Dzień dobry,
Z góry ostrzegam, że ten post może być troszkę nieskładny, ponieważ piszę w biegu, pomiędzy próbą pakowania się, ustalania tekstu na etykiety, prasowania i innymi rzeczami, które powinnam była zrobić kilka dni temu.
„Pakuję się”* na konferencję aromaterapeutyczną w Londynie, jutro będę zapewne pisać z pociągu lub z hali lotniska. Zabawne, bo wyjazd przez przypadek zbiegnie się z kolejną rocznicą prowadzenia bloga (od 2009 roku!) oraz rocznicą założenia firmy. Myślę, że to bardzo dobry sposób świętowania!:-)
Zapewne ciekawi Cię jak przebiega remont.
Muszę z przyjemnością ogłosić, że o ile nadal nie mam ciepłej wody (okazało się, że do pieca potrzeba dobudować komin, pan hydraulik jest za granicą i takie tam..), reszta przebiegła dość sprawnie. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, w przyszłym tygodniu po raz pierwszy prześpię się we własnym łóżku! W przyszłym tygodniu pokażę Ci jaki jest efekt końcowy remontu tej części domu. Cieszę się, że nie byłam cierpliwa i nie czekałam z tą sprawą zbyt długo.
Dobry sen jest ważniejszy niż ciepła woda, zdecydowanie.
Zgadzam się z tym motto (i już teraz mogę powiedzieć, że mam przyjemność nawiązać współpracę ze Sleep Eve, ale o tym w przyszłym tygodniu).
Mam też szczęście, że teraz na topie jest styl industrialny. Idealnie pasuje do mojego nowego-starego domu i współgra z tym co lubię. Nie masz pojęcia jak bardzo się cieszę, że są teraz modne i łatwo dostępne motywy botaniczne, inspirowane często XIX wiecznymi rycinami..
Pomijam już fakt, że modne są też wystające rury i inne tego typu rzeczy, co sprawia, że mogę bez wyrzutów sumienia patrzeć na swoją..powiedzmy, przez przypadek retro, łazienkę;-).
Czuję, że do zimy będę miała miejsce takie, jakiego dokładnie teraz potrzebuję: z zachowanymi dawnymi elementami (pokażę Ci na przykład jak przerobiłam stół sąsiadki, który miał iść na opał), ale też z wieloma nowymi akcentami, szalonymi, intensywnymi kolorami i dodatkami bliskimi mojemu sercu.
Nie interesuje mnie czy są modne, czy nie, są takie z jakimi się dobrze czuję.
Nie odcinam się od przeszłości, ale też nie chciałam, żeby miejsce w którym pracuję było skansenem. Ma być po prostu moje i chyba się zaczyna powoli udawać..
Tutaj malutki fragmencik mojego nowego ekosystemu, odrobinka sypialnio-pracowni.
Zaczynam też zapełniać mieszkanie florą. Kiedy żyła moja Babcia, kwiatów było bardzo dużo. Niestety, nie wszystkie przetrwały (dom nie był regularnie opalany i też jakoś tak nikt nie miał serca, żeby go często odwiedzać), a dom bez kwiatów jest jakiś taki.. martwy.
Prowadzę bardzo erratyczny (poszatkowany?) styl życia, dużo podróżuję, więc nie liczę na to, że uda mi się utrzymać tutaj dżunglę. Natomiast nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zaprosić kilka ciekawych roślin, które niekoniecznie wymagają wielkiego nakładu pracy.
Na razie prawie od dwóch miesięcy „mieszkają” ze mną rośliny owadożerne i muszę powiedzieć, że jestem zaskoczona relatywną łatwością uprawy. Szczerze mówiąc, liczyłam się z tym, że nie przetrwają nawet czterech tygodni.
Jeśli zastanawiasz się dlaczego nie piszę o kuchni, powód jest prozaiczny. Nie ma za bardzo o czym :-). Jedyne co zrobiłam, to kupiłam sobie kuchenkę z piekarnikiem i to był strzał w dziesiątkę!
Czekam teraz na nowy regał przemysłowy (nie będę się bawić w jakieś ozdobne półeczki, ma być miejsce i udźwig!), na którym będę mogła spokojnie układać słoiki z przetworami.
Chcę przede wszystkim przygotować trochę ziołooctów, kiszonek i kombuczy. Będę też miała w końcu gdzie położyć coraz większe ilości zakwasu :-)
Liczę szczególnie na kombuczę.
Tego roku jest u nas bardzo biednie z jabłkami, na czterech jabłonkach mam dosłownie (!) trzy jabłuszka. Będę więc robić octy herbaciane i dopiero potem macerować w nich zioła.
Kombucza przyda mi się też po prostu do picia. Jesienią rozpoczynam nowy, bardzo wymagający intelektualnie dla mnie projekt + kurs aromaterapeuty klinicznego + sporo wyjazdów krajowych i międzynarodowych, więc muszę być w formie.
Kiedy sobie to dobrze policzyłam, tego roku praktycznie 3 miesiące spędziłam w łóżku i to nie z lenistwa. Najpierw, sześć tygodni po wyrwaniu zębów mądrości (po jednym, ale w krótkim odstępie czasu, to była raczej mała krwawa łaźnia niż klasyczne wyrywanie), potem drugie sześć z powodów nazwijmy to osobistych (kto śledzi Facebooka ten wie).
Ile można, prawda?
Przynajmniej porządnie przetestowałam materac.
Co będzie dalej?
Nie wiadomo!
Wiem jedno, kiedy pierwszy raz wykąpię się we własnej wannie pełnej ciepłej wody, to będzie dzień, w którym stwierdzę oficjalnie, że jestem u siebie :-)
Pozdrawiam Cię serdecznie i uciekam do pakowania!
Słoiki, hydrolaty, nowe olejki, konferencje, remonty (niedługo drugi remont, co tam!), nowy, duży projekt, uzupełniona biblioteczka.. Jest zajęcie, jest dobrze!