Lubisz stare odmiany jabłek? Poznaj ich tajemnice …

Oceń ten post
Kategorie:
Podziel się z innymi:

Spis treści

 

Kiedy ostatnio mieliście okazję spróbować owoców starych jabłoni? Takich „nie od linijki”, może troszkę poobijanych, tu dziurka, tam robaczek. Kwaskowatych, twardawych albo bardzo miękkich? A może lubicie pierwsze papierówki, renety, malinówki i chcecie wiedzieć więcej?

Kocham stare jabłonie. Przed wejściem do mojego domu rośnie jabłoń, którą moja babcia posadziła jako młoda dziewczyna. Wiele razy ludzie mówili nam: „Wytnijcie, posadźcie nową”. Ja się uparłam. Póki gałęzie się trzymają, będę miała ją w ogrodzie. I wiecie co? Nowe jabłonki już dawno się pochorowały i trzeba było je wyciąć, a ta stoi. Ma prawie 70 lat i dalej owocuje.

Jabłka nie są słodkie, ale kwaskowate. Jeśli mam wybierać jabłka na dżem: „moje” czy te najpiękniejsze i idealne ze sklepu, to wybór jest prosty. Moja jabłoń to pierwsze, co widzę z rana po otwarciu drzwi i ostatnie przed ich zamknięciem.

Dla wszystkich miłośników jabłek nieidealnych, renet, papierówek, malinowych i innych niestandardowych mam nie lada niespodziankę. We współpracy ze Szkołą Główną Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie przygotowałam dla Was fantastyczny wywiad ze specjalistką od historycznych odmian jabłoni. Jestem bardzo wdzięczna SGGW za namiary.

Dzięki temu mamy dziś wyjątkowego gościa: Annę Zarembę, pasjonatkę, profesjonalistkę i miłośniczkę historycznych odmian jabłoni. Anna otworzy przed nami nowy świat.

Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego trudno znaleźć historyczne odmiany na straganach? Jak wyglądały dawne sady? Chcecie wiedzieć, co to są wilki i brzęczki, i dlaczego nie powinno się mówić „jem szarą renetę”? A może ciekawi Was, skąd w ogóle wzięły się te historyczne odmiany albo w jaki sposób teraz wyglądają wyprawy w poszukiwaniu starych odmian? Może nigdy nie rozumieliście, o co naprawdę chodzi z tym szczepieniem roślin, a chcecie się dowiedzieć? Zapraszam Was serdecznie! Możecie posłuchać całej rozmowy!

Od razu powiem, że pierwsze 15 minut wyjaśnia troszkę żargon ogrodniczy (dowiadujemy się na przykład, czym są podkładki czy szczepienie), a potem rozkręcamy się i rozmawiamy o historycznych odmianach.

O mojej rozmówczyni

Kiedy zapytałam Anię, w jaki sposób mam się do niej zwracać – per pani czy per pani magister – od razu powiedziała mi, że to nie ma znaczenia. Dla niej liczą się jabłonie. Żeby jednak przedstawieniu stało się zadość, Anna Zaremba z wykształcenia jest magistrem inżynierem ogrodnictwa na Wydziale Ogrodnictwa, Biotechnologii i Architektury Krajobrazu SGGW, w profilu rośliny ozdobne.

Obecnie pracuje dla Ogrodu Botanicznego PAN w Powsinie, gdzie jest kolekcjonerem w kolekcji pomologicznej. Brzmi przytłaczająco? Nic się nie martwcie, zaraz wyjaśnimy, czym jest pomologia. Może też złapiecie bakcyla?

Historyczne odmiany jabłoni – posłuchaj naszej rozmowy

Pomologia to nie choroba płuc

Znaliście to słowo? Pomologia (nie mylić z pulmonologią) to nauka o roślinach owocowych – i wokół tego tematu będzie krążyła nasza rozmowa.

