Dzień dobry,
W ten weekend, razem z moim Panem, wybrałam się do Sandomierza na Festiwal Czas Dobrego Sera- II Ogólnopolski Festiwal Nieskończonych Form Mleka (uff!) przez Slow Food Polska. Wybrałam się o tyle chętniej, że od pewnego czasu interesuję się serami i stawiam pierwsze kroki w domowym serowarstwie – już teraz uchylę rąbka tajemnicy i zapowiem bardzo duży cykl serowarski na blogu:-)
Dziś chciałam Wam opowiedzieć o moich wrażeniach z festiwalu. Będziecie mogli też zobaczyć na filmie, co dobrego przywiozłam z festiwalu (sery i wino!).
Zapraszam!
Festiwal odbył się w Sandomierzu i trwał trzy dni. Pierwszego dnia, w piątek, odbywały się prelekcje dotyczące serów, serowarstwa etc. Nie byliśmy na nich obecni, ponieważ koszt uczestnictwa wyniósłby kilkaset złotych – zamiast tego w piątek zwiedzaliśmy Sandomierz, o czym napiszę Wam innym razem:-)
Krótka relacja z Sandomierza: jak widzicie, pogoda była piękna!
Na Festiwalu byliśmy za to obecni w sobotę (była piękna pogoda, jak możecie zobaczyć na filmiku poniżej!) od godziny 10 prawie do 17tej. To niesamowite, ile czasu można spędzić praktycznie w jednym miejscu – myślę, że gdybym nie interesowała się tematem po godzinie stwierdziłabym „zobaczyłam wszystko!”. Na szczęście tak się nie stało :-)
Zanim przybliżę Wam kilka festiwalowych serów, chciałam pokazać, co przywiozłam dla siebie do domu – przyznaję tutaj uczciwie, że uczestnictwo w tego typu festiwalu to uczta dla oczu, ale nieco mniejsza dla portfela – dlatego też nie kupiłam wszystkich serów, których bym sobie życzyła. Niemniej, nie wróciłam z pustymi rękami:
Moje zakupy serowo-winne. Ponieważ trochę w filmie się zagmatwałam, tutaj piszę, że mówię o: Krzywonosie od Ziemianina, Goudzie z Malinowej Zagrody, Bursztynie (nie Rubinie;) 12-to miesięcznym ze Spomleku oraz winie z winnicy Zadora:
Festiwal skupiał głównie serowarów lecz nie tylko: swoje stoiska miał też browar sprzedający slow-foodowe piwo, pan Heronim B., znany jako mistrz polskich nalewek (o czym dowiedziałam się po fakcie, ale się dowiedziałam!), czy stoiska ze słodyczami. Było w czym wybierać!
Nalewki Pana Hieronima Błażejaka: wtedy jeszcze nie wiedziałam, kim jest. Na szczęście, kupiłam jego książeczkę i jakąś nalewkę się przygotuje :-)
Więcej alkoholu? Proszę bardzo! Piwo rekomendowane przez slow food. Piwa nie piję, bo nie lubię, ale podobno dobre:-)
Polacy uwielbiają dobre chleby! Rozeszły się, nomen-omen, jak ciepłe bułeczki!
Jeszcze więcej chleba. Sprzedawcy podpowiadali: „Będzie świeży tydzień, tylko proszę nie pakować do foliowych torebek!”
Słodycze:
I stoiska z różnymi dobrymi rzeczami:
Festiwal bardzo przypadł mi do gustu- niesamowite było to, jak serowarzy z różnych stron Polski wyciągali kolejne sery – czasem olbrzymie, kilkukilogramowe kręgi, rozkrawali je na oczach widzów – klientów, częstowali.. dodam, że kiedy ser zostanie już rozkrojony nie dojrzewa tak równomiernie jak w formie całego kręgu – serowarzy jednak otwierali coraz to kolejne i chętnie częstowali, a także opowiadali o swoich wyrobach. :-) Podchodziłam do niektórych stoisk, pytałam o temperaturę dojrzewania, wilgotność, przysłuchiwałam się rozmowom – to było bardzo budujące doświadczenie.
Ser kozi – czyż nie jest piękny?
Wyrazisty w smaku kozamer klasztorny z Malinowej Zagrody.
Zwłaszcza, że ludzie, którzy produkują sery utrzymują się z pracy własnych rąk i chyba całkiem naturalne jest, że są dumni ze swoich produktów. Zresztą myślę, że to tak jak w przypadku każdej pracy „od podstaw” – niezależnie od tego, czy pieczemy chleb, hodujemy własne owoce i warzywa, zwierzęta czy może robimy ciasto – bardziej doceniamy wtedy trud włożony w przygotowanie posiłku. Jedzenie staje się wtedy czymś więcej niż pożywieniem – staje się historią naszej miłości do tych, których karmimy.
Jak możecie zauważyć, sery były ucztą dla oczu:
Sery świeże, typu chevre – sama sobie taki zrobię, zobaczycie! :-)
Inne sery tego typu – trochę starsze (zdjęcie przez szybkę). W tle: Krzywonos, długodojrzewający ser kozi od Ziemianina:
Inne sery kozie:
Ten wyrzucał kubki smakowe w kosmos:-) Niesamowicie ostry i intensywny …
Wierch, piękna nazwa dla sera..
