Mój pierwszy chleb na zakwasie. I początki gotowania.

Oceń ten post
Kategorie:
Podziel się z innymi:


W niedzielę mój Pan zapytał mnie
– Kiedy właściwie zaczęłaś gotować?
Odpowiedziałam:
– Właściwie to nie wiem…

Tak naprawdę nie wiem. Babcia zawsze gotowała, Mama też ( zawsze się stara, nawet jak jest zmęczona, żeby na weekend było jakieś ciasto, powtarza, że lubi ten domowy zapach). Ale ja nie lubiłam gotować. Kiedy już się do czegoś brałam, bałaganiłam niemiłosiernie (zostało mi do tej pory;)) Pamiętam, że przed pójściem na studia Mama próbowała mnie przekonać, żebym nauczyła się robić chociaż prostą zupę – może mi gotować obiady, które będę sobie trzymać w zamrażalce, ale zupa to podstawa, żeby zjeść coś ciepłego w czasach kryzysu. Kupiła mi nawet książkę „1000 polskich przepisów na każdą okazję”, czy jakoś tak, z której ani razu nie skorzystałam;)

Na stancji poznałam Kasię i niemal od razu się zaprzyjaźniłyśmy. Gotowałyśmy razem, choć-co, często warzywa na patelnię z kupionym sosem i makaronem. Potrafiłam wrócić na stancję na 60 minut tylko po to, by coś ugotować, zjeść i znów wybrać się na uczelnie. Podczas sesji Kasia dawała za wygraną, zakopywała się w książkach i podjadała specjały przygotowane przez jej mamę. Ja niestrudzenie gotowałam i zawsze coś tam dostała do swojej miseczki;)
A! Mój przepis i Kasi, popisowe danie to „Murzynek”. Musiałyśmy obdzwonić obydwie mamy, żeby wyszedł.;)
Kiedy mój Pan zdecydował się zamieszkać w Krakowie przyjechał na stancję na wakacje. U Justyny wygrzebałam jakąś książkę o kuchni wegetariańskiej i uparłam się, żeby zrobić faszerowane bakłażany. To szczegół, że trzeba było do tego kupić garnek żaroodporny ( Pan zafundował). Bakłażany wyszły paskudne i ohydne, Pan nie mógł przeżałować, że za wydane pieniądze miał by cztery wielkie pizze. Niemniej, naczynie żaroodporne zostało i dobrze służy do dziś.

Jakieś dwa lata temu zobaczyłam banner bloga Liski, zaczęłam nieśmiało gotować. Potem przyszła kolej na blog Asi. Bywało że byłam na bieżąco ze wszystkimi ich przepisami – wypróbowywałam je w dniu pojawienia się. Wtedy nauczyłam się, że większość sukcesu tkwi w przepisie – nie ma ludzi, którzy nie potrafią gotować. Mają albo zły przepis, albo złe składniki.

Byłam już nieźle wkręcona w gotowanie, kiedy dostałam od Mamy D. maszynę do pieczenia chleba – przez trzy miesiące piekłam prawie dzień w dzień. Na którymś swoim blogu Liska napisała, że upiekła setki chlebów. Ja się z Nią mierzyć nie mogę, ale myślę, że spod mojej ręki wyszło ponad 50 (łącznie z zakalcowatymi).

Za pierwsze pieniądze ze stypendium naukowego kupiłam książkę Jamiego Oliviera, nadal eksperymentowałam. Od kiedy przeprowadziłam się do Pana, mam dla siebie do dyspozycji całą kuchnię i mnóstwo sprzętu, coraz więcej książek kucharskich (tak, jestem gadżeciarą) wtedy naprawdę rozwinęłam skrzydła.

A w weekend zrobiłam swój pierwszy chleb na zakwasie.
Nie podam przepisu, bo był połączeniem trzech różnych.
Zapomniałam dodać soli
Trochę za kwaśny
Kruszy się i ma brzydkie wnętrze.
Ale jako że pierwszy chciałam upamiętnić tę chwilę, weszłam na zakwasową drogę:-)
Właśnie w piekarniku piecze mi się drugi, mam nadzieję, że tym razem będzie inaczej.