Dlaczego tyjemy i jak sobie z tym poradzić? Gary Taubes

Oceń ten post
Kategorie:
Podziel się z innymi:

 

dlaczego tyjemy i jak sobie z tym poradzić

[Edycja:

Ta recenzja została napisana w roku 2012. Od tej pory minęło trochę czasu (w nauce cała wieczność) i prowadzi się coraz więcej badań nad rolą tłuszczy nasyconych, zwłaszcza zaś tzw. „o średniej długości łańcucha”. Wiele tłuszczy tego rodzaju znajduje się w mleku, maśle, nabiale, oleju kokosowym, oleju palmowych, ale najwięcej wtedy, kiedy nie są przetworzone]

Garry Taubes zdobywa coraz większą popularność w mediach mainstreamowych: cytuje go min. New York Times, ostatnio jego hipotezie tłuszczowej (w skrócie: to nie tłuszcze robią nam źle, ale cukry, które wcinamy. Nasi przodkowie jedli tłuszcze i nie mieli tak wysokiego poziomu cholesterolu, ale nie wcinali cukru na potęgę) zostało poświęcone kilka stron w specjalnym numerze Scientific Amercian.

Myślę, że dni margaryn fit są jednak policzone i jeśli coś ma szansę zadziałać, to jednak dieta oparta na normalncyh, tradycyjnie używanych składnikach, nie zaś kapsułki spalajace tłuszcz]

Dzień dobry,

Witam Was z deszczowej, letniej wsi.

Właśnie popijam herbatę (bez cukru) i z rana piszę dla Was entuzjastyczną recenzję książki Garego Taubesa – Dlaczego tyjemy i jak sobie z tym poradzić?

Książkę czytałam przez kilka dni w wersji anglojęzycznej (posiadanie Kindle ma swoje zalety – jeden klik i książka jest u Ciebie, nawet jeśli do najbliższej księgarni daleko!) i jestem nią bardzo poruszona – stąd też ten poranny post.

Książka, wbrew tytułowi, nie mówi o jakiejś konkretnej diecie – jest przystępnym streszczeniem olbrzymiego tomiszcza Good Calories, Bad Calories: Fats, Carbs, and the Controversial Science of Diet and Health (Dobre kalorie, złe kalorie) i dotyczy w dużej mierze biochemicznych procesów zachodzących w naszym ciele, które są odpowiedzialne za proces tycia, podnoszenia ciśnienia krwi czy cholesterolu.

W każdym razie, gorąco zachęcam Was do zapoznania się z recenzją i do przeczytania samej książki (tak, taka to będzie subiektywna recenzja, której koniec jest wiadomy – ale wolno mi, prawda?)

Jak pewnie część z Was wie, jestem osobą, która nigdy nie była na diecie – nie liczę trzymiesięcznej diety (ależ jestem z siebie dumna!) z powodu problemów z żołądkiem – nie mogłam jeść większości rzeczy (łącznie z pomidorami) i ściśle się do tego stosowałam. Problemy pozostały nadal, mimo interwencji gastrologów z których każdy ma na mnie inny pomysł  („Jest Pani bardzo ciekawym przypadkiem”), jak budziłam się w nocy z bólem żołądka tak się budzę, więc dałam sobie spokój z dietą – skoro i tak mam cierpieć, to przynajmniej będę jadła to co lubię i tak jak lubię.  To tyle mojego osobistego marudzenia.

Skoro diety mnie nie interesowały jakoś szczególnie, tym bardziej sceptycznie podeszłam do książki „Why we get fat”, jednak po przebrnięciu przez pierwsze rozdziały i początkowym sceptyzyzmie, zagłębiam się w lekturze.

 

Czy to kalorie tuczą?

Gdyby kwestią diety było jedynie przybieranie na wadze, zapewne bym się tym nie interesowała (ważę tyle samo od ponad 9 lat), jednak to co jemy to nie tylko kwestia estetyczna, ale też zdrowotna. I tutaj jestem jak najbardziej zainteresowana – zresztą, chyba jak większość kobiet i część mężczyzn, którym po prostu zależy na zdrowym odżywianiu rodziny.