Dowiecie się WIELU ciekawych rzeczy, między innymi:

  • co wspólnego szczepienie roślin ma z psami i wilkami (zagorzali ogrodnicy mogą pominąć),
  • skąd NAPRAWDĘ wzięły się historyczne odmiany jabłoni i dlaczego zaczęto je chronić (to nie tak, jak myślicie),
  • wyprawa po historyczne odmiany – jak szukać, żeby je znaleźć,
  • w jaki sposób, zupełnie za darmo, uzyskać roślinę (potocznie „szczepkę”) starej odmiany jabłoni do swojego ogrodu i przy tym pomóc nauce.

Wolicie czytać? Przygotowałam też „luźną” wersję wywiadu. Nie jest on spisany słowo w słowo, bo chciałabym, żeby dobrze się go czytało. Zapraszam do wysłuchania, bo Ania świetnie opowiada. Tam, gdzie używa trudnych słów, staram się zawsze dopytywać. Jeśli spodobał się Wam tekst, posłuchajcie sobie również wersji mówionej – znajdziecie tam jeszcze wiele innych smaczków.

Zaparzcie herbatkę i zaczynamy.

Opowiesz nam trochę o swojej pracy?

Pracuję w Polskiej Akademii Nauk Ogrodu Botanicznego – Centrum Zachowania Różnorodności Biologicznej w Powsinie i tam w ramach projektu unijnego zajmuję się kolekcją historycznych odmian jabłoni. Staramy się zgromadzić jak najwięcej odmian i wciąż szukamy nowych. Słowem: opiekujemy się bioróżnorodnością. Chcę, żeby moja córeczka, jak dorośnie, miała okazję spróbować tych wszystkich smaków.

Sam pomysł na kolekcję zaczął się już w latach 80. W roku 1987 profesor Szczepan Pieniążek i pani Marta Dziubak założyli pierwszą część kolekcji, która istnieje do dziś. Na miejsca stałe rośliny zostały wysadzone dopiero w 1992 roku. Jabłonie sadzono wtedy na podkładkach wysokich, czyli siewkach antonówki.

Jeśli jesteście ze Skierniewic i zastanawiacie się, kto siedzi na tej ławeczce – to profesor Szczepan Aleksander Pieniążek, wybitny pomolog [źródło zdjęcia]

 

Zanim przejdziemy dalej do sadowniczych szczegółów, wyjaśnijmy, co to są w ogóle stare odmiany.

Fachowo mówimy: historyczne odmiany jabłoni. Naukowo są to takie odmiany, które rosły w starych sadach przed II wojną światową. Potem popularne stały się odmiany zachodnie, na przykład cortland, mcintosh.

 

I dlatego powstała taka kolekcja? Żeby chronić te historyczne?

Powód był nieco inny. Widzisz, z historycznymi odmianami jest jeden problem. Nierównomiernie owocują. To znaczy, że w jednym roku możesz mieć zatrzęsienie owoców, a w drugim pusto. Sadownicy nie mogli na nich polegać. W latach 70. profesor Szczepan Pieniążek pomyślał, że dobrze byłoby mieć jabłonie o lepszej efektywności, czyli takie, które dają większy i bardziej przewidywalny plon z hektara.

Zaczęto sprowadzać ze Stanów Zjednoczonych i Kanady różne odmiany. Każda dawała owoce co roku i profesor się w nich zakochał. Wielu sadowników poszło za jego przykładem i dało się przekonać do „nowego”. Przez to wyrzynali stare sady. Niestety, okazało się, że nowe odmiany nie były parchoodporne i często zapadały na choroby grzybowe.

Profesor Pieniążek zauważył, że to nie była dobra droga, i stwierdził, że jednak warto chronić nasze odmiany, nawet jeśli pojawiają się problemy z owocowaniem. Może w przyszłości będzie można je na przykład wykorzystać do hodowli nowych odmian.

 

Dlaczego akurat te historyczne?

