Dzień dobry,
Dzisiaj chciałam Wam opowiedzieć o mojej niedawnej wyprawie do Bielska – Białej. Zostałam zaproszona na konferencję poświęconą jakości drobiu (strasznie to brzmi w sumie!:)) oraz, jako obserwatorka, na półfinał konkursu Bloger Chef, który odbywał się w uroczym hotelu w Bielsku Białej.
Właściwie „wyprawa” – jeśli tak można nazwać wyjazd na dwa dni;), dała mi także pretekst, aby odwiedzić moją koleżankę Annę Marię (tę od Kucharni), zobaczyć Cieszyn i potłuc się troszkę busami po śląsku cieszyńskim. Jednym słowem, warto było! Jeśli chcecie dowiedzieć się co fajnego robiłam w Cieszynie, zapraszam wkrótce na klaudyna.in, tutaj zaś chciałam nieco opisać meritum wycieczki:)
Program był zupełnie szalony:
- konferencja dotycząca drobiu (na której było trochę blogerów, trochę dziennikarzy, trochę specjalistów)
- pokazy kuchni azjatyckiej (nie zgadniecie, z drobiem;))
- kolacja w pięknym wnętrzu
- drugiego dnia: konkurs Bloger Chef, gdzie blogerzy i blogerki prezentowali swoje umiejętności.
Tutaj odpowiem na jedno pytanie: „dlaczego nie bierzesz udziału w takich konkursach, boisz się?”.
Nie boję się, bo parę razy gotowałam publicznie, ale nie lubię rywalizacji i staram się jej unikać, jeśli nie jest konieczna:-)
Tyle mojego wstępu, zapraszam Was do przeczytania relacji – obiecuję się streszczać, bo nie da się napisać o wszystkim:)
1. Miejsce konferencji i warsztatów – restauracja Dworek w Bielsku Białej. Tutaj przyznam, że w Bielsku byłam chyba sto lat temu i nie sądziłam, że ma takie ładne centrum…Anna Maria mówiła, że ten budynek jeszcze niedawno był całkiem zaniedbany – teraz odremontowano go na bardzo wysoki standard. Bardzo podobały mi się tynki na ścianach :-) I tak zupełnie na marginesie – jedna z łazienek była chyba wielkości mojego mieszkania.
JAK WYBIERAĆ DRÓB?
3. Konferencja poświęcona jakości drobiu – nie była organizowana przez jakiegoś konkretnego producenta, ale przez zrzeszenie. Generalnie chodziło o certyfikację drobiu QAFP. Powiem Wam,że zawsze zastanawiałam się o co chodzi z tym „certyfikatami”, bo mętne stwierdzenie „najlepsze dla konsumenta” mnie nie przekonuje za bardzo. W sumie zastanawiałam się, czy pisać Wam o szczegółach konferencji, ale pomyślałam, że dla niektórych może być to ciekawe.
Tutaj też dodam, że jeśli tylko mogę biorę mięso od Babci. Tyle, że Babcia ma głównie kury nioski i jeśli ktoś jadł taką kurę (nawet kurczaka, który sobie chodzi po polu i grzebie w ziemi) to dobrze wie, że znacząco różni się od kurczaka „kupnego”, choćby był najlepszy. Mięso jest twardsze i włókniste. Z kury najlepiej wychodzi rosół i powiedzmy sobie wprost, że jeśli nie jest to odmiana mięsna i młody kurczak, to raczej nie zrobimy z tego smażonych w głębokim tłuszczu skrzydełek, ani potrawy gdzie potrzebne są piersi z kurczaka:)
Dlatego przyznaję, nie za często, ale kurczaka kupuję, takie życie.
Nie jestem Wam w stanie powiedzieć o co chodzi z innymi certyfikatami, ale w temacie tego konkretnego: z tego co zrozumiałam to taki ogólnopolski system jakości – sprawdzają wszystko od kurczęcia (także rzeczy związane z dobrostanem zwierząt czyli warunkami hodowlanymi – na przykład gęsi owsiane podobno chodzą luzem) od dostawy do sklepu. Rzecz dla mnie najważniejsza: w paszy nie można stosować antybiotyków ani hormonów wzrostu. Jak dla mnie brzmi dobrze (chociaż do tej pory nie bardzo wiem, gdzie takie mięso kupić w Krakowie:)).
Z tego co się dowiedziałam w ramach systemu certyfikowane są:
- piersi z kurczaka
- piersi indyka
- gęś młodą owsianą, niestety praktycznie niedostępną na naszym rynku, ponieważ 90% produkcji sprzedaje się za granicę.
Tutaj jak dla mnie zaczyna się pewien problem (więc oczywiście jako jedyna musiałam zadać pytanie po prezentacjach;)) – co się dzieje z resztą kury – wbrew temu, co sądzą dietetycy, z piersi kurczaka nie zrobię sobie dobrego rosołku (nie ma takiej możliwości! nie żebym nie próbowała w czasach swoich pierwszych kulinarnych eksperymentów:)). Nielogicznym też wydaje się włożyć tyle wysiłku w hodowlę kurczaka, zaś sprzedać certyfikowaną tylko jedną część.
Coś tam się jak zawsze dopytuję. Jako jedna z niewielu robiłam notatki;)
Podobno jest tak,że póki co, certyfikowane są tylko te konkretne części (pochodzą od różnych producentów drobiu, ale łatwo można prześledzić, skąd konkretnie jest konkretne mięso), resztę zaś, ze względów proceduralnych można kupić u tych producentów, lub w ramach innych kampanii.
Domyślam się też, że na początek najwięcej uwagi przykłada się do części, które klienci kupują najczęściej, czyli właśnie piersi kurczaka.
