Witajcie, po długiej przerwie:-)
Chciałam podziękować wszystkim, którzy skomentowali poprzednie posty i jednocześnie przeprosić, że się do nich nie ustosunkowałam. Po prostu brakuje mi czasu. A kiedy mam czas to nie mam siły. Nie mogę się doczekać, kiedy w końcu dorwę wolną chwilę, wejdę na Wasze blogi i zobaczę co nowego w świecie szerokim :-)
[tutaj będzie trochę marudzenia – w końcu to mój blog;)]
Wczoraj, wracając do domu po 22 z zajęć zastanawiałam się – co ja u licha robię? W taką ciepłą noc, wracam z dwunastogodzinnych zajęć (wliczając w to siedzenie od 12 do 21 w Instytucie praktycznie bez przerwy). Sama się sobie dziwię, że jakoś wytrzymałam ten semestr.
Drugim problemem jest nawał egzaminów, właściwie nieoficjalna sesja zaczęła mi się tydzień temu. Dziś muszę pouczyć się na dwa kolejne zaliczenia (wciąż uczęszczając na zajęcia). Stąd też moje blogowe poślizgi.
Trzymajcie za mnie kciuki, bo to co się wokół mnie dzieje, to jest jakiś kosmos, nie wiem co to będzie i jak..
[koniec marudzenia]
Nie znaczy to że nie gotuję. Wczoraj biegałam po uczelni z całą blachą ciasta drożdżowego z truskawkami i kto się nawinął, był napastowany do spróbowania:-)
Dziś robię sobie najlepszy obiad lata (pierwszy taki!) czyli: świeże ziemniaczki, podsmażane z cebulką, popijane kwaśnym mlekiem z pomidorowo-szpinakową sałatką:-)
Przygotowałam dla Was także kilka ciekawostek, ale to na po-sesji:
– wraz z prośbami w komentarzach i e-mailowo, będę kontynuować temat saudyjek :-)
– chciałam Wam napisać trochę o początkach tańca brzucha i pokazać jedne z pierwszych – jeszcze czarno-białe produkcje,
– opowiedzieć o algiersko-francuskiej muzyce Rai
I coś jeszcze się znajdzie, ale to taka zapowiedź tylko:-)
Teraz powracam do ciasta: to ciasto drożdżowe, dość zwarte, przypomina brioszkę.
Świeże właściwie przez jeden dzień.
Przygotowałam je „do rozdania” i mimo, że upiekłam o 23 poprzedniego dnia było już nieco czerstwe. Z pewnością dużo lepsze, posmarowane masłem jak bułeczka. Z racji że ciasto było „rozdawane” nie mam zdjęć pojedynczych bułeczek niestety – zrywałam się o 7dmej rano i udało mi się przed wyjściem pstryknąć tylko całość.
Zrezygnowałam z kruszonki na rzecz brązowego cukru, który ładnie się skarmelizował.
Przepis oryginalny pochodzi od Bei, urozmaiciłam go dodaniem imbiru, który moim zdaniem świetnie pasuje do rabarbaru.
Pozdrawiam letnio, robię obiad i idę się uczyć!
Ciasto rabarbarowe
na ciasto :
ok. 250 g rabarbaru
130 g mąki
70 g drobno zmielonych migdałów
1 łyżeczka proszku do pieczenia
60 g miękkiego masła
135 g cukru
2 jajka
3 łyżki kwaśnej śmietany
otarta skórka z 1 cytryny, łyżeczka imbiru w proszku
½ strartego ‘ziarenka’ tonki (zastąpiłam ekstraktem waniliowym, A.C)
+ 3 łyżki ‘sosu’ rabarbarowego
Można przygotować kruszonkę, albo tak jak ja, posypać wierzch brązowym cukrem
Piekarnik rozgrzać do 180°.
Rabarbar umyć, osuszyć i pokroić.
Mąkę wymieszać z migdałami i proszkiem. Masło utrzeć z cukrem, następnie dodawać po jednym jajku i dalej miksować, aż masa będzie jednolita. Dodać otartą skórkę z cytryny, stratą tonkę oraz połowę mąki, dobrze wymieszać, a następnie – ciągle miksując – dodać śmietanę oraz resztę mąki. Przelać ciasto do natłuszczonej i lekko wysypanej mąką tortownicy. Na wierzch nałożyć 3 łyżki ‘sosu’ rabarbarowego i lekko wmieszać je w ciasto (jak przy pieczeniu zebry np.). Następnie posypać ciasto pokrojonym rabarbarem i posypać kruszonką. Piec ok. 55 minut (lub do suchego patyczka). Pozostawić na kilka-kilkanaście minut w ciepłym piekarniku, a następnie wystudzić na kratce.