Bo historyczne odmiany jabłoni były dostosowane do warunków naszego kraju. Tak jak człowiek. Jeśli mieszka w danym środowisku, to potrafi się do niego przystosować. Jeśli z zimnego klimatu pojedziemy na południe, to przez jakiś czas będziemy się męczyć, ale potem się przyzwyczaimy. Podobnie jest z jabłoniami – potrafią się dopasować, nie są tak podatne na choroby, na mrozy, na wyleganie.

 

Co to jest wyleganie?

Wyleganie to przewracanie się drzew pod wpływem wiatru albo silnych deszczy. Po prostu kładą się razem z korzeniami.

 

Powiedz mi, skąd w ogóle mieliśmy te historyczne odmiany jabłoni w Polsce.

Same stare odmiany często powstały przez przypadek. Taka kosztela. Dzika siewka została zabrana do zakonu i stamtąd się rozprzestrzeniła. Większość „naszych” historycznych jabłoni to takie dzikie siewki, które ktoś kiedyś przeszczepił na podkładki, bo posmakowały mu owoce. Jasne, część sprowadzano. Były odmiany z Wielkiej Brytanii czy z Francji. Mieliśmy też „swoje”, niemieckie, litewskie.

Trudno teraz pewne odmiany rozgraniczać, ponieważ granice w obrębie Europy uległy znacznym zmianom po II wojnie światowej. Na przykład mieliśmy dużo odmian litewskich, popularny był choćby ananas berżenicki. Wtedy można było powiedzieć, że to „Polak”, bo mieliśmy z Litwą unię.

Weźmy taką renetę landsberską. Landsberg to Gorzów Wielkopolski i tam ją odnaleziono. Czy to jest polska, czy niemiecka odmiana? Przecież Gorzów w czasach, kiedy została odnaleziona, należał do Prus.

Mamy też coś takiego jak odmiany lokalne, czyli takie, które występują tylko na danym terenie. Na przykład złotka kwidzyńska rośnie tylko w rejonie Kwidzyna. Ten śląski rarytas nigdy nie rozprzestrzenił się poza Śląskiem. Ale są też odmiany, które znajdziemy w różnych rejonach.

 

Dlaczego?

Kiedyś pojechaliśmy na wschód Polski i znaleźliśmy tam odmianę kronselską (popularnie zwaną kronselką) z Francji. Wydawało nam się to dziwne, bo Francja to ciepły region, a na wschodzie jest zimno. Okazało się, że celowo została sprowadzona do Polski. Jakiemuś dziedzicowi po prostu zasmakowała i zapragnął mieć ją w swoich sadach. Całkiem nieźle dostosowała się do warunków tam panujących, chociaż klimat Francji jest przecież znacznie łagodniejszy niż w Polsce.

Potem chłopi brali sobie z sadu zrazy albo dziedzic rozmnażał i dawał chłopom. Tak to się roznosiło. Takich historii jest wiele. Na przykład Jan III Sobieski kazał sobie w Wilanowie posadzić kosztele.

 

Jak wyglądały takie dawne sady? Różniły się czymś od współczesnych?

Tak, większość starych odmian była szczepiona na podkładkach wysoko rosnących.

 

Wytłumaczysz nam, co to jest podkładka?

To są sztuczne korzenie drzew. Wsadzamy patyk do ziemi, a na nim szczepimy albo okulizujemy szlachetną odmianę. Czyli mamy korzenie jednej rośliny, a koronę innej. Te podkładki mogą mieć różną wysokość. Przykładowo na początku zakładania kolekcji były używane silnie rosnące podkładki antonówki i drzewa rosły duże, a teraz mamy mało miejsca i używamy podkładek dających niewielkie drzewa. Mówimy na nie karłowe.

 

Dobrze, ale po co właściwie te podkładki? Nie można drzewa od razu zaszczepić?

To jest trochę tak jak z psami: rasowe często cierpią na choroby typowe dla swojej rasy. Poprzez podkładki chcemy wpłynąć na część szlachetną drzew, żeby były bardziej jak kundle, czyli odporne na przykład na suszę, wiatr, mróz czy choroby – ale to też zależy od typu podkładki. Te najbardziej karłowe niestety nie są odporne na suszę, a wręcz trzeba stosować do nich systemy nawodnień i podpory.

