Festiwal: Czas dobrego sera w Sandomierzu, 2012

Oceń ten post
Kategorie:
Podziel się z innymi:

Dzień dobry,

W ten weekend, razem z moim Panem, wybrałam się do Sandomierza na Festiwal Czas Dobrego Sera- II Ogólnopolski Festiwal Nieskończonych Form Mleka (uff!) przez Slow Food Polska. Wybrałam się o tyle chętniej, że od pewnego czasu interesuję się serami i stawiam pierwsze kroki w domowym serowarstwie – już teraz uchylę rąbka tajemnicy i zapowiem bardzo duży cykl serowarski na blogu:-)

Dziś chciałam Wam opowiedzieć o moich wrażeniach z festiwalu. Będziecie mogli też zobaczyć na filmie, co dobrego przywiozłam z festiwalu (sery i wino!).

Zapraszam!

Festiwal odbył się w Sandomierzu i trwał trzy dni. Pierwszego dnia, w piątek, odbywały się prelekcje dotyczące serów, serowarstwa etc. Nie byliśmy na nich obecni, ponieważ koszt uczestnictwa wyniósłby kilkaset złotych – zamiast tego w piątek zwiedzaliśmy Sandomierz, o czym napiszę Wam innym razem:-)

Krótka relacja z Sandomierza: jak widzicie, pogoda była piękna!

 

Na Festiwalu byliśmy za to obecni w sobotę (była piękna pogoda, jak możecie zobaczyć na filmiku poniżej!) od godziny 10 prawie do 17tej. To niesamowite, ile czasu można spędzić praktycznie w jednym miejscu – myślę, że gdybym nie interesowała się tematem po godzinie stwierdziłabym „zobaczyłam wszystko!”. Na szczęście tak się nie stało :-)

Zanim przybliżę Wam kilka festiwalowych serów, chciałam pokazać, co przywiozłam dla siebie do domu – przyznaję tutaj uczciwie, że uczestnictwo w tego typu festiwalu to uczta dla oczu, ale nieco mniejsza dla portfela – dlatego też nie kupiłam wszystkich serów, których bym sobie życzyła. Niemniej, nie wróciłam z pustymi rękami:

Moje zakupy serowo-winne. Ponieważ trochę w filmie się zagmatwałam, tutaj piszę, że mówię o: Krzywonosie od Ziemianina, Goudzie z Malinowej Zagrody, Bursztynie (nie Rubinie;) 12-to miesięcznym ze Spomleku oraz winie z winnicy Zadora:

 

Festiwal skupiał głównie serowarów lecz nie tylko: swoje stoiska miał też browar sprzedający slow-foodowe piwo, pan Heronim B., znany jako mistrz polskich nalewek (o czym dowiedziałam się po fakcie, ale się dowiedziałam!), czy stoiska ze słodyczami. Było w czym wybierać!

Nalewki Pana Hieronima Błażejaka: wtedy jeszcze nie wiedziałam, kim jest. Na szczęście, kupiłam jego książeczkę i jakąś nalewkę się przygotuje :-)

 

Więcej alkoholu? Proszę bardzo! Piwo rekomendowane przez slow food. Piwa nie piję, bo nie lubię, ale podobno dobre:-)

Polacy uwielbiają dobre chleby! Rozeszły się, nomen-omen, jak ciepłe bułeczki!

 

Jeszcze więcej chleba. Sprzedawcy podpowiadali: „Będzie świeży tydzień, tylko proszę nie pakować do foliowych torebek!”

Słodycze:

I stoiska z różnymi dobrymi rzeczami:

 

Festiwal bardzo przypadł mi do gustu- niesamowite było to, jak serowarzy z różnych stron Polski wyciągali kolejne sery – czasem olbrzymie, kilkukilogramowe kręgi, rozkrawali je na oczach widzów – klientów, częstowali.. dodam, że kiedy ser zostanie już rozkrojony nie dojrzewa tak równomiernie jak w formie całego kręgu – serowarzy jednak otwierali coraz to kolejne i chętnie częstowali, a także opowiadali o swoich wyrobach. :-) Podchodziłam do niektórych stoisk, pytałam o temperaturę dojrzewania, wilgotność, przysłuchiwałam się rozmowom – to było bardzo budujące doświadczenie.

