Dzień dobry,
Witam Was ostatniego dnia wakacji!
Co prawda dla mnie nie ma to większego znaczenia – poza tym, że moja siostra pójdzie do szkoły i będziemy miały mniej czasu na wieczorne gadanie, bo trzeba będzie wcześniej chodzić spać – ale również odczuwam powoli chłodniejsze noce i poranne mgły. Ciągle jednak trzymam się myśli, że jest lato i szukam go tam, gdzie można!
Dziś mam dla Was letni post, pełen kolorów, piękna i radości. Jak wiecie, wybrałam się na wystawę Zieleń to Życie. Dla niezorientowanych, to taka międzynarodowa wystawa ogrodnicza, która odbywa się w Warszawie. Jest przeznaczona głównie dla profesjonalistów (przynajmniej pierwsze dwa dni), więc oko cieszą przeróżne aranżacje, zaś niekoniecznie stragany z roślinami. Właściwie, kupić można niewiele!
Bardzo uradowało mnie, że wiele z nich nawiązuje do sielskich ogrodów, ogrodów w stylu brytyjskich czy właśnie dawnych ogrodów przydomowych. Często z roślinami innymi od tych, które można spotkać w większości szkółek i centr ogrodniczych. Lub takich, których „przeciętny polski klient” możne nawet nie docenić: nadal wiele osób lubi kiedy jest „na bogato i pstrokato” (ale równocześnie tanio) i właśnie takie rośliny dobrze sprzedają się w centrach i na giełdach.
Tymczasem w tym roku wśród roślin na wystawie królują biele i zgaszone pastele. Chłodne błękity, lazury, fiolety, szafiry. Bądź w drugą stronę: ciepłe barwy ziemi, pomarańcze, czerwienie i żółcie w kolorach zachodzącego słońca. Z jednej strony skromne, ale z drugiej powalające urodą.
Wybrałam dla Was aranżacje i rośliny, które wpadły mi w oko. Zapraszam!
Zanim zaczniemy: przyjechałam na zaproszenie magazynu Zieleń to Życie, gdzie jestem stałą felietonistką. W tym miesiącu numer z jarzębem w roli głównej! Zawitałam na dwie godziny na stoisku, gdzie można było ze mną porozmawiać i wygrać kilka (nawet więcej niż kilka) książek! Dziękuję osobom, które przyszły i na mnie czekały!
Na wystawę wybrałam się razem z Mamą. Przyznam, że nie jestem specjalną znawczynią roślin ogrodowych (właściwie to poza kwaśnolubnymi znam się na nich bardzo słabo), ale moja Mama w tej dziedzinie wymiata i niektórymi aranżacjami była wręcz zachwycona.
Wystawa była w zamkniętym pomieszczeniu: część szkółkarzy to szkółkarze polscy, ale część – zagraniczni (wielu Niemców czy Holendrów).
Wiadomo, że zawsze pięknie prezentują się róże.
One są takie „Patrz na mnie, jesteśmy takie piękne, że musimy Ci się podobać, nie masz wyjścia!”
Ale są też róże nieco bardziej subtelne..
Mnie najbardziej urzekły sielskie, ale wcale nie proste aranżacje.
Ostróżki i trawy nie mogą wyglądać źle.
Naparstnice też są piękne! Moja Babcia ma ich mnóstwo w ogrodzie, ale chciałoby się więcej! Zwłaszcza takie pełnokwiatowe odmiany..
Można sobie też stworzyć małą prerię, dlaczego nie?
Bardzo spodobała mi się trzmielina w subtelnych, pastelowych barwach. Nie wiem dlaczego, ale kojarzy mi się ze ślubem:
Przepiękne przetaczniki. Klasyczny błękit, biel..
I moja miłość. Zakochałam się.
A jeśli wolicie cieplejsze, radośniejsze kompozycje, to proszę bardzo! Może taka przypadnie Wam do gustu?
Albo coś z jeżówką?
Zwróćcie uwagę na to zdjęcie: to u góry to ozdobna odmiana sadźca konopiastego, który rośnie sobie po polach. Zawsze mnie to ciekawi: dlaczego jedne rośliny uznawane są za ozdobne i warte dalszych modyfikacji a inne (np. taka piękna lnica pospolita) są skazane na rolę chwastu?
Mówiąc o ogrodowych ziołach – tutaj macie ozdobną odmianę dziurawca:
A tutaj ogrodową nawłoć:
I bez czarny. Który praktycznie jest dosłownie czarny:
Jak wiecie jestem zupełnie zafiksowana na punkcie starych odmian jabłek. Była szkółka, która specjalizuje się w sprzedaży takowych.
Panowie okulizowali (szczepili) odmiany na miejscu i można było dostać anotnówkę albo malinówkę, ale dopiero ze wszczepionym oczkiem.
Szczepili je godzinami i ciągle byli uśmiechnięci i chętni tłumaczyli, jak to się robi. Super!
Wzięłyśmy malinowkę i antonówkę. Drobny odpoczynek:
Dereń Cousa.
Pani sprzedałaby go nam za 40 euro.
Grosze za roślinę tej wielkości.
Ale do pociągu nie wsadzimy, chociaż moja Mama nawet się nad tym poważnie zastanawiała.
Podchodziłyśmy tam z 5 razy, aż się Pani z nas śmiała;)
Piękne owoce, prawda?
Jeszcze moją uwagę przykuły funkie/hosty.
Młode liście są jadalne.
Nie powiem, że wróciłyśmy z pustymi rękami.
Na studiach zawsze chodziłam z tobołkami.
Przydało się, bo okazało się, że udało się nam dostać ekhem.. troszkę okazów i ulotek.
Na dworcu wyglądałam tak:
Ale MY nie zataszczymy?
Pociąg do Krakowa był opóźniony łącznie o dwie godziny.
Jechał z Kołobrzegu, zapakowany bo brzegi (w końcu z Kołobrzegu;)). Jeden plus: poznałam kilk bardzo miłych osób. Nic tak nie łączy, jak wspólne wkurzenie na PKP.
Kto śledził relację na Facebooku wie jak rozlokowałyśmy te kwiaty w przedziale: na szczęście trafiłyśmy na miłośniczki kwiatów i jakoś obok nóg innych pasażerów udało się je wsadzić.
Dereń Cousa by nie przeszedł, nawet ja wiedziałam, że to pomysł bez sensu.
W każdym razie: jestem, wróciłam.
Przysięgam, że jeśli kiedyś będę miała swój własny dom, przed wejściem będą rosły ostróżki, naparstnice i przetaczniki.
Chciałabym też mieć dywan z macierzanki.
Tymczasem, zostawiam Was z moją nową miłością:
A co Wy posadzicie przed swoim wymarzonym domem?