Dzień dobry,
Jeszcze dwa tygodnie temu beztrosko robiłam sobie przetwory z jabłek, a dziś te same przetwory leżące sobie grzecznie ma półce są już polityczno-patriotyczne, chociaż chyba o tym nie wiedzą. Niestety, albo stety, w kwestii jabłek jestem apolityczna i dość niezależna. Po prostu kupuję ich,tak czy siak, niewiele. Głównie wtedy, kiedy jetem w Krakowie. Moja Babcia ma dwie wielkie jabłonie, które zaopatrują nas przez większość sezonu jabłkowego i część zimy.
Te jabłonie mają ponad 60 lat, co czyni je jabłoniowymi staruszkami. Jedna z nich rośnie przed wejściem do domu Babci: wiosną nad chodnikiem wirują białe płatki i brzęczą pszczoły, latem gałęzie zaczynają uginać się pod ciężarem owoców. Te jabłonie przeszły już bardzo wiele .Pień jednej jest praktycznie pusty, kilka lat temu zagnieździły się w nim szerszenie. Na domiar złego duża gałąź (stanowiąca z 1/3 drzewa) praktycznie się oderwała. Dobrzy ludzie przechodzący obok wiele razy radzili nam aby jabłonie wyciąć i posadzić coś nowego, młodszego, lepszego. W końcu po co trzymać drzewo, które wygląda na stare i zajmuje miejsce?
Mój Dziadziuś jednak się uparł i podparł opadłą gałąź prowizorycznym palem. Wiedział lepiej i w kolejnym roku gałąź trzymająca się ledwo ledwo pustego pnia obrodziła jak szalona. Kolejnego także. I następnego też. Po jego śmierci Babcia również nie zgodziła się wyciąć jabłoni i szczerze mówiąc nikt z rodziny nawet tego nie proponował: dobrze wiemy, że pozory mylą i te jabłonki pomimo tego, że wyglądają staro (i są bardzo mocno przycięte, bo gałęzie zaczynają się łamać) są nieocenione. Co prawda tego roku znów pod ciężarem czasu i grawitacji oberwała się pokaźna gałąź i musieliśmy wyrzucić wiele niedojrzałych, zielonych jabłuszek, jednak to nic takiego.
Stara jabłoń spisuje się lepiej niż młodsze drzewa posadzone w ogrodzie. Niczym jej nie opryskujemy (przeciętne jabłko sprzedawane w sklepie jest pryskane 10-12 razy rocznie), a sami zobaczcie jak wyglądają jabłka. Zero dziurek, zero plamek, pleśni czy parcha jabłoni. Mamy młode jabłonki „malinówki” i ze smutkiem muszę powiedzieć, że połowa jabłek jest zainfekowana tym ostatnim. Te trzymają się dzielnie.Jestem pewna, że jak co roku będzie ich tak dużo, że Babcia będzie podrzucać je sąsiadkom i jeszcze wykarmi nimi kury. Zamierzam zostawić kurom jak najmniej, ponieważ tego roku chciałabym oprócz przeróżnych przetworów (na razie zrobiłam – co prawda z innej jabłonki – konfitury na karmelizowanym maśle) zrobić cydr. Myślę, że te jabłka nadadzą się do tego idealnie.
Niestety nie wiemy co to za odmiana: przeglądałyśmy kiedyś z Babcią internet i doszłyśmy do wniosku że chyba Wilhelm Pruski (jeśli ktoś może coś podpowiedzieć, będziemy wdzięczne!). Jabłka świetnie się trzymają, są twarde, kwaskowate, winne, soczyste, za 2-3 tygodnie będą gotowe do zbioru, bardzo dobrze przechowują się w piwnicy. Właściwie nie spotkałam takich jabłek nigdzie na targu, a kiedy jestem w Krakowie często próbuję różnych odmian.
Popatrzcie jakie to dziwne: tak wiele osób sugerowało wycięcie tej starej jabłoni, a owocuje plenniej i lepiej niż nowe odmiany. Moja Babcia śmieje się, że to taki znak czasów:
– Wiesz, sprzedawca powiedział mi, że teraz to jabłonki są na 10-15 lat i trzeba je wyciąć i posadzić nowe, bo zaraz chorują te nowe odmiany. Teraz to wszytko kupuje się na chwilę, nawet jabłonki, potem trzeba wyrzucić. A ta sobie rośnie i rośnie, pamiętam ją kiedy byłam dzieckiem. I jest całkiem dobra.
Mamy właśnie taką starą, dobrą, apolityczną jabłoń. Dawała jabłka za czasów komunistycznych, karmiła nas jabłkami podczas początków demokracji i niestabilnych lat 90tych, w dwudziestym pierwszym wieku nadal zapełnia kosze jabłkami.
Nie zawsze to co nowe jest lepsze.