O blogowych spotkaniach, restauracjach i Foodie Card. :-)

Oceń ten post
Kategorie:
Podziel się z innymi:

 

Dzień dobry,

Nie wiem czy macie bloga kulinarnego. Część z Was pewnie tak.

Jedną z rzeczy, która jest absolutnie fantastyczna, jeśli posiadasz bloga, stronę, cokolwiek – jest to, że możesz spotykać się z różnymi ludźmi. Z takimi, których nie miałbyś szansy poznać bez pośrednictwa Internetu (pomijam tu takie przypadki jak mój związek, który jest pokłosiem internetowej love-st0ry;))

Tak jak w życiu: ludzie których możesz spotkać w sieci są mili, mniej mili lub złośliwi i zawistni, ale większość kontaktów jest bardzo fajna. Wydaje mi się, że kulinarna blogosfera jest wyjątkowa – spotkałam wiele wspaniałych osób, nie zliczę, ile razy pisałam do różnych, obcych mi osób z prośbą o radę czy pomoc i spotkałam się z bardzo miłym przyjęciem. Sama również staram się pomagać na tyle, na ile mogę.

Dzisiejszy post będzie właśnie o jednym z takich spotkań. O spotkaniu w Krakowie, z parą blogerów z Poznania, którzy mają pomysł na internetowy biznes – będący efektem ich blogowego hobby. Spotkaliśmy się w krakowskiej restauracji Corleone.

I właśnie o tym będzie ten post: o spotkaniach, o biznesie (okołorestauracyjnym) i o dobrym jedzeniu!

Zapraszam!

Zaczęło się od bardzo długiego maila.

„Cześć, jesteśmy blogerami z Poznania, będziemy w Krakowie, chcielibyśmy się spotkać, nie wiem czy się zgodzisz {taka esencja z tego długiego maila;)}.

Trzy dni później siedzieliśmy w krakowskiej restauracji Corleone i rozmawialiśmy o jedzeniu, blogowaniu, biznesie.

Najlepiej rozmawia się przy dobrym winie..

Biznesie, ponieważ blogerzy ze zjeść poznań (bo to o nich mowa), wymyślili, że chcieliby pracować z tym co lubią – czyli z restauracjami. S a zupełnie zakręceni (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) na punkcie restauracyjnego jedzenia – jest to też kwestia priorytetów w życiu: albo  zbierasz na rzeczy materialne, albo wychodzisz do restauracji. Trochę ich rozumiem – u mnie garnek zawsze będzie miał pierwszeństwo przed torebką ;-)

Postanowili wdrożyć popularny w Wielkiej Brytanii program Foodie Card, który w skrócie polega na tym: kupujesz imienną kartę na rok, masz zniżkę 50% na całe menu restauracyjne w wybranych restauracjach.

Wersja brytyjska jest bardzo rozbudowana, polska: skupia się na razie na Poznaniu i Krakowie („czytelnicy napisali nam, że jak w Poznaniu i u Krakusów się uda, to sukces murowany”!).

Mówcie co chcecie – nie wyobrażam sobie, że mogłabym pokonać nieśmiałość i wrodzony brak asertywności (pracuję nad tym, pracuję!) i dzwonić do setek restauracji. Przekonywać ich, że nasza oferta jest lepsza niż grupon. Tak, że to zniżka 50% a nie 5% i że akcja ma sens.

Ma sens, bo a to stali klienci, a jedzenie się nie marnuje, a ludzie będą powracać i polecać… argumentów jest mnóstwo.

Nie wiem, na prawdę nie wiem, jak to wszytko ogarniają – na szczęście ekipa ze zjeśćpoznań jest dwuosobowa, wiadomo – w dwójkę raźniej. :-)

Jedliśmy w restauracji Corleone, która przystąpiła do programu – powiem Wam, że jedzenie było pyszne. Tydzień później dostałam swoją kartę foodiecard (czy to znaczy,że jestem foodie?;)) i wróciłam w to samo miejsce z kuzynką – byłyśmy bardzo zadowolone.  Szkoda, że nie było takiego pomysłu wcześniej, kiedy miałam zajęcia od rana do nocy – miałabym się gdzie stołować za rozsądną cenę:-).

A jeśli o jedzeniu mowa, pokażę Wam, co jedliśmy  i gdzie  – z zaznaczeniem, że skupiam się na swoim talerzu.

To było zabawne: zaraz po podaniu posiłku, zaczęliśmy fotografować go ze wszystkich stron. Cóż, blogerzy kulinarni mają parę wspólnych cech..;-)

Na początek. Jedna z sal restauracji Corleone: (zdjęcia robiłam z ręki, więc mogą być troszkę zaszumione).

Na przystawkę: carpaccio z łososia. Ja wzięłam sałatkę, bo wiem, że bardzo mało jem :-)

 

Stół zastawiony. Z mojej strony: owoce morza (uwielbiam!) i kluseczki ze szpinakiem. Wszystko przez pół ceny – bardzo dobre kalmary – jeśli ktoś lubi;-)

 

A na deser: po drugiej stronie stołu: torcik czekoladowy – po prostu czekoladowy foundant:

 

A na deser, bardzo pyszny Crème brûlée: w sam raz, z prawdziwą wanilią i chrupiącym, ale nie za twardym wierzchem:

Po jedzeniu wybraliśmy się na spacer – to ciekawe, zobaczyć Kraków oczami przyjezdnych „jest tu tak dużo małych sklepików, u nas już same galerie handlowe, a tutaj sklepik z firankami, obok z porcelaną, zaraz obok szewc!”.

Rozmawialiśmy tak długo, że ani się zorientowałam i zrobiło się tak późno, że ostatni autobus na moje osiedle odjechał w siną dal.. Na szczęście, czuję się dość bezpiecznie w Krakowie (pomimo regularnych wiadomości o nożownikach, maczetownikach czy niepoczytalnym kierowcy MPK – kto jest z Krakowa, wie o czym mówię). Lubię spacerować po Nowej Hucie nocą, od kilku lat wracam o różnych porach i nic złego mi się nie przytrafiło, nie czułam się też zagrożona – więc z przyjemnością wróciłam autobusem, który zatrzymywał się kilka kilometrów od mojego mieszkania. :-)

Podsumowując – lubię blogowe spotkania..

Dziękuję ekipie FoodieCard za przemiłe spotkanie – pracujcie, pracujcie i dodawajcie kolejne restauracje! :-)

ps. zastanawiałam się, czy ten post jest wpisem promocyjnym czy nie (w końcu dostałam kartę FoodieCard  i nie zawaham sie jej użyć!). Uznałam, że nie jest. Moim zdaniem pomysł jest bardzo ciekawy, ludzie – fantastyczni i ciężko pracujący nad rozkręceniem programu – jest mi bardzo miło przedstawić ich na blogu.

A Wy, co myślicie?

Podoba się Wam taka inicjatywa?