Podczas całej konferencji serwowano nam dania z kurczakiem jakości QAFP. Jak smakował? Dla mnie jak dobry, sklepowy kruczak, chociaż poczucie, że jest skarmiany naturalną karmę (również sprawdzają jej jakość), bez hormonów i antybiotyków, daje dodatkowy smaczek:) Jest jednak jeden minus – wszystkie certyfikowane części, oprócz gęsi młodej owsianej, to mięso bez tłuszczu.
Podobno to dobrze, dietetycznie dla konsumenta i takie produkty są poszukiwane. Niestety, czy nam się to podoba czy nie, tłuszcz jest nośnikiem smaku i aromatu (nawet pierwsze olejki aromatyczne robiono właśnie na tłuszczu). Od jakiegoś czasu uważam,że skoro już jem mięso, to chcę, żeby było jak najlepsze i powiem Wam, że wcale się nie dziwię, jeśli za kilkanaście lat okaże się, że tłuszcz nie jest taki straszny i zabójczy :-)
Kasia, współorganizatorka wydarzenia i dietetyczka. Niestety, nawet po jej prelekcji nie porzucę tłuszczu – może kiedyś;)
Ale ja nie o tym tutaj: generalnie mam nadzieję,że certyfikowane będą też inne części kurczaka – zresztą nie wiem czy zauważyliście, ale np. w brytyjskich przepisach bardzo często pojawiają się podudzia kurczaka. Ciekawa jestem, jak to wygląda w praktyce konsumenckiej i czy rzeczywiście często się je kupuje..
Zanim skończę tę część, jeszcze kilka praktycznych porad dotyczących zakupu kruczaka, rzeczy, nad którymi raczej się nie zastanawiałam:
- lepiej kupować mięso chłodzone i pakowane: po pierwsze jest data ważności, natomiast w markecie nigdy nie wiadomo, ileż one leżało na ladzie chłodniczej luzem. Po drugie, mięso chłodzone ciężej jest przepakować i sprzedać ponownie jako mięso głęboko mrożone.
- mięso kurczaka powinno być różowawe, takie z wyciekającą krwią świadczy o błędach rzeźnika, białe wskazuje na odparzenia u kurczka (czyli ktoś zawalił na poziomie hodowli). Nie spotkałam się raczej z takimi symptomami, ale w sumie dobrze wiedzieć.
I to tyle, jeśli chodzi o część teoretyczną.
Po niej zaczęła się część praktyczna, czyli gotowanie z kurczakiem. Przyznam szczerze, że po trzeciej potrawie z piersiami z kurczaka miałam go już trochę dość;) i żałuję, że nie udało się spróbować sławetnej gęsi owsianej.
Pokazy kuchni azjatyckiej.
A oto rzeczy, jakie przygotowywane były na pokazach – zauważcie, że bardzo miło, iż ustawiono lampy które ułatwiały fotografowanie.
Pokaz metody stir fry. Nie do końca wyszło stir-fry, ponieważ płyta indukcyjna odmówiła posłuszeństwa i nie wszystko dało się błyskawicznie obsmażyć (tak przynajmniej mi się wydawało), ale było ciekawe w smaku. Chociaż powiem szczerze, że surowy w środku indyk to jest coś, do czego się raczej nie przekonam (chociaż wiem, że piersi kaczki podaje się właśnie w taki sposób):
A tutaj druga potrawa:
Pokaz sushi, a raczej wariacji na ten temat (z kurczakiem:)). Zgłosiłam się do rolowania sushi. Powiem Wam,że wydaje się prostą sprawą i z dwa razy w życiu to robiłam, ale szczegóły mają znaczenie: sushi master w specjalny sposób porusza nożem, odpowiednimi palcami zwilża ryż, odpowiednią konfiguracją palców naciska.. musiałabym chyba kilkadziesiąt takich rolek zwinąć, żeby opanować chociaż podstawy:)
Blogerki to takie sroczki, zawsze z aparatami w pobliżu. Ja też, o ile akurat nie trzymam noża:)
Gotowe sushi:
Rozerwane w mgnieniu oka przez zgłodniałych widzów:)
Po pokazach zostaliśmy zaproszeni na kolację w pięknym wnętrzu. Było trochę kurczaka;)
Co robiliśmy potem?
Zabunkrowaliśmy się z trzema innymi blogerami wieczorową porą, rozmawialiśmy o gotowaniu, grzybobraniach, karpiach, podróżach…:-)
—
Kolejnego dnia miałam możliwość, okrojoną ze względu na konieczność powrotu do Krakowa, obserwowania zmagań w konkursie Bloger Chef. Podziwiam raz odwagę do zgłoszcenia się, a dwa, umiejętność dostosowania się do pracy na innym sprzęcie: ja się zawsze denerwuję, kiedy jestem u kogoś w kuchni. Chociaż, tutaj pracowali na najlepszych akcesoriach:)
Cudeńka wychodziły z tych kreacji, chyba najbardziej zapadł mi w pamięć deser kokosowy Gosi – niestety nie mam go na zdjęciach, zaś muszę Was przekonać, że był pyszny, nawet dla mnie, osoby, która kokosu i cytryny za bardzo nie lubi. Może kiedyś przygotuję i Wam go przekażę.
A potem?
Potem spacerowałyśmy po Bielsku.. ale to zupełnie inna historia..
Dziękuję za możliwość uczestnictwa w konferencji i przede wszystkim – spotkania się z ciekawymi ludźmi!
Ja u Anny Marii. Zdjęcie takie malutkie, bo mi poskąpiła rozdzielczości;)