 

Czyli to jest lepsze dla tych drzew?

Wiesz, to zależy, jaki efekt chcemy uzyskać. Jeśli weźmiesz podkładki silnie rosnące, choćby tę siewkę antonówki, o której mówiłam, trzeba się liczyć z tym, że one szybciej „wybijają”, mają silny wzrost. To znaczy, że wyrastają z nich dzikie pędy, których nie chcemy, bo niczemu nie służą. Fachowo mówimy na nie wilki.

 

Czy sady dawniej wyglądały przez to inaczej?

Wyglądały inaczej. Drzewa były większe, miały mocniejsze korony. Dlatego drzewa sadzono w dużych rozstawach, nawet 6–8 metrów między rzędami. Trzeba było przycinać gałęzie, żeby owoce miały światło. Gałęzie prowadziło się tak, żeby wyginały się w dół, wtedy łatwiej zbierać jabłka.

Dzisiaj sady prowadzimy w zupełnie inny sposób. Chcemy, żeby zysk z hektara był jak największy. Kiedyś ludziom nie tak bardzo na tym zależało, bo stare odmiany i tak nie owocowały równomiernie. Często co drugi rok, choć częściowo można było regulować wielkość owocowania cięciem. Jednakże efekt nie był w pełni zadowalający.

Drzewka w dzisiejszych sadach są małe, bo używa się podkładek karłowych. Najczęściej są to takie patyki, które wydają bardzo dużo owoców naraz. Przy małych drzewkach jest mniej pracy i do owoców łatwiej dochodzi słońce, więc mają więcej cukru.

 

Skoro mówimy o sadach i kolekcjach, powiedz mi, proszę, w jaki sposób profesor Pieniążek, a i teraz Wy pozyskaliście te odmiany? Mówiłaś, że ludzie często mieli je gdzieś w ogródkach i trzeba je było „odnaleźć”.

Pierwszy sad, który powstał w 1992 roku, składał się z odmian już znajdujących się w Instytucie Sadownictwa w Skierniewicach. Sprowadziliśmy je do Powsina. Kiedy teraz zbieramy odmiany, jeździmy na wyprawy, które finansuje Unia Europejska.

 

Jak wygląda taka wyprawa? Szczują Was psami?

Na szczęście psy mnie lubią. (śmiech)

Najpierw wytyczamy sobie jakiś teren i obliczamy, ile nas to będzie kosztować. Im dalej, tym dłuższa wyprawa, bo chcemy zebrać jak najwięcej za jednym razem. Wsiadamy w samochód i jeździmy po bezdrożach, wypatrując starych sadów. Szukamy wysokich drzew. Te sady widać, jeśli się wie, czego szukać. (śmiech) Czasami są to bardzo stare sady przy domach, ludzie trzymają jeszcze takie odmiany.

Szukamy gospodarza, wyjaśniamy, kim jesteśmy. Zdarza się, że biorą nas za świadków Jehowy, różnych naganiaczy, ale zmieniają podejście, gdy się przedstawiamy i mówimy o tym, co robimy. Pytamy, czy możemy obejrzeć drzewo, czy znają jego nazwę regionalną.

Raz spotkaliśmy się na przykład z tym, że na naszą popularną kosztelę w rejonie nazywało się twardo-słodka, bo owoce są twarde i słodkie.

Jeśli widzimy, że jest to coś wyjątkowego, to bierzemy tak zwane zrazy. Są to pędy, które na wiosnę danego roku wyrosły z pąka i do sierpnia, kiedy następuje ich zbiór, zdążyły zdrewnieć, a ich pąki pozostają w uśpieniu.

Bywa, że widzimy jakieś zaniedbane drzewo, które jest nietypowe, i nie jesteśmy w stanie określić, czy to coś ciekawego, czy nie. Na wszelki wypadek wtedy też zabieramy zrazy, gdyż potem trudno wrócić w to samo miejsce.