Laboratorium smaku z Gieniem Mientkiewiczem
(wszyscy mówią Gienio, mówię i ja!;))
Uczestniczyłam także w laboratorium smaku, prowadzonym przez pana Gienia Mientkiewicza – wytrawnego znawcę serów zagrodowych, który mógłby o nich opowiadać godzinami! Laboratorium odbyło się w duchu Slow Food – miało zacząć się o 11tej a koniec końców, rozpoczęło się dwie godziny później – ale kto by na to zwracał uwagę:-)
Degustacja serów zagrodowych: trzeba zdecydować co komu dać i jak to sprawiedliwe rozdzielić :-)
Laboratorium w którym uczestniczyłam razem z Renatą z Art Kulinaria (poznałyśmy się pod Sandomierskim ratuszem – ja nieśmiało podeszłam, ale Renata od razu mnie rozpoznała twierdząc, że trudno mnie nie poznać offline:-)) – tutaj możecie przeczytać jej dokładną relację z tego, co działo się na warsztatach (razem z nazwami serów). Ponieważ Renia stworzyła świetną relację, postanowiłam jej nie powtarzać, ale poopowiadać Wam o troszkę innych rzeczach.
Sery gotowe do degustacji – nie wszystkie dla nas;)
Hasłem przewodnim warsztatów/laboratorium była „sezonowość” – próbowaliśmy więc różnego rodzaju serów: od zupełnie młodziutkich i świeżych, po długo dojrzewające i nadal takie, w których można wyczuć zmieniające się pory roku: przykładem tego ostatniego był ser, który produkuje się z mleka posiarowego (tj. zaraz po siarze, czyli pierwszym mleku, którym samica karmi młode).
Oscypek – kilka ciekawostek.
Wiele dowiedziałam się też o oscypku. Miałam okazję wcześniej próbować prawdziwego oscypka i mówię Wam: jeśli kiedykolwiek będziecie w Krakowie i najdzie Was ochota na oscypka, nie kupujcie tych „prawdziwych”, sprzedawanych w koszach na ulicach czy pod przejściem na dworcu. Są ochytne, słone i po prostu nie dobre – zrazicie siebie i innych do tych pysznych serów.
Jakiś czas temu myślałam, że takie mają być – jednak prawdziwy oscypek jest delikatny w smaku i bardzo łagodny. Czy wiecie, że do przygotowania tego konkretnego oscypka, użyto mleka aż z 55 udojów owiec?
Oscypek to ser typowo polski – na Słowacji występuje dużo rzadziej, ponieważ mleko owiec od razu jest skupywane przez duże mleczarnie i wykorzystywane do wyrobu bryndzy. Jako ciekawostkę dodam, że polska jagnięcina jest chętnie eksportowana do Włoch – jagnięta muszą być gotowe na święta Wielkiej Nocy, więc owce odpowiednio wcześnie rodzą młode tj. często w środku zimy (co jest sprzeczne z ich naturalnym cyklem rozrodczym) – stąd też, początkowo na wiosnę, dają bardzo mało mleka. Trochę to smutne, że mamy świetną jagnięcinę i w Polsce, poza wykwintnymi restauracjami, jest raczej niedostępna.
Najsmaczniejszą częścią takiego oscypka jest „serce” czyli po prostu jego środek – to co jest po bokach można odciąć i wykorzystać do gotowania czy pieczenia. Ciekawostką dla mnie było też to, że początkowo oscypki nie były przeznaczone na sprzedaż – był to raczej rodzaj waluty, w której juhasi rozliczali się z bacą. Dzisiejsze oscypki są wędzone (lub te podróbki mogą być przygotowywane z dodatkiem aromatu dymu wędzarniczego) – jednak te pierwsze nie były wędzone specjalnie. Po prostu zawieszano je nad paleniskiem i naturalnym było, że powoli się wędziły. W każdym razie, dobrze przygotowany oscypek, to rarytas!
Można go kupić u tego Pana (zresztą, dobrze przygotowany oscypek z mleka krowiego, też jest smaczny!).
Oscypki z bacówki Wojtka Komperdy święciły tryumfy!
Dawniej na Kleparzu w Krakowie była Pani spod Krynicy, która sprzedawała bardzo smaczne sery kozie i owcze – miała też pyszne oscypki – od jakiegoś czasu jej nie widzę, ale jeśli kiedyś na nią natraficie, polecam jej wyroby!
Próbowaliśmy też innych serów – wszystkie pieczołowicie zebrała i opisała Renata z Art Kulinaria i możecie dokładnie przeczytać jej relację!
Prawda, że piękne sery? A jeśli jeszcze ma kto o nich opowiadać… jak dla mnie, super!
Mogłabym pisać i pisać, ale myślę, że dwa filmiki i mnóstwo zdjęć w jakiś sposób oddadzą atomsferę – bardziej, niż słowo pisane.
Jedno jest pewne: Polacy lubią sery. Jedzą ich mnóstwo – podobno nawet jemy najwięcej serów twarogowych w Europie. Niemniej jednak, dobry ser nadal często jest poza zasięgiem: zarówno terytorialnie (gdzie takie sery można kupić? Część sprzedawców uruchamia sprzedaż przez Internet i to rzeczywiście jest sposób) jak i finansowo: nie oszukujmy się. Dobre sery kosztują. Ale osobiście, jeśli miałabym wybór, wolałabym wesprzeć polskiego producenta, niż nieznaną mi, zagraniczną wytwórnię.
Sery zagrodowe: wiadomo, jakość kosztuje. Ja osobiście wolę mniej a lepiej.
Myślę, że festiwale takie jak ten pokazują, że zainteresowanie serami zagrodowymi jest i będzie coraz większe. Wytworzenie własnego sera, wymaga mnóstwa pracy i cierpliwości – fajnie, że są osoby, którym się chce. Marzy mi się, żebyśmy kiedyś mogli być dumni ze swoich produktów co najmniej tak samo jak Włosi czy Francuzi…
Kolejny piękny ser kozi z serowarni „Sery łomnickie”. Super miły sprzedawca!:-)
A Wy?
Próbowaliście kiedyś serów zagrodowych?
Chcielibyście spróbować?