Chciałam dzisiaj napisać o specyficznym filmie, który obejrzałam jakiś czas temu z moimi przyjaciółmi, dzięki Magdzie W. „Tideland” („Kraina Traw„) w reżyserii Terrego Gilliama, to adaptacja książki Mitch’a Cullin’a pod tym samym tytułem.Co prawda książki nie czytałam ale film jest pod wieloma względami niezwykły. Utrzymany w surrelistyczniej konwencji, według mnie zdradza wiele podobieństw do „Alicji w Krainie Czarów”, jednak z całą pewnością jest przeznaczony dla dojrzałego i pełnoletniego odbiorcy.
Główna bohaterka Jeliza-Rose, niczym Alicja przemierza i tworzy światy wyobraźni. Wraz ze swoimi najlepszymi przyjaciółkami – głowami lalek Barbie – eksploruje teksańskie łąki porośnięte zeschłymi trawami, które otaczają jej dom. Świat Jelizy jest o wiele bardziej mroczny, ocierający się o śmierć i erotykę. Historia małej Jelizy, która musi okazać się bardziej dojrzała od swoich rodziców, toczy się płynnie i zupełnie nieprzewidywalnie, zapełnia się cudacznymi postaciami, rodem z baśni lub horrorów.
Film przyciąga, fascynuje i odpycha. Jest utrzymany w surrealistycznym, groteskowo- makabrycznym klimacie, z elementami ni to horroru, ni to love-story. Można interpretować go w kilku płaszczyznach, jednak ostrzegam, że nie jest to kino dla tych, którzy lubią happy-endy i proste rozwiązania. Opowieść raczej metaforyczna, wciągająca, idealna do oglądania w leniwy, sobotni wieczór z lampką wina ( puszką piwa?) bądź nawet większą ilością.
Nawet jeśli film nie przypadnie Wam do gustu, odtwórczyni głównej postaci gra naprawdę wyśmienicie i warto to zobaczyć! ( to dopiero 11 letnia dziewczynka, jest naprawdę fantastyczna)
ps. pozdrawiam prezesowstwo!