Te pędy trzymamy w lodówce turystycznej, zawinięte w wilgotne szmatki, i w ten sposób je transportujemy. Każdej odmianie nadajemy numer. Teraz mamy w naszym rejestrze ponad 1000 rekordów.

Część zrazów czasem się psuje podczas transportu (pleśnieją, gniją) albo się nie przyjmuje. Powodem może być słaba podkładka, słaby zraz, ale również warunki klimatyczne czy inne czynniki. Raz nam się zdarzyło, że drzewka będące już po okulizacji zostały zniszczone przez zające.

Stare jabłonie są wszędzie, ale nie każde stare drzewo jest historyczną odmianą. Na zdjęciu: dziko rosnąca jabłoń nad krakowskimi Bagrami. 

Co to jest okulizacja?

Bierzemy jeden z pąków ze zrazu odmiany szlachetnej, tak zwane oczko. Podkładkę nacinamy tak, aby odcięte już oczko pasowało do podkładki. Następnie umieszczamy oczko na podkładce i szczelnie obwiązujemy paskiem okulizacyjnym.

 

(Są różne sposoby okulizacji. Jeśli chcecie wiedzieć więcej, posłuchajcie podcastu – trwa około 20 minut, bo to dość duży wątek poboczny).

 

Jak potem prowadzi się taką kolekcję z okulizowanymi odmianami?

To jest bardzo dokładny system. Na przykład czasami zdarza się, że coś wyrośnie z tego ciekawego, zaniedbanego drzewa, a potem okazuje się, że to już coś znanego, rosnącego w kolekcji. Nie przetrzymujemy takiego okazu w szkółce, bo nie chcemy mieć duplikatów.

Prowadzę dokładne bazy danych wraz z wyjaśnieniem, dlaczego czegoś nie ma. Mamy coraz więcej odmian i coraz mniej miejsca. Szczepimy na podkładkach karłowych, żeby jak najwięcej się zmieściło.

 

To odróżnia pracę naukową od hobby, prawda?

Tak. Robimy to po to, żeby kolejne pokolenia miały możliwość wykorzystania tych odmian do hodowli innych.

Chciałabym jeszcze coś ważnego wyjaśnić. Hodowla to uzyskiwanie nowych odmian lub ras. Na przykład można stworzyć nową odmianę jabłoni, która będzie miała cechy odmiany historycznej, ale będzie lepiej owocowała. Natomiast uprawa to po prostu uprawa tej samej jabłoni, bez zmiany jej cech czy tworzenia nowej odmiany.

 

Skąd wiecie, że to jest „ta” odmiana?

Sprawdzamy po wyglądzie, czyli organoleptycznie. Oglądamy kwiaty, liście, pąki. W ocenianiu pomaga nam literatura sprzed kilkuset lat: z XVII, XVIII i XIX wieku. Chyba największym pomologiem był pan Smardzewski, który podróżował po Litwie, Białorusi, Ukrainie i opisał drzewa owocowe w trzech tomach. Te prace są tak dokładne, że używa się ich do tej pory. Korzystamy też z najróżniejszych prac czeskich, rumuńskich czy niemieckich. Żeby określić odmianę, sięgamy również do rycin i opisów.

 

Ktoś w Polsce krzyżuje stare, historyczne odmiany?

W Polsce niestety jeszcze nie. Większość uprawianych odmian ma jakąś domieszkę golden delicious. Historyczne odmiany dopiero raczkują. Chociaż myślę, że jest nadzieja. Profesor Andrzej A. Przybyła z Katedry Sadownictwa SSGW jest zapalonym pomologiem, wielkim fascynatem odmian historycznych, jak również hodowcą. Zajmuje się też mapowaniem genów, czyli prawidłowym oznaczaniem genetycznym danej odmiany. To pewniejsza metoda niż oznaczanie po wyglądzie. Nam na przykład dużo o odmianie mówi smak jabłek.

