Zastanawialiście się kiedyś, skąd się bierze czekolada?
Mój Tato dawniej miał, no dobrze, może nie fabrykę czekolady, ale firmę sprzedającą ciastka.
Sam skonstruował polewaczkę do ciastek. Z jednej strony podgrzewała w kotle polewę, z drugiej był taśmociąg. Na taśmę kładliśmy ciasteczka (herbatniki Asy, pamiętam do tej pory!), które oblewała gorąca masa. Zanim ciastka doszły do końca taśmy były już w miarę chłodne i można było je zbierać szpachelką do pudeł (a potem ręcznie pakować). Co prawda polewa nie była czekoladą pierwszej klasy, ale pamiętam że Tato zapraszał mnie do zdecydowania „czy ten dostawca jest wystarczająco dobry”. Pamiętam też, jak siedzieliśmy w zimie, w kurtkach i wyjadałam co drugi, polany czekolada herbatnik. Dodam jeszcze, że mieliśmy mnóstwo pierników: od sufitu do podłogi. Pewnie dlatego do tej pory nie lubię piernikowych ciast.
Dlaczego o tym piszę? Z dwóch powodów. Po pierwsze, dawno temu, podczas mojej podróży do Londynu, kupiłam sobie książkę „Willie i Fabryka Czekolady” (za marne 2,5 funta). Książkę kupiłam w małym londyńskim antykwariacie, ale jakoś nie zaglądałam do niej na poważnie. Po drugie, zamówiłam ostatnio nieco dobrych rzeczy z manufaktury czekolady i przyszedł czas na czekoladowe eksperymenty. Naturalnym było więc sięgnięcie na półkę właśnie po tę pozycję. Dlatego też, przed rozpoczęciem czekoladowego kucharzenia, postanowiłam napisać recenzję książki „Willie and Chocolate Factory Cook Book” („Willie i Fabryka Czekolady).
Zapraszam!
Willie postanowił wraz ze swoją żoną, Tanią, opuścić Wielką Brytanię i kupić farmę kakao. Po prawdzie farmę kakao trafił przez przypadek. Historia, jaką opisuje się w czasopismach dla kobiet: człowiek rzuca wszystko, wyjeżdża na drugi koniec świata,dostaje szału na punkcie konkretnej, dziwacznej rzeczy i postanawia zmienić swoje życie. Ta historia na szczęście kończy się happy endem i Willie wraz ze swoją rodziną (która na plantacji kakao nieco się powiększyła), spełnił swoje marzenia i zbudował własną fabrykę, a raczej manufakturę czekolady w Anglii. Oprócz wydania książki kucharskiej (teraz podobno ukazała się już druga część!), nakręcił program o swojej fabryce czekolady oraz sprzedaje, oprócz słodkości, różne rodzaje kakao. Willie za punkt honoru postawił sobie propagowanie kakao jako uniwersalnej przyprawy, odpowiedniej nie tylko do słodkich dań.
Opowieść opowieścią, ale jak przedstawia się książka? Książka jest napisana przez pasjonata i ta czekoladowa pasja przebija praktycznie z każdej stronnicy. Książka zasadniczo podzielona jest na dwie części. Pierwsza to pamiętnik autora. Jak to się stało, że postanowił kupić plantację kakao? Jak przeżył 6 miesięcy koczując na plaży i czekając na to aż właściciel zgodzi się dobić targu? Jak udało się mu przetrwać w dżungli, w miejscu które może i jest piękne, ale niesamowicie gorące, wilgotne a do najbliższego szpitala trzeba jechać własnym jeepem przez dwie godziny?
Willie opisuje także jak od podstaw założył swoją fabrykę (jak wiadomo, początkującym w biznesie nie jest łatwo). To co mnie bardzo zaciekawiło to opis etapów produkcji czekolady. Proces powstawania czekolady to chyba jeden z najbardziej skomplikowanych procesów, jakie musi przejść produkt początkowy (ziarno kakao) aby stać się produktem końcowym (pachnącą tabliczką czekolady). Dodajmy, że Europejską czekolada, w przeciwieństwie do tej południowoamerykańskiej, jest bardzo aksamitna i bez grudek. Uzyskanie takiej konsystencji wymaga dodatkowego nakładu pracy.
Drugą część ksiażki zajmują przepisy. Część co oczywiste, na słodko. Część jednak to przepisy wytrawne właśnie z dodatkiem czekolady a konkretnie mówiąc miazgi kakaowej. Miazga kakaowa stosowana jest jako wytrawna przyprawa, dodawana do mięs, zup, potraw z jajkami.. wyobraźnia Williego sięga bardzo daleko!
Willie przekonuje, że kakao ma również silne właściwości pobudzające („Czekolada to narkotyk”). Coś w tym jest, bo kiedy przygotowałam własną pitną czekoladę z miazgi kakaowej, poprawiałam pracę magisterską kilka godzin bez przerwy :-)
Chocolate is a drug („czekolada jest narkotykiem”), przekonuje Autor.
Dla mnie”Willie and chocolate factory” to książka otwierająca nowe horyzonty: przestałam uważać czekoladę tylko za składnik słodkich deserów. Jakiś czas temu chciałam nawet zamówić kilka „chocolate bar” z fabryki Williego, ale chyba będzie musiał trochę poczekać. Póki co, pokażę Wam skruszone ziarna kakaowe z Manufaktury Czekolady:
Przede mną jeszcze sporo czekoladowych eksperymentów (przynajmniej tyle, dopóki nie skończy mi się 250 g miazgi). Jakich? Jeszcze nie wiem. Książkę polecam z czystym sumieniem.
Można ją zamówić na stronie Amazon.co.uk.
Miłej niedzieli!