Zanim zaczniecie czytać dalej, więcej o Autorze można przeczytać w Wikipedii (Gary Taubes), publikował min. w Times czy Science, jego publicystyka kilkukrotnie była uhonorowana nagrodami. Być może Taubes nie ma racji, być może ją ma – M. Pollan pisał kiedyś, że współczesna dietetyka jest na poziomie XVI wiecznej chirurgii czyli dopiero raczkuje –  jednak taki już jest urok nauki, hipotezy rodzą się i upadają. W każdym razie  swoimi publikacjami poczynił nieco zamieszania (o czym dalej) i chociażby dlatego warto się zapoznać z jego tokiem rozumowania.

Ten post nie zastąpi Wam książki, jednak w skrócie pozwolę sobie przytoczyć kilka założeń Autora:

  • Każdy organizm jest inny – za metabolizm jest odpowiedzialna w dużej mierze genetyka, jednak dopiero geny w połączeniu z tym, co jemy, tworzą mieszankę wybuchową
  • Człowiek jest w stanie przystosować się praktycznie do każdych warunków: o ile naturalną dietą człowieka (czyt. – te kilka milionów lat przed rewolucją neolityczną) jest jedzenie tłuszczu i białek , o tyle jedne społeczności mogą opierać się całkowicie na mięsie, inne na warzywach i ludzie jakoś sobie będą radzić.  Niemniej, organizm człowieka jest przystosowany, czy się nam to podoba czy nie, to jedzenia tłuszczów i białka (tak, chodzi o mięso)
  • Mit kalorii” jest tylko mitem – za tycie nie są odpowiedzialne kalorie czy tłuszcz z potraw, ale przede wszystkim cukry (węglowodany) podnoszące poziom insuliny we krwi. Insulina jest odpowiedzialna za szereg różnych procesów, jednym z nich jest tworzenie zapasów tłuszczu – równocześnie organizm, zamiast trawić tłuszcze i białka, zajmuje się bezwartościowymi cukrami.
  • Nie chudniemy dlatego, że jemy mało kalorii, unikamy mięsa i dużo ćwiczymy – chudniemy, bo organizm zaczyna trawić tłuszcze i białko , zamiast łatwo przyswajalnych cukrów, które podnoszą poziom glukozy we krwi.

 

„Niepoprawne” prawdy u żywieniu według Taubesa.

Na razie jest dość „poprawnie polityczni”. Potem zaczyna się ostra argumentacja:

  • piramida żywieniowa (na dole chleb, zboża, ryż, na górze trochę czerwonego mięsa) jest błędna. Wynika z przyjęcia błędnych założeń. Jakby to nie brzmiało, to chleb, zboże i ziemniaki nas tuczą (węglowodany podnoszące poziom cukru we krwi), natomiast spożywanie, nawet dużych ilości mięsa – nie.
  • spożywanie z duża pewnością mięsa nie jest odpowiedzialne za powstawanie raka:  w społeczeństwach opierających swoją dietę tylko na mięsie (Masajowie, Innuici) np.  rak piersi praktycznie nie występował – natomiast w społeczeństwach wegetariańskich (np. Hindusi) – już tak, chociaż dopiero Zachód boryka się z chorobami cywilizacyjnymi na wielką skalę (plus dużo innych badań, kto chce, sobie przeczyta)
  • za problemy owszem, odpowiedzialna jest dieta, ale nie to, że jemy za dużo kalorii i za mało się ruszamy – to, że zjemy jogurt light ze słodzikiem mającym zero kalorii (który nadal podnosi poziom insuliny), nie znaczy, że jemy zdrowo. To, że zjemy stek z czerwonego mięsa, ale ominiemy do niego ziemniaczki (węglowodany) i trochę coli,  nie oznacza, że jemy źle.
  • ciekawostka: tak demonizowany smalec, składa się z połowy tłuszczów nienasyconych, takich samych, jakie występują w oliwie z oliwek, w drugiej połowie – z tłuszczów, które podnoszą zarówno poziom „złego” jak i „dobrego” cholesterolu.
  • Autor postuluje coś, co wydaje się nie do pomyślenia (aczkolwiek, przytacza mnóstwo badań, także najnowszych z 2007 roku, które potwierdzają tę tezę):  dieta człowieka powinna się opierać na tłuszczach i białkach (tak, na mięsie) i warzywach zielonych. Wegetarianie i weganie mogą próbować jakoś odtworzyć taką dietę, jednak jest to dużo trudniejsze.

Nie chcę Was przekonywać do tych tez, bo nie potrafię – zachęcam Was jednak gorąco do lektury – nawet, jeśli nie zgadzacie się z tymi tezami czy są dla Was oburzające – książka posiada mnóstwo antropologicznych i historycznych odnośników, pokazuje, jak rozwijała się nowoczesna dietetyka – moim zdaniem, dla samej tej wiedzy (rozsypanej po całej książce) warto ją przeczytać.