 

(Chcecie wiedzieć więcej? Wysłuchajcie podcastu, tam Ania tłumaczy szczegóły).

Skoro jesteśmy przy smaku – bardzo się różni?

Oczywiście, teraz jabłko powinno być słodkie i soczyste, najlepiej, żeby miało czerwoną skórkę. Tymczasem każde jabłko w naszym sadzie smakuje inaczej. Mamy na przykład renetę ananasową, której skóra rzeczywiście pachnie ananasem, albo odmianę ananas berżenicki, która smakuje jak ananas z puszki. Istnieją najróżniejsze odmiany, nawet takie, które lekko pachną truskawkami. Jedne są masłowe, inne mają grudkowaty miąższ.

W naszej kolekcji mamy odmianę żeleźniak, której docelowe przeznaczenie trudno określić. Jej jabłko jest… Nie wiem, jak to nazwać inaczej… Paskudne! Owoce kiedyś przetrzymywano w kopcach jak cebulę. Próbowaliśmy tej metody, ale nie poprawiła ona jego smaku.

Nowe odmiany mają praktycznie jednakowy smak, bo – jak wspomniałam – w 90% z nich swój udział ma golden delicious. Tracimy wiele aromatów.

Sadownikom zależy, żeby sprzedać jak najwięcej jabłek dobrej jakości, a klienci chcą mieć idealne owoce. Kiedyś jabłka miały plamki, robaczki, to było naturalne.

 

Nawet nie jesteśmy przyzwyczajeni do takich jabłek.

Oczywiście. Jak chodzę po sadzie, to staram się zapamiętać smak danej odmiany. Po tym najłatwiej poznać odmianę, nawet jeśli drzewo jest zaniedbane.

 

Masz swoją ulubioną?

Najbardziej lubię pepinę Parkera, odmianę z grupy złotych renet.

 

Co to jest grupa?

Odmiany historyczne różnią się między sobą wieloma cechami, na przykład kształtem czy brzęczeniem nasion w owocu. Na podstawie tych różnic i podobieństw dzielimy jabłonie na różne grupy.

 

Sprawdzacie, jak brzęczą nasiona?

Tak. Jeśli brzęczą, to są to brzęczki. Tak określamy grupę, w której komora owocu rozszerza się i nasiona brzęczą jak w grzechotce. Inna grupa to na przykład kalwile, której owoce są duże i stożkowe. Jak widzisz, po wyglądzie możemy dopasować odmianę do danej grupy. Na przykład bardzo mnie irytuje, gdy słyszę, że ktoś mówi: „To jest złota reneta”.

 

Dlaczego?

Bo to bzdura. Zobacz, mamy różne grupy renet: szare renety, złote renety, renety jednobarwne, renety czerwone… Do złotych renet zaliczamy na przykład królową renet.

Złote renety to grupa. One dzielą się na podgrupy, w ramach podgrup odmiany. Tak samo jest z szarą renetą. „Reneta” to taki kosz, do którego możesz włożyć wiele różnych odmian.

 

Macie tak dużo jabłek. Czy przychodzą do Was rolnicy, sadownicy? Jest zainteresowanie?

Raczej hobbyści, głównie ci, którzy chcą mieć prywatny sad. Niektórzy produkują stare odmiany jabłoni do przydomowych sadów, ale raczej nie zgłaszają się do nas sadownicy.

 

Czy gdyby przyszedł do Was hobbysta, to mógłby dostać jakieś odmiany?

Jasne! Zapraszamy wszystkich hobbystów. Można u nas pozyskać zrazy zupełnie za darmo, ale trzeba podpisać umowę, że nie będzie się komercyjnie rozprowadzać dalej drzewek. Można sobie zasadzić jabłoń wyłącznie na prywatny użytek.

Z wieloma pasjonatami mamy stały kontakt. Wysyłają nam zdjęcia swoich drzewek, przyjeżdżają do nas. Uczymy ich też, jak okulizować. Można przyjechać i zobaczyć.

