Dzień dobry,
Dziś poświątecznie, chciałam Wam krótko opowiedzieć o akcji, w jakiej ostatnio uczestniczyłam.
Nie wiem, czy można nazwać ją akcją – idea jest prosta: na Sycylii żyje sobie polsko-włoskie małżeństwo. Pani Justyna razem z mężem prowadzą ekologiczne gospodarstwo tam, południu Europy.
Uprawiają pomarańcze, cytryny, awokado, sprzedają też inne specjalności regionu, które niekoniecznie sami produkują.
Mają czerwone pomarańcze odmiany Tarocco, które tryskają czerwonym sokiem i plamią ręce, jednocześnie są słodkie i pachnące słońcem. Mają awokado – nie lubię awokado, ale to od nich zjadłam samo, na surowo. Mają pszczoły, więc w sezonie pomarańczowym (czyli teraz, kiedy u nas zimno i ponuro!), pszczoły pracowicie zbierają pyłek z kwiatów pomarańczy, aby przerobić go na pyszny miód. Sami tłoczą oliwy, więc zamawiana u nich oliwa nie ma sobie równych: używam też oliw ze sklepów (kilkakrotnie pisałam o Monini, którą lubię), ale nigdy nie próbowałam lepszej oliwy niż ta wytłaczana dosłownie miesiąc lub dwa wcześniej, w tradycyjnej prasie. To nie moja bujna wyobraźnia: pachnie kwiatowo i ma hmm.. potężny, aromat.
ps. o samych pomarańczach pisałam już rok temu:) U nas zima, u nich zaczyna się sezon obfitości..
Miód z kwiatów pomarańczy. Zastanawiałam się, czy rzeczywiście smakuje inaczej niż nasze polskie miody. Smakuje inaczej.
Można u nich kupić jeszcze mnóstwo innych pysznych rzeczy (sery, wędliny, pastę z pistacji), jednak jest to dość droga zabawa, dlatego zawsze zamawiam „po troszeczkę’ – przed świętami trafiłam w dziesiątkę, ponieważ niektóre rzeczy (jak wspomniany miód z kwiatów pomarańczy) są już na wyczerpaniu.
W poprzednim zdaniu zobaczyliście magiczne słówko 'zamawiałam’.
To nie jest tak, że piszę do nich i zamawiam trzy awokado (chociaż kto wie, może dałoby radę?) – zamawianiem zajmuje się moja koleżanka, Magda. Magdę poznałam dzięki blogowi, ale mniejsza o to. Ona bierze na siebie trud zbierania kilkudziesięciu zamówień od różnych osób, przywiezienia kilkuset kilogramów cytrusów i innego dobra (firma wysyłkowa przywozi całą paletę pomarańczy, ale trzeba ją odebrać, posortować, rozdzielić), rozdzielenia tego pomiędzy chętnych i rozliczenia zamówień.
Nie przepadam za awokado, ale ostatnio zużyłam cały kilogram tych: tym razem też zamówiłam. Będzie i do zjedzenia i na maseczkę :-)
Przed Świętami zaprosiła nas do swojego domu, gdzie mogliśmy odbierać zamówienia. I nie tylko.
- kosztowaliśmy różnych, sycylijskich specjałów (i wzdychaliśmy, że raczej nie da się na raz wszystkiego zamówić:-))
- i pysznych tortilli kukurydzianych z Tortillas Molino – rodzinnego przedsiębiorstwa produkującego tortille, które śnią mi się po nocach (o tym napiszę innym razem:))
- rozmawialiśmy o jedzeniu i o tym, że ah-Warszawa to ma dobrze bo mają eko-bazar, i rzeczy o którym nam się w Krakowie nie śniło…
- i o tym, jakie są najlepsze pierniczki. I gdzie kupić lemoniadę z winogron. O nowych budkach na Kleparzu i o tym, skąd wziąć najlepszy chleb
- i o tym, dlaczego łatwiej jest sprowadzić ser i inne delikatesy z Włoch, niż z Polski
- i o tym, dlaczego te pomarańcze-nie-są-jeszcze-czerwone, a powinny być (będą, gdy na Sycylii wystąpi większa różnica temperatur)
- i o tym, co lubią a czego nie lubią jeść dzieci..
Spróbowaliśmy różnych sycylijskich przysmaków, można powzdychać..;-)
To nie był warsztat organizowany przez jakąś firmę.
Czy spotkanie pod patronatem gazety.
Po prostu spotkanie różnych ludzi, którzy lubią jeść.
Tak po prostu.
Większości nigdy w życiu nie widziałam i duża szansa, że ich więcej nie spotkam, ale znajdowaliśmy wspólny język; język pomarańczy i oliwy.
Dzięki za całą pracę, Magda!
Cytrusy przyjechały! Trochę jak za PRLu- całe mieszkanie w cytrusach i ludzie z reklamówkami stojący w kolejce po swoje:)