Wywód jest spokojny, rzeczowy i rzetelny – dla dociekliwych, zawsze warto sięgnąć po książkę numer jeden, pełną wiedzy technicznej i odnośników. Znalazłam także artykuł napisany przez Taubesa, można sobie popatrzeć w jaki sposób pisze: Science – pseudoscience, nutritional epidemiology and meat.

 

Co z lektury wynika dla mnie?

Książka wydaje mi się całkiem rozsądnie napisana, jednak jestem daleka od przechodzenia na skrajną dietę mięsno-warzywną (jakoś tak intuicyjnie uważam, że „umiarkowanie” jest dobrym pomysłem). Niemniej jednak, lektura podsunęła mi parę przemyśleń.

Nie jestem w stanie (jeszcze –  bo nie muszę) zrezygnować z węglowodanów, które tak kocham – makaronów, ziemniaczków, pierożków, pysznych świeżutkich bułeczek, truskawek, bananów..  Ale teraz będę miała wyrzuty sumienia, że je jem ;-) (nie ze względu na kalorie, ale na podnoszenie poziomu insuliny we krwi).

Postaram się jakoś (na razie myślę jak;-)) ograniczyć cukry: żegnaj, mój ukochany soku pomarańczowy,wypijany w zawrotnych ilościach ;-). Być może część cukru zastąpię nie podnoszącą poziomu insuliny we krwi stevią. Mąka razowa czy nie – węglowodany jak się patrzy – będę pewnie jednak piekła więcej chlebów razowych, zawsze to lepsze niż te pyszne, bielutkie, cieplutkie bułeczki (ah!).

Z pewnością nie jestem też w stanie zastąpić tych dobrych (dla mojego smaku i mózgu, ale nie dla mojego organizmu;)) rzeczy mięsem – póki mam jednak dostęp do świetnej jakości mięsa (źródło nazywa się  „Rodzina na wsi”) , będę je dużo częściej i w większych ilościach wprowadzać do diety – więcej mięsa albo ryb na warzywach, zamiast – mniej mięsa i ziemniaczki (hehe, ciekawe jak długo dam radę;)).

Czas na wyzwanie w stylu „Trudne sprawy”: Jeśli kiedykolwiek chciałam zostać wegetarianką (sama jadłam „prawie” wegetariańsko), na tę chwilę jestem bardzo daleka od tej myśli – bardziej, niż kiedykolwiek – ale, kto wie co się może zdarzyć?

Powiem Wam, że denerwowałam się pisząc ten post – wiem, że pośród moich przyjaciół jak i czytelników tego bloga jest wielu wegetarian i właściwie za każdym razem, kiedy przedstawiałam coś „mięsnego” (pyszne curry:-)) miałam lekkie wyrzuty sumienia.

Nie przekonuję nikogo do jedzenia czy nie-jedzenia mięsa, każdy ma prawo do własnych wyborów żywieniowych zgodnie z tym, co uważa za stosowne i odpowiednie – ja również mam takie prawo. Proszę o jego uszanowanie (różnych rzeczy o sobie jako mięsożercy dowiedziałam się od …ekhm.. powiedzmy obrazowo: innych ludzi, którzy bardzo lubili metafory z II wojny światowej rodem).

Nie martwcie się o bloga – nadal będzie taki jaki jest – w końcu na blogu przedstawiam tylko część z tego, co jem i gotuję – zazwyczaj to, co mnie zaciekawiło albo zachwyciło:-) Poza tym, mam strasznie słabą wolę, jeśli chodzi o jedzenie..

W każdym razie – piszę Wam szczerze o tym o czym myślę teraz i jak to u mnie wygląda.

Zachęcam do lektury – sama kupię wersję polską i podrzucę Rodzicom – może chociaż zaczną używać masła zamiast margaryny ;-)

A tak z ciekawości – czy staracie się wprowadzić w swoim domu jakąś dietę? Da się to zrobić na dłuższą metę?:-)

 

Polska wersja książki (dziś przeczytałam, że wyszła dopiero pół miesiąca temu):

Dlaczego tyjemy i jak sobie z tym poradzić?

Taubes Gary

Wydawnictwo Literackie, premiera:  maj 2012

cena: około 27-29 złotych