Bardzo się cieszę, kiedy ktoś bierze od nas zrazy. To dla nas świetna baza powrotu. Mam listę osób, którym wydaliśmy zrazy, więc gdyby coś się stało z naszą odmianą, to wiem, że gdzieś w Polsce jest drugie drzewo.

 

Można gdzieś obejrzeć Wasze jabłonie?

Tak! W ogrodzie jest cała kolekcja – sad pokazowy. W październiku mamy dzień otwarty sadu, zbieramy wtedy jabłka. Zapraszamy do degustacji.

 

Jakie są plany Waszej kolekcji?

Chcemy gromadzić jak najwięcej odmian. Najbardziej zależy nam na tym, żeby ta kolekcja przetrwała. Prowadzimy projekt archiwizowania odmian w ciekłym azocie – z roślinami „w gruncie” mogą przecież się zdarzyć różne rzeczy. Jako ciekawostkę powiem, że robimy też projekt z historycznymi odmianami zbóż. Tworzymy w ten sposób banki genów.

 

Gdybyś mogła życzyć sobie jednej rzeczy, to co by to było?

Żeby nikt tego nie zaorał, kiedy już skończy się projekt unijny. Bardzo chciałabym, by te odmiany zostały dla przyszłych pokoleń. Chciałabym, by przetrwała zmienność. Chciałabym, by moja córeczka mogła spróbować tych samych smaków co ja. Niech zmienność genetyczna trwa!

 

Chcesz coś dodać?

Serdecznie zachęcam do kupowania owoców starych odmian, do posadzenia sobie w ogrodzie takiej jabłoni. A wszystkich z zacięciem ogrodniczym zapraszam po zrazy. Gdyby coś stało się z kolekcją, to wiem, że zrobiłam jak najwięcej, aby te odmiany rozprzestrzenić na nowo.

 

Dziękuję Ci pięknie za rozmowę!

 

Epilog

Rozmawiałam z Anią także poza wizją. Pośmiałyśmy się troszkę, a ja zadałam jeszcze jedno pytanie.

Wiem, że ukończyłaś Wydział Ogrodnictwa, Biotechnologii i Architektury Krajobrazu Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. Co mogłabyś doradzić komuś, kto wybiera się na takie studia?

Wiesz, moja rodzina ma bardzo długie tradycje ogrodnicze. Rodzina Hoserów tak bardzo kojarzyła się z ogrodnictwem, że w „Lalce” Wokulski kupuje kwiaty dla Izabeli właśnie u Hoserów. Dziadek mojej babci, Piotr senior, współtworzył Wydział Ogrodniczy w SGGW. Nie bardzo mi to pomogło w studiach, bo moja babcia złamała tradycję.

Kiedy zaczęłam studiować na Wydziale Ogrodnictwa, Biotechnologii i Architektury SGGW (www.zppo.sggw.pl), nie miałam żadnego doświadczenia z uprawą, nic. Nie było mi łatwo, bo wiele koleżanek i kolegów pracowało już wcześniej z roślinami. To, co dla nich było oczywiste, dla mnie nie. Czułam się trochę przytłoczona. Musiałam się nauczyć wszystkiego od podstaw.

Jeśli ktoś myśli o pracy z roślinami, to musi się przełamać i po prostu zacząć to robić, samodzielnie się rozwijać. Mój przykład pokazuje, że można się tego nauczyć. Praca daje mi bardzo dużą satysfakcję, ale trzeba sobie ubrudzić ręce.

 

Dziękuję!

Ciekawe linki:

http://www.ogrod-powsin.pl

Szkoła Główna Gospodarstwa Wiejskiego

 

Znasz kogoś, kto lubi stare jabłonie, fascynuje się ogrodnictwem albo może chciałby mieć taką u siebie w ogrodzie? Podziel się wywiadem, niech wiedza idzie w świat:-)

Podobał Ci się ten wpis? Podaj dalej!