Kiedyś, znajomy muzułmanin zapytał mnie, po co pić wino, skoro można zawsze napić się soku। Odpowiedziałam mu, że jeśli musiałabym zrezygnować z wina, to wybrałabym jako zamiennik herbatę. Herbatę, która może mieć nie tylko wiele aromatów i smaków, ale można się nią delektować tak jak winem. Tak jak winu, poświęcać jej tworzeniu wiele uwagi i degustować z równą powagą. Nie znam się zbytnio na parzeniu herbaty, nie potrafię jej doceniać, ale zawsze imponują mi ludzie, którzy poświęcają jej tyle uwagi, jak najlepszemu trunkowi.
Herbata taka jak Japan gyokuro asahich z pewnością zasługuje na taką uwagę.
Gyokuro asahi to japońska herbata zielona, która odpowiednio przechowywana pachnie po prostu obłędnie. Dla mnie świeżą łąką, latem, kwiatami, rosą.. Nie przesadzam. kiedy tylko poczułam zapach, wiedziałam, że choćby nie wiem co, wezmę odrobinę do domu.
Ta herbata należy do najlepszych (i najdroższych) herbat świata. Różni się od innych zielonych sposobem uprawy: listki są chronione przed pełnym słońcem – kilka tygodni przed zbiorami krzewy herbaciane są przykrywane matami, dzięki czemu herbata ma więcej chlorofilu (liście produkują więcej chlorofilu, ponieważ roślina stara się intensywnie rosnąć, pomimo mniejszej ilości światła) a mniej teiny. Jak możecie zobaczyć na zdjęciu nieco niżej, posiada przepiękny, głęboki, szmaragdowy odcień.
Samo gyokuro asahi oznacza podobno „Morning sun Jade Dew”, czyli „szmaragdowa rosa porannego słońca” (zapytam koleżanki się japońskiego), nazwa wydaje się nieco sentymentalna, ale kiedy poczuje się jej aromat, trudno się oprzeć wrażeniu, że jest trafiona. Po zbiorze z liści może powstać Gyokur Ashai albo sproszkowana, zielona matcha. Liście gyokuro asahi składane w charakterystyczny, igiełkowaty kształt. Herbatę parzy się w miękkiej wodzie o niskiej temperaturze (około 50 stopni, przez 2 minut). Sam napar jest delikatny, lekko słodkawy o pięknym, złotawym odcieniu.
Przyznam szczerze, że nie jestem pewna, czy przygotowałam herbatę zgodnie z prawidłami sztuki, ale o jej przyrządzanie i degustowanie, dało mi sporo przyjemności. Tym bardziej, że miałam do dyspozycji, piękną, cieniutką, ręcznie malowaną, japońską porcelanę (prezent od mamy mojego Pana, dziękuję!).
Herbata skojarzyła mi się, bardzo luźno z pięknymi obrazami z mangi „The Bride of Water God” (Żona Boga Wód), opowiadającej o dziewczynie-Soah, która została złożona jako ofiara dla okrutnego Boga Wody, po tym, kiedy wioskę nawiedziła klęska suszy. Soah wyróżniała się od dzieciństwa i ludzie stwierdzili, że została wybrana przez Boga. Przygotowali ją więc na zaślubiny z bóstwem, zaślubiny, które miały być równocześnie jej pogrzebem* . Soah nie miała wielkiego wyboru, poza tym, postanowiła poświęcić się dla dobra swojej rodziny (jeśli chodzi o wdzięczność wioski tak naprawdę jej ofiara nie miała większego znaczenia, byle tylko zaczęło padać).
Łódka z pięknie przystrojoną dziewczyną zostaje wypuszczona na środek jeziora a następnie zatopiona przez fale.. Dziewczyna spodziewa się śmierci z rąk Boga-potwora, jednak niespodziewanie zamiast tego, trafia do jego królestwa..
Manga powstała w Korei i nawiązuje do koreańskiej mitologii, tak więc daleko jej do Japonii. Opowieść jest delikatna, subtelna, fabuła toczy się dość wolno, co nie każdemu odpowiada, jednak niektóre obrazy, po prostu zapierają dech w piersiach! Przepiękne, subtelne, malarskie.. Wystarczy popatrzeć!
Pod tym adresem możecie przeczytać mangę (w języku angielskim). Warto przejrzeć, chociażby po to, aby popatrzeć na kreskę.
Zapraszam!
* tutaj dodam, że ludzie w różnych kulturach mieli bardo podobne pomysły, tworząc „boskie żony”,”boskich królów”itp. oraz składając ich w ofierze przebłagalnej. Cóż, rzeczywistość czasem prześciga wyobraźnię. Ale to temat na inną rozmowę.