Kilka dni temu, przeglądając w Empiku czasopisma kulinarne, wpadł mi w ręce magazyn kulinarny Food and Friends. Zaciekawiona i przyciągnięta pięknym zdjęciem na okładce zajrzałam do środka – spodziewałam się jakiegoś zachodniego czasopisma w stylu Marty Stewart. Moja pierwsza myśl to „No proszę, „Kuchnia”ma konkurencję..„
Nie mając zbyt dużo czasu, przejrzałam pobieżnie i kupiłam czasopismo aby móc się nim spokojnie nacieszyć w domu..A oto co z tego wynikło – poniżej moja recenzja czasopisma, mam nadzieję dość wyczerpująca i oczywiście subiektywna.
Czasopismo reklamuje się jako „pierwszy numer edycji jednego najlepszych europejskich magazynów kulinarno lifestylowych” (nawet nie wiem jak to napisać poprawnie) a dokładniej skandynawskiego magazynu kulinarnego „Mat & Vänner” („Jedzenie i przyjaciele”)
Pierwsze wrażenia:
Dlaczego Food and Friends?
Rozumiem że trzeba się wyróżnić z tłumu czasopism i pewnie brzmiałoby prentensjonalnie, jednak dlaczego nie pozostawiono oryginalnej nazwy a zdecydowano się na trzeci język? Tzn, domyślam się dlaczego – zapewne ma dodać to czasopismu „światowości” i odrobiny „elegancji”.. Cóż, pokręciłam nosem na tytuł, ciekawa jestem czy ja jedna..
Magazyn wydany jest w formacie większym od A4, na bardzo dobrym jakościowo papierze, sprawia wrażenie luksusowego, starannie wydanego i bardzo ciekawego (zwłaszcza recenzje restauracji) – jednym słowem przyciąga wizualnie.
Pierwsze otwarcie:
Po kilku stronach docieram do początku magazynu i krótkiej notki „od redakcji”, niestety nie podpisanej imiennie – nie dowiedziałam się niczego (ani więcej ani ciekawego) ciekawego ani o redaktorze naczelnym ani o autorach felietonów. Jest to o tyle ciekawe że wstęp zaczyna się następująco:
„Półtora roku temu dwoje przyjaciół z przeciwległych brzegów Bałtyku postanowiło stworzyć magazyn, w którym pochwali się tym, co najlepsze w kuchniach obydwu krajów..”
Niestety więcej o przyjaciołach się nie dowiedziałam (oprócz tego że założyli czasopismo).
Na następnych stronach czekają nas ekscytujące.. reklamy. Dużo reklam (głównie Duka, Ikea). Co jakiś czas przerywane są prostymi przepisami (typu sól rozmarynowa = wymieszaj sól i dodaj rozmaryn..), chyba tylko po to, żeby znudzony czytelnik nie przerzucił 10 stron bez zerknięcia okiem na każdą(bo a nuż będzie tam przepis).
Co więcej na kolejnych stronach również znajdziecie sporo reklam – obok dania można wyczytać na jakiej porcelanie są podane.
Nie twierdzę że reklamy są czymś złym, jednak tak duża ilość na początku czasopisma była dla mnie pewnym zaskoczeniem.. ale może ja jestem z jakiejś innej czasoprzestrzeni.
Szata graficzna
Z pewnością największy atut „Food and Friends” – piękne zdjęcia, bardzo duże i przestronne (czasem jedno na całą stronę) sprawiały, że zapominałam, iż przeglądam gazetę kulinarną a wydawało mi się, że czytam czasopismo podróżnicze (typu Travel and Living) lub magazyn na temat aranżacji wnętrz (Weranda?). Generalnie oprawa graficzna jest jak najbardziej z górnej półki.
Po bliższym zapoznaniu się z fotografiami (szukałam dla siebie inspiracji, w końcu zaczynam zabawę z fotografią powoli) zuważyłam że zdjęcia są dość monotonne – jeśli spodziewacie się zróżnicowanego otoczenia dla potraw, możecie się zawieść. Odniosłam wrażenie, że większość kadrów to zbliżenia na pięknie przygotowane dania z wykorzystaniem fotografii studyjnej (a więc i sztucznego oświetlenia). Piękne, czyste, perfekcyjne lecz.. zimne i niezbyt zachęcające do eksperymentowania z potrawami (ale o tym troszkę później).
Wyjątek stanowią zdjęcia z felietonów kulinarnych orz potrawy fotografowane w restauracjach. Nie chcę być źle zrozumiana: nie mam nic do zarzucenia stylizacji potraw (też nie prasują ściereczek kiedy robią zdjęcia co mnie podniosło na duchu:P) czy jakości zdjęć – wyglądają jakby miały stanowić wizytówkę świetnej restauracji, kilkugwiazdkowego hotelu lecz raczej nie czegoś co chcielibyśmy wyczarować w domu.
Treść.
Na początku jest pociągająco. Czeka nas podróż po Kopenhadze, wywiad z Rene Rezdepi ze skandynawskiej restauracji Noma oraz szefami innych restauracji, wizyta w SPOT w Poznaniu, odwiedziny w krakowskich restauracjach rodziny Likusów oraz odpoczynek w Pałacu Dębowym..
Ciekawie? Owszem. Można dowiedzieć się wielu rzeczy o tym, co inspiruje polskich kucharzy, jakie są problemy polskich luksusowych restauracji (zdradzę Wam tę tajemnicę: jest nim brak większej liczby stałej klienteli).
Felietony są generalnie na dobrym poziomie, jednak nieco zbił mnie z tropu jeden z nich w którym autorka stwierdza „zawsze próbuję tutaj tylko jednej potrawy” a na końcu (wolny cytat) stwierdza wielkodusznie „dam wam dobra radę, jeśli będziecie w tym miejscu próbujcie jak największe ilości przysmaków z pewnością się nie zawiedziecie”! Taki mały zgrzyt..
Ogólnie felietony są pisane dość przyjemnie, miejsca są zróżnicowane jednak w gruncie rzeczy tematyka jest dość jednostajna:restauracje i restauratorzy. Cóż, po magazynie promującym się jako lifestylowy spodziewałam się troszkę bardziej urozmaiconych artykułów.. Niemniej to dopiero pierwszy numer, trudno oceniać.
No dobrze. A przepisy?
I tutaj mam dla Was zaskoczenie: przepisy są piętą achillesową czasopisma. Magazyn wręcz odstręcza od próbowania przepisów.
Dlaczego?
– po pierwsze układ. W głównej części magazynu widzimy tylko zdjęcie potrawy z opisem np. „Robratel wołowy z warzywami i ziołami” i tyle. Kropka. Czasami dodane jedno zdanie opisu (typu będzie świetny a zimowe dni)
A co ze składnikami, recepturą, zapytacie?
A no są. Na końcu magazynu! I na dodatek nie powiązane ze zdjęciami (nie ma np. numeru zdjęcia i numeru przeisu). Jeśli nadal nie przeszła Wam ochota na potrawę, musicie zapamiętać nazwę potrawy, otworzyć magazyn na samym początku (spis treści) a potem przejść na sam koniec, gdzie podany jest przepis (oczywiście bez jakiegoś wstępu, tylko sucha receptura). Nic takiego? Może i nie, ale dla mnie na dłuższą metę jest to naprawdę irytujące – w końcu spodziewam się magazynu kulinarnego .
– dość sporą grupę przepisów stanowią przepisy „eksperckie”, owszem, może i tajemne receptury drogich restauracji jednak z listą składników zdecydowanie trudną do zdobycia (chyba lepiej już pójść na obiad to rzeczonej restauracji:))
Gdzie jest ten lifestyle?
Zastanawiałam się jak „Food and friends” definiuje „styl życia” i kto jest grupą docelową.
Cóż, magazyn jest skierowany do zamożniejszego klienta (takiego którego stać nie tylko na piękną porcelaną ale i wizyty w ekskluzywnych restauracjach) i promuje styl tzw. foodies – smakoszy kulinarnych, którzy poszukują nowych doznań smakowych.
Czy to źle?
Nie! – Jako osoba której nie stać na to aby pójść do ekskluzywnej restauracji w której dostanę malutką ilość pieczołowicie i ciekawie (bądź niekoniecznie) przyrządzonego jedzenia*, miałam możliwość „zajrzeć za kurtynę”, dowiedzieć się czegoś nowego o trendach kulinarnych, co zawsze jest wartością dodaną!
Podsumowując:
Pomimo że moja recenzja może się wydawać dość neutralna (może nawet lekko negatywna) uważam że Food and Friends to magazyn z dużym potencjałem i zobaczymy jak dalej potoczą się jego losy, zwłaszcza, że kreuje się na czasopismo dość elitarne (czytaj dostępne w wybranych punktach co oczywiście o niczym nie świadczy).
Nie można go jednak oceniać w tej samej kategorii co chociażby „Kuchnię” czy inne czasopisma z przepisami (choć jakościowo „Kuchnia” jest najbliżej) – to raczej nowa jakość, w stylu Marthy Stewart. Moim zdaniem nie będzie ostro konkurował z Kuchnią ponieważ jest to jednak nieco inna nisza.
Mam nadzieję że Food and Friends rozwinie się w ciekawym kierunku i artykuły nie będą skupiały się tylko na przedstawianiu restauracji. Jak będzie dalej, zobaczymy!
W każdym razie inicjatywa zawsze jest rzeczą pozytywną.
Czy kupię ponownie?
Nie wiem.Póki co przejrzę w Empiku, skoro i tak raczej nie wykorzystam przepisów.. Pierwszy numer kosztował 9,99 drugi będzie kosztował około 16 zł (będzie jednak wychodził raz na dwa miesiące)
W każdym razie czasopismo, pomimo świetnej jakości grafiki i edycji, nie przekonało mnie do siebie (wiem, będzie im przykro), jednak życzę twórcom dalszego rozwoju!
Czy Wam się spodoba? Cóż, każdy powinien ocenić sam!
ps. strona internetowa to http://www.foodandfriends.pl/ , niestety zaczyna się z irytującą informacją dźwiękową.
ps 2 .
A na rozluźnienie tym którzy przeczytali. Jedna z chodzących za mną piosenek.
* co nie oznacza, że nie bywam w restauracjach. Ale raczej w takich „zwykłych” w których najem się obiadem:)