepsze!”. Myślę, że coś jest w tym rozumowaniu:) Na potrzeby przepisu użyto filetów z udek kurczaka. Ja dostałam od Babci ekologiczne i zamierzam niedługo przygotować właśnie ndunda soso. Zachęcam również Was!

P. Iza smaży kurczaka. Wszyscy jedliśmy z jednej miski, nabierając go chapati. Bardzo szybko się skończył, więc nie mam więcej zdjęć!

Przepis na chapati i ndunda soso.

Uwaga: w przepisie na ciasto chapati znalazłam bląd: używamy tylko 1/2 szklanki ciepłej wody.



Ouff, jak na trzy , warsztaty były bardzo intensywne. Muszę powiedzieć, że podchmieleni policjanci nie mogli za nic zrozumieć, dlaczego ta dziewczyna ciągle biega z jedzeniem i aparatem, kładzie to wszystko na deskach i pstryka zdjęcia, jednak co tam:)

Jak widać, zużyliśmy sporo przyborów..

Na koniec dostaliśmy wspaniałą niespodziankę: zieloną herbatę zbieraną w Kenii przez mamę p. Izy. Nie muszę mówić, że jako amatorka herbat wszelakich, strasznie się ucieszyłam!

Podsumowując, warsztaty były bardzo udanym doświadczeniem i jeśli kiedykolwiek mielibyście możliwość uczestniczyć w kursie p. Izy, bardzo polecam! Jeszcze nie byłam w jej restauracji jednak z pewnością wybiorę się kiedyś z moim Panem (teraz są w trakcie zmiany lokalu) i mam nadzieję na więcej ciekawej kuchni.

Najbardziej urzekło mnie to, że prowadząca jest autentyczna. Mówi z pasją o autentycznym jedzeniu, jednak z drugiej strony nie obawia się używać zamienników czy modyfikować przepisy tak, aby było możliwe najłatwiej je przygotować, nie tracąc równocześnie smaku. (również opieram zdrowy rozsądek w kuchni i nie przejmuję się kulinarnymi purystami, którzy znają przepisy na „jedyne oryginalne i najlepsze” a „każde inne jest nic nie warte”.)

Mam nadzieję, że relacja była dla Was ciekawa.
Starałam się opisać wszytko jak najlepiej, jeśli jednak macie jakiekolwiek pytania co do przepisu, wykonania itp. , pytajcie śmiało!

ps. mam nadzieję, że ten post będzie wystarczająco rekompensował moją sesyjną ciszę, pisałam go wieki!:)