Zanim skomentujesz.
Jeśli trafiłaś/trafiłeś na tę stronę to prawdopodobnie dlatego, że moje określenie na drugą połowę „Mój Pan” w jakiś sposób Cię ciekawi lub porusza.
Ten post powstał, aby zaspokoić taką ciekawość. Niestety, nie kryje się za tym określeniem historia wyjęta z 50 twarzy Greja (nawet, gdyby się kryła, nie miałabyś/miałbyś szansy się dowiedzieć o moim prywatnym życiu;)) i jest dość banalna. Ten post jest jedynym postem na blogu, gdzie można komentować swoje odczucia odnośnie tej kwestii (bo niektórzy mają taką potrzebę, co mnie nieco dziwi:)). Zaznaczam też, że wszystkie komentarze, które uznam za jakkolwiek urażające mnie lub insynuujące moje przekonania na temat pozycji kobiet czy mojej pozycji w związku, będą usuwane.
To jest naprawdę drobna sprawa, ale wciąż porusza (zwłaszcza nowych czytelników) – jeśli więc chcecie się zapoznać z moją licentia poetica, zapraszam!
Dzień dobry,
Dziś krótki post, w sam raz na piątek.
Temat i pytanie, które przewija się mniej więcej co drugi post na blogu i co czwarty na Facebooku. Doszłam do wniosku, że odpowiedź jest dla Was tak ważna, ciekawa i nieodmiennie nurtująca (zwłaszcza dla osób, które są u mnie pierwszy raz:)), że po prostu napiszę krótki post, do którego będę mogła spokojnie linkować.
Bo wbrew pozorom sprawa nie jest prosta.
Pytanie brzy właściwie prawie tak samo:
„Dlaczego mówisz o swoim mężczyźnie mój Pan? To takie dziwne/niepasujące/niegenderowe/niepoprawne/niezręczne/staromodne/wpisz co chcesz”.
Czasem jest wzbogacone o wersję:
„Jak mówicie do siebie w domu?”.
Odpowiedź mogłaby brzmieć: „Bo nie mówię Cukiereczku, Misiu, Kotku”. Wiem, że nie są to pytania złośliwe, ale w większości postawione z czystej, niewymuszonej ciekawości. I ja zawsze chętnie na nie odpowiadam:).
Dodam tutaj, że zanotowałam geometryczny wręcz wzrost częstotliwości zapytań od czasu, kiedy pół Polski naczytało się książek o Greyu, które dają kobiecej części narodu przeróżne wyobrażenia na temat przeróżnych relacji (nie wiecie jak mnie korci, żeby się wypowiedzieć na temat tego hitu wydawniczego ostatnich lat, ale ni to przypiął ni przyłatał ;)). Ja jednak mogę z dumną powiedzieć:
Mówiłam do mojego Pana „mój Pan” zanim to było modne! :-)
Skąd to się wzięło?
Po prostu z naszych osobistych preferencji. Wiem, to banalna odpowiedź. Kiedy czytałam pierwszą książkę Jamiego Olivera, która była dla mnie publikacją zupełnie przełomową, dzięki której pokochałam gotowanie i przestałam przypalać przysłowiową wodę do herbaty (dlatego NIGDY nie śmieję się z osób, które nie potrafią gotować: dziś nie potrafią, a jak będą chciały to za parę lat mogą robić to fantastycznie!), zapadło mi w pamięci w jaki sposób pisał o swojej (wtedy chyba narzeczonej), Jools.
Pisał (w tłumaczeniu): „Moja Pani”.
Bardzo mi się to spodobało. Dla mnie było takie trochę romantyczne, trochę pokazujące szacunek, trochę staroświeckie i trochę rozczulające. Urocze.Stąd też: „Mój Pan”, co obydwojgu nam odpowiada. Muszę jeszcze napisać coś bardzo sensacyjnego: będąc sam na sam mówimy do siebie po imieniu, ale jeszcze częściej „per Ty”: kto by się spodziewał?;).
Potem jednak zorientowałam się (właściwie wiedziałam to już wcześniej, ale za bardzo mnie to nie obchodziło), że jest taki społeczny dysonans. Owszem, są ruchy równościowe, owszem jest wolność wyrazu, ale „Moja Pani” brzmi dla wielu osób o wiele lepiej niż „Mój Pan”. Pomimo, że w świecie, gdzie podkreśla się wolność wyboru i równość płci, nie powinno to budzić takich emocji. Zresztą, na pewno widzieliście niejedną reklamę, kiedy dominująca kobieta do czegoś zmusza mężczyznę i jest to raczej śmieszne (słynna reklama wódki z Polmosu, znacie, czy linkować?). Odwrotna sytuacja: o rany, nigdzie by to nie przeszło, chyba nawet na YouTube.
Ale tak naprawdę to nie ma żadnego znaczenia. Bo czym innym jest reklama, książka (swoją drogą poczytny trend ostatnio;)) czy audycja, a czym innym neutralne jakby nie parzył językowo określenie drugiej osoby (i nawet historyczne!), które po prostu się danej parze podoba:). Jeśli jesteście w związku też na pewno jakieś macie!
No dobrze, trochę sobie żartuję, nie jestem głupia. Bardzo dobrze rozumiem, skąd ktoś może mieć takie obiekcje i że implikuje „ucisk patriarchatu” lub od, czasów Greya relację SM (w sumie nie wiem, które gorsze, ale wolałabym chyba drugą implikację, bo to chyba całkiem modne, byłabym w końcu modna!;)), lub jeszcze sto innych rzeczy, co do których pewnie nawet nie mam pojęcia, bo nie mam możliwości siedzenia w głowie wszystkich czytelników:).
Tyle, że dla mnie określenie „Mój Pan” jest tym samym, co dla mojej koleżanki „małż”, dla innej „misiek” lub (też cytuję po znajomości) „truteń”. Z tym, że po prostu akurat to mi się podoba i uznaję je dla odpowiednie, eleganckie, zgrabne i ładnie pasujące do mojego stylu pisania:). Tylko prywatnie, dla mnie i nikomu go przecież nie narzucam.
Może być truteń, może być TŻ, może być… no właśnie, jak jeszcze? Tyle, że mi się podoba „mój Pan” i cóż poradzić:)
A jak Wy mówicie do swoich połówek? o swoich połówkach? (doszłam do wniosku, że jednak zmienię pytanie, bo w sumie to nie chcę wiedzieć, jak mówicie do nich osobiście, wiadomo, każda para ma swoje własne, prywatne dziwactwa i prywatny metajęzyk, którym nie zawsze chce się dzielić publicznie:))
Na koniec, skojarzyło mi się jeszcze z piosenką, którą nuciła pod nosem albo w głowie (wiecie, to ta piosenka, która nawet jak Ci się nie podoba to za Tobą chodzi) połowa Polski. Kontrowersji na temat treści raczej nie widziałam;)