Dzień dobry,
Jak wiecie interesuję się różnymi dziwnymi roślinami. Uważam jednak, że jeśli coś można zjeść, nie jest to równoznaczne z faktem, że powinniśmy/chcemy to zrobić. Czasem robię różne smakowe eksperymenty tylko po to,żeby sprawdzić, czy potrafię i co z tego wyjdzie, jednak koniec końców: moim zdaniem ważniejszy od oryginalności jest smak. Tak było w tym przypadku.
Zanim jednak przejdę do historii, krótko napiszę, co jest na talerzu powyżej? Są to „kwiatostany” (pędy zarodnionośne) skrzypu polnego, z dressingiem z melasy z granatów i sosu sojowego. Skrzyp w podobny sposób jest przyrządzany i podawany w Japonii, tak więc można spokojne go jeść :-)Jeśli macie działkę i wyrosły Wam małe „kapelusiki” to pewnie skrzyp i tak, możecie go zjeść.
Po co?
Po pierwsze – jak na moje podniebienie- jest bardzo smaczny. Takie lekko goryczkowe szparagi. Ma ciekawą teksturę. Co najważniejsze, jest pełen minerałów: zwłaszcza krzemu, więc teoretycznie pomaga na cerę, włosy i paznokcie. Chociaż, zawsze zadaję sobie pytanie, ile danej rośliny powinnam zjeść, żęby móc cieszyć się jakimikolwiek efektami:)
Więcej tego co jak i dlaczego, dalej!
ps. przygotowałam również video, jednak mam tutaj straszny Internet – dodam je po powrocie do Krakowa, jeśli pozwolicie:)
Historia tego dania jest taka oto (właściwie, nie sądziłam,że tutaj się pojawi):
Pojechałam do Łukasza Łuczaja kończyć zdjęcia do jego książki. Robiliśmy między innymi danie z „kwiatostanów” skrzypu polnego. Bardzo mi zasmakowało (wcięłam cały talerz w minutę) i zaczęłam szukać skrzypu u siebie (co było dość trudne, ponieważ nie pojawił się na dotychczasowych stanowiskach).
Równocześnie umieściłam zdjęcie skrzypu na Facebooku i okazało się, że dziewczyny zainteresowało jego wykorzystanie.
Poprosiłam o zgodę na wykorzystanie przepisu (dostaniecie oryginalny oraz ten z moimi modyfikacjami) – w końcu jest to przepis z książki, która dopiero się ukaże (w czerwcu, będzie książka o Dzikiej Kuchni:)). Fajnie, że Łukasz się zgodził, prawda?
Tak więc zaczynamy gotowanie ze skrzypem,
Uwaga: do przepisu wykorzystujemy skrzyp polny (ten malutki) – skrzyp olbrzymi jest pod częściową ochroną.
Co nam jest potrzebne do tego przepisu?
Kilka uwag:
- nie zbierajcie pędów nieuformowanych, bo mają dużo goryczki (próbowałam:))
- zbieramy jędrne pędy, które są już otwarte, ale nie suche
- jeśli na górze skrzypu jest taki szary „mech”/”proszek” – nie używamy go (prawdopodobnie jest na nim pleśń lub pasożyt) – wybieramy ładne, zdrowe, jędrne. Suche pędy nie mają smaku.
Tutaj widzicie dwa rodzaje pędów zarodnionośnych: ten otworzony lepiej się gotuje i moim zdaniem, po prostu lepiej smakuje. Wasz skrzyp może być jaśniejszy, ale to nic:)
Podając Wam ten przepis, wyszłam z filozoficznego założenia, że zrobienie skrzypu prawie nic nie kosztuje – mi smakował (super jako przekąska, mojej Mamie również: wiele nie stracicie, jeśli spróbujecie:) Oto przepis.
Skrzyp polny na talerzu.
Składniki:
- garść pędów zarodnionośnych skrzypu, takich jak na zdjęciu
- ewentualnie jakaś zielenina (u mnie pierwosnki i parę fiołkowych liści)
Na sos:
- dwie łyżki sosu sojowego
- trochę melasy z granatów (w oryginalnym przepisie po prostu octu winnego)
Skrzyp blanszujemy – Wasz może różnić się nieco smakiem od mojego, najlepiej wyciągać po jednym i sprawdzać, czy jest gotowy. Powinien być jędrny, ale bez wyczuwalnej (albo z bardzo delikatną) goryczką. Jeśli nadal są gorzkie, możliwe,że zebraliście zbyt młode pędy (tak jak ja to zrobiłam radośnie za pierwszym razem:)).
Sos sojowy mieszamy z melasą z granatów.
Skrzyp wysypujemy na talerz, posypujemy zieleniną (jeśli używamy), polewamy sosem.
Ja najbardziej lubię na ciepło, ale na zimno też mi smakuje.
Dziś uzbierałam kolejną porcję.
Smacznego!