W poprzednim poście na temat syropu z kwiatów bzu obiecałam Wam krótką foto-relację z „wyprawy po bez”. Oto i ona:)
Dwa tygodnie razem z moją siostrzyczką wybrałyśmy się na poszukiwanie kwiatów bzu.Było piękne, niedzielne wczesne popołudnie, bardzo upalnie i słonecznie: wszystko wokół wściekle zielone. Taką wiosenno-letnią zielenią, jakby rośliny chciały wykorzystać każdy promień słońca do wzrostu.
Nasza wieś jest położona w centralnej Małpolsce i każdy kto zna te tereny wie, że raczej nie można tutaj mówić o idyllicznej wiosce w środku lasu, oddalonej od innych ludzkich sadyb o kilkanaście kilometrów. Obszar jest bardzo zabudowany, kiedy kończy się jedna wioska, zaraz zaczyna się kolejna (jak stwierdził mój Pan „to przecież jedna, wielka, ciągnąca się kilometrami wieś!”). Coś jest na rzeczy
Dlatego też szukałyśmy z siostrzyczką miejsca, które byłoby w oddalone nieco od mieszkalnej części miejscowości, tak aby bez był jak najlepszy. Udało się!
Post dedykuję mojej siostrzyczce jeśli to czyta:)
Zapraszam na dalszą relację!
ps. żebyście widzieli miny zdziwionych ludzi, kiedy szłyśmy w niedzielę z wielkim koszem kwiatów bzu.. u nas chyba nikt ich nie przetwarza..
ps2. A tak wyglądała moja wieś zimą.
Cel naszej wędrówki: jak najpiękniejszy bez!
Dodam, że naszym rejonie wegetacja roślin przebiega bardzo szybko: dwa tygodnie temu jeszcze bzy nie były w pełni rozwinięte a teraz już przekwitają!
Zabrałyśmy wszystko co potrzeba: dobry humor, aparaty, koszyk na bez i psa. Pies jest dość włochaty i po powrocie przypominał wielką, zabłoconą kulkę.
Pole nieopodal naszego domu, tak wściekła zieleń utrzymuje się przez bardzo krótki czas.
Dziki groszek..
Maki.. Tato mówił, że kiedy był młody całe pola były pokryte makami.. teraz trzeba się natrudzić, aby znaleźć takie pole..
Oczywiście moja ośmioletnia siostra nie jest gorsza i też fotografuje!
Strachy. Nie tyle na wróble, co na dziki, które stają się coraz bardziej uciążliwe (mojej Babci popsuły mnóstwo ziemniaków. Strasznie mi jej było żal, tyle czasu spędzili z Dziadkiem na sadzenie, okopywanie, plewienie tych ziemniaków a teraz wszytko zryte przez dzika..)
Mała dziewczynka i wielki las..
Jest i bez! Inna sprawa, że nieopatrznie wybrałam się po bez w rajstopach.. łąka była nieskoszona, więc musiałyśmy się przedzierać (najwięcej radochy miał nieco zdezorientowany pies)
Oto i jest, to czego szukałyśmy!
W drodze powrotnej.. Nadal zielono.
Oczywiście ja niosłam koszyk z bzem, naszymi aparatami a Magda bawiła się z psem, który zdążył się już zamoczyć i wytarzać w sianie.. Nasze zbiory:
– No dobrze Klaudynka, fajnie było, ale kiedy się w końcu ze mną pobawisz?
Bądź tu mądry. Zostałam uświadomiona, że to wcale nie zabawa. Ot, taki zwykły spacer. Więc żebym sobie nie myślała, że wypełniłam limit zabawy na ten dzień..