Ser kozi – czyż nie jest piękny?

Wyrazisty w smaku kozamer klasztorny z Malinowej Zagrody.

Zwłaszcza, że ludzie, którzy produkują sery utrzymują się z pracy własnych rąk i chyba całkiem naturalne jest, że są dumni ze swoich produktów. Zresztą myślę, że to tak jak w przypadku każdej pracy „od podstaw” – niezależnie od tego, czy pieczemy chleb, hodujemy własne owoce i warzywa, zwierzęta czy może robimy ciasto – bardziej doceniamy wtedy trud włożony w przygotowanie posiłku. Jedzenie staje się wtedy czymś więcej niż pożywieniem – staje się historią naszej miłości do tych, których karmimy.

Jak możecie zauważyć, sery były ucztą dla oczu:

Sery świeże, typu chevre – sama sobie taki zrobię, zobaczycie! :-)

 

Inne sery tego typu – trochę starsze (zdjęcie przez szybkę). W tle: Krzywonos, długodojrzewający ser kozi od Ziemianina:

 

Inne sery kozie:

 

Ten wyrzucał kubki smakowe w kosmos:-) Niesamowicie ostry i intensywny …

 

Wierch, piękna nazwa dla sera..

 

Laboratorium smaku z Gieniem Mientkiewiczem

(wszyscy mówią Gienio, mówię i ja!;))

Uczestniczyłam także w laboratorium smaku, prowadzonym przez pana Gienia Mientkiewicza – wytrawnego znawcę serów zagrodowych, który mógłby o nich opowiadać godzinami! Laboratorium odbyło się w duchu Slow Food – miało zacząć się o 11tej a koniec końców, rozpoczęło się dwie godziny później – ale kto by na to zwracał uwagę:-)

Degustacja serów zagrodowych: trzeba zdecydować co komu dać i jak to sprawiedliwe rozdzielić :-)

Laboratorium w którym uczestniczyłam razem z Renatą z Art Kulinaria (poznałyśmy się pod Sandomierskim ratuszem – ja nieśmiało podeszłam, ale Renata od razu mnie rozpoznała twierdząc, że trudno mnie nie poznać offline:-)) – tutaj możecie przeczytać jej dokładną relację z tego, co działo się na warsztatach (razem z nazwami serów). Ponieważ Renia stworzyła świetną relację, postanowiłam jej nie powtarzać, ale poopowiadać Wam o troszkę innych rzeczach.

Sery gotowe do degustacji – nie wszystkie dla nas;) 

Hasłem przewodnim warsztatów/laboratorium była „sezonowość” – próbowaliśmy więc różnego rodzaju serów: od zupełnie młodziutkich i świeżych, po długo dojrzewające i nadal takie, w których można wyczuć zmieniające się pory roku: przykładem tego ostatniego był ser, który produkuje się z mleka posiarowego (tj. zaraz po siarze, czyli pierwszym mleku, którym samica karmi młode).

Oscypek – kilka ciekawostek.

Wiele dowiedziałam się też o oscypku. Miałam okazję wcześniej próbować prawdziwego oscypka i mówię Wam: jeśli kiedykolwiek będziecie w Krakowie i najdzie Was ochota na oscypka, nie kupujcie tych „prawdziwych”, sprzedawanych w koszach na ulicach czy pod przejściem na dworcu. Są ochytne, słone i po prostu nie dobre – zrazicie siebie i innych do tych pysznych serów.

Jakiś czas temu myślałam, że takie mają być – jednak prawdziwy oscypek jest delikatny w smaku i bardzo łagodny. Czy wiecie, że do przygotowania tego konkretnego oscypka, użyto mleka aż z 55 udojów owiec?

 

 

Oscypek to ser typowo polski – na Słowacji występuje dużo rzadziej, ponieważ mleko owiec od razu jest skupywane przez duże mleczarnie i wykorzystywane do wyrobu bryndzy. Jako ciekawostkę dodam, że polska jagnięcina jest chętnie eksportowana do Włoch – jagnięta muszą być gotowe na święta Wielkiej Nocy, więc owce odpowiednio wcześnie rodzą młode tj. często w środku zimy  (co jest sprzeczne z ich naturalnym cyklem rozrodczym) – stąd też, początkowo na wiosnę, dają bardzo mało mleka. Trochę to smutne, że mamy świetną jagnięcinę i w Polsce, poza wykwintnymi restauracjami, jest raczej niedostępna.

Najsmaczniejszą częścią takiego oscypka jest „serce” czyli po prostu jego środek – to co jest po bokach można odciąć i wykorzystać do gotowania czy pieczenia. Ciekawostką dla mnie było też to, że początkowo oscypki nie były przeznaczone na sprzedaż – był to raczej rodzaj waluty, w której juhasi rozliczali się z bacą. Dzisiejsze oscypki są wędzone (lub te podróbki mogą być przygotowywane z dodatkiem aromatu dymu wędzarniczego) – jednak te pierwsze nie były wędzone specjalnie. Po prostu zawieszano je nad paleniskiem i naturalnym było, że powoli się wędziły. W każdym razie, dobrze przygotowany oscypek, to rarytas!

Można go kupić u tego Pana (zresztą, dobrze przygotowany oscypek z mleka krowiego, też jest smaczny!).

Oscypki z bacówki Wojtka Komperdy święciły tryumfy!

 

Dawniej na Kleparzu w Krakowie była Pani spod Krynicy, która sprzedawała bardzo smaczne sery kozie i owcze – miała też pyszne oscypki – od jakiegoś czasu jej nie widzę, ale jeśli kiedyś na nią natraficie, polecam jej wyroby!

Próbowaliśmy też innych serów – wszystkie pieczołowicie zebrała i opisała Renata z Art Kulinaria i możecie dokładnie przeczytać jej relację!

Prawda, że piękne sery? A jeśli jeszcze ma kto o nich opowiadać… jak dla mnie, super!

 

Mogłabym pisać i pisać, ale myślę, że dwa filmiki i mnóstwo zdjęć w jakiś sposób oddadzą atomsferę – bardziej, niż słowo pisane.

Jedno jest pewne: Polacy lubią sery. Jedzą ich mnóstwo – podobno nawet jemy najwięcej serów twarogowych w Europie.  Niemniej jednak, dobry ser nadal często jest poza zasięgiem: zarówno terytorialnie (gdzie takie sery można kupić? Część sprzedawców uruchamia sprzedaż przez Internet i to rzeczywiście jest sposób) jak i finansowo: nie oszukujmy się. Dobre sery kosztują. Ale osobiście, jeśli miałabym wybór, wolałabym wesprzeć polskiego producenta, niż nieznaną mi, zagraniczną wytwórnię.

Sery zagrodowe: wiadomo, jakość kosztuje. Ja osobiście wolę mniej a lepiej.

 

Myślę, że festiwale takie jak ten pokazują, że zainteresowanie serami zagrodowymi jest i będzie coraz większe. Wytworzenie własnego sera, wymaga mnóstwa pracy i cierpliwości – fajnie, że są osoby, którym się chce. Marzy mi się, żebyśmy kiedyś mogli być dumni ze swoich produktów co najmniej tak samo jak Włosi czy Francuzi…

Kolejny piękny ser kozi z serowarni „Sery łomnickie”. Super miły sprzedawca!:-)

A Wy?

Próbowaliście kiedyś serów zagrodowych?

Chcielibyście spróbować?