A czy Ty potrafisz uratować życie?

Oceń ten post
Kategorie:
Podziel się z innymi:

Dzień dobry,

Dziś miałam Wam napisać o czym innym: wiecie, standardowo, kwiatki, bratki i te sprawy. Kiedy jednak weszłam na YouTube, serwis w sprytny sposób podpowiedział mi film Radka z Polimatów, który dotyczył resuscytacji (pewnie większość z Was kojarzy to pod nazwą „reanimacja” lub „usta-usta”). Przyznam, że YouTube ma duży problem z sugerowaniem filmów  pasujących do moich zainteresowań na moim prywatnym profilu YT (moje playlisty składają się z przeplatających się mrocznych i radosnych piosenek, klipów z anime, wykładów uniwersyteckich, wywiadów etc., więc biedny program jest zupełnie pogubiony), ale tym razem trafił w dziesiątkę.

Pomyślałam, że to jest temat który warto poruszyć tu i teraz, nie zwlekając. Dlatego dzisiaj będzie o pierwszej pomocy. Nie zamierzam Wam pokazywać w jaki sposób ją udzielać (to świetnie zrobił Radek, którego film zalinkuję w dalszej części),  ale chciałam Wam przedstawić kilka sytuacji z życia, w których podstawy pierwszej pomocy rzeczywiście mi się przydały.

Pierwsza pomoc. Nauka.

Pierwszej pomocy „na poważnie” uczyłam się dopiero w liceum.  Wcześniej nawet nie pamiętam, żeby to gdzieś było w książce do biologii wspomniane czy coś. W liceum mieliśmy taki dziwny przedmiot, który nazywał się PO  i na którym, oprócz wielu głupot (typu: jak znaleźć schron w swoim mieście i się tam zabunkrować – to było o tyle bez sensu, że w mieście gdzie się uczyłam większość schronów była i tak nie do użytku), uczyliśmy się podstaw pierwszej pomocy.

Uczył nas starszy, nieco ekscentryczny i trochę obrzydliwy ( jak teraz o tym myślę) w obejściu nauczyciel, który według wszelkich wskazań powinien być dawno na emeryturze. Niemniej, chyba lubił swoją pracę. Zwłaszcza wyciąganie z zaplecza wysłużonego manekina do pierwszej pomocy, którego pieszczotliwe nazywał: „Maryśką, którą zaśliniło już wiele roczników”. Do Maryśki trzeba było podejść i cytuję „dmuchać w Maryśkę”. Nie było na to rady: trzeba było się ustawić w kolejce i ratować Maryśkę, tak jak w sumie kilkaset klas przed nami. Po każdym przedmuchaniu Maryśki nauczyciel przemywał usta manekina (chyba) spirytusem i wtedy podchodziła następna osoba. Pamiętam, że moja dobra koleżanka była do tego stopnia obrzydzona, że była w stanie robić wszystko, aby wymigać się od obowiązkowego udzielania Maryście pierwszej pomocy. Ze zwolnieniem z zajęć włącznie.

Mnie raczej sprawa nie brzydziła i bez większego problemu robiłam, co było trzeba. Od tamtej pory minęło już wiele czasu, nie pamiętam prawie niczego z chemii czy fizyki (estryfikacja? co to jest?), nie bardzo mogłabym opowiedzieć o wojnach XVIIwiecznych, ale pamiętam jedną rzecz i to z przedmiotu, który uznawałam za totalnie bezużyteczny (nie chcę tutaj nikogo urażać, jeśli ktoś z Was jest nauczycielem PO, ale u nas było to dziwnie prowadzone) : w jaki sposób przeprowadzić podstawowy masaż serca.

Wtedy reguły były jeszcze bardziej skomplikowane: zalecano uderzenie przedsercowe, odchylenie głowy i udrożnienie dróg oddechowych, konfigurację uciśnięć oraz wdechów (a wiadomo, że wdychać najlepiej jest przez specjalną chusteczkę-maseczkę, nie wiem jak to się fachowo nazywa). Dużo tego było.

Obecnie zaleca się uproszczony schemat masażu serca i naprawdę jest go w stanie zapamiętać przeciętny gimnazjalista (a nawet młodsza osoba, ale raczej nie będzie miała siły, żeby resuscytować). Odchodzi się od uderzenia przedsercowego czy reanimacji „usta-usta”  i generalnie wśród specjalistów panuje przekonanie, że lepiej jest używać schematu uproszczonego (sam masaż serca), który zapamięta większa ilość osób, bo lepiej jest poczynić jakąś akcję (nawet uproszczoną) niż żadną.

Właśnie taki schemat z którym moim zdaniem powinien zapoznać się każdy, przedstawia Radek z Pomimatów. Więcej na ten temat możecie poczytać w opisie na YT (Radek konsultował film ze specjalistami) i jeśli czujecie potrzebę skomentowania, że „można lepiej i inaczej obserwować oddech etc.) to zróbcie to proszę na vlogu Radka, nie  u mnie:).

Jak uratować komuś życie. Prosta procedura resuscytacji.

 

Jak widzicie ogólnie sprawa jest dość prosta, zwłaszcza jeśli ma się telefon i można liczyć na instrukcje rejestratora/rejestratorki z pogotowia. Jeśli nie macie pod ręką Maryśki (ja nie mam), to można sobie złożyć dłonie, zablokować je w przegubach i poćwiczyć chociaż na sprężystej poduszce czy materacu. Ot tak dla siebie. Bo czasami ta wiedza się przydaje.

Pierwsza pomoc – mój pierwszy raz. 

Pierwszej pomocy udzielałam dwukrotnie, na studiach.  Zarówno za pierwszym jak i za drugim razem czułam się bardzo zestresowana, ale po prostu nie mogłam nie podejść, kiedy cały tramwaj panikował: „czy jest lekarz?”, „czy jest pielęgniarka?”. Panikował nawet kierowca tramwaju, który chyba powinien być przeszkolony do udzielania pierwszej pomocy.  Nie wiedziałam do końca co robić, ale wyszłam z założenia, że lepiej zrobić coś niż nic.

Do tej pory pamiętam pierwszy raz.

To był hmm, nie wiem jak to poprawnie politycznie nazwać. Bezdomny, ale taki bezdomny który śmierdzi alkoholem, potem, moczem i nie wiem czym jeszcze (u nas nazywa się ich żulami, ale to jest raczej brzydko) z atakiem padaczkowym. Atakiem dość specyficznym, bo praktycznie go „unieruchomił”.

Pamiętam jak przecisnęłam się przez ten mały tłum. Z lekcji pamiętałam jak przez mgłę, że trzeba sprawdzić czy nie ma ciała obcego w ustach, ewentualnie odchylić palcami język i ułożyć w bezpiecznej pozycji, najlepiej w bocznej ustalonej.  Kiedy pochyliłam się nad tym człowiekiem, nogi mi się trzęsły jak galareta i zachciało mi się wymiotować. Nie za bardzo pomagało, że patrzyło na mnie ileś tam osób, które wyobrażały sobie, że wiem co robię.

Zrobiłam co umiałam, przełamując obrzydzenie (wybaczcie, ale to nie wyglądało jak na serialach medycznych, to była reakcja fizjologiczna, więc proszę, nie prawcie mi morałów) włożyłam mu palce do ust, żeby odchylić język. Dopiero potem, kiedy opadły ze mnie emocje pomyślałam sobie, jak byłam głupia. Mógł zacisnąć w ataku szczęki i przygryźć mi palce. Mógł być nosicielem HIV i do tych przygryzionych palców mogła dostać się np. krew z przygryzionego języka. Na szczęście nic takiego się nie stało.

Kiedy tylko przyjechało pogotowie, jak najszybciej uciekłam wgłąb tramwaju i ze stresu cała się trzęsłam jak osika, co jakiś czas żołądek podchodził mi do gardła. Podeszła do mnie jakaś pani i zapytała:

–  O, pani jest na studiach pielęgniarskich, prawda?

–  Nie. Studiuję kulturoznawstwo.

Pani była zszokowana. Bo jak to, nie pielęgniarka i wyszła przed szereg.

Po co o tym piszę?

Nie po to, żeby się chwalić jakąś tam odwagą cywilną, bo to co zrobiłam (czyli praktycznie nic, w sumie tylko unieruchomienie w bezpiecznej pozycji i bezsensowne włożenie palców) nie zasługiwało na jakiś poklask i było rzeczą zupełnie trywialną. Myślę, że po prostu licealne doświadczenie z Maryśką sprawiło, że stwierdziłam „trudno, trzeba działać skoro nikt nie chce, jak umiem tak zrobię”.  Do tej pory cieszę się, że nie musiałam resuscytować (z pewnością robiłabym masaż serca plus usta-usta, wtedy tak byłam nauczona).

Zdziwiła mnie jednak reakcja ludzi, którzy z automatu stwierdzili, że muszę być osobą kwalifikowaną, studentką pielęgniarstwa czy czegoś tam i mogę zrobić coś, czego oni nie potrafią. A przecież potrafi każdy. Zwłaszcza, że podczas udzielania pierwszej pomocy lepiej wykonać jakikolwiek ruch (no dobrze, może oprócz przenoszenia osoby ze złamanym kręgosłupem etc) nic robić nic.

Odpowiedzialność prawna przy pierwszej pomocy. 

Wiecie, kiedy uczyłam się o pierwszej pomocy pamiętam jak straszono nas, że jeśli robi się komuś masaż serca i np. tej osobie i przy okazji połamie się jej żebra, można się liczyć ze sprawą sądową z powództwa cywilnego. W skrócie: ocalała osoba może Cię pozwać.

Nie wiem jak było dawniej, ale wiem, że obecnie (o ile dobrze zrozumiałam, jest na sali prawnik?) według ustawy z dnia 8 września 2006 roku o Państwowym Ratownictwie Medycznym, nie musimy się martwić o to, że zostaniemy ewentualnie pozwani za połamanie żeber czy nawet zniszczenie majątku osoby ratowanej (bo np. trzeba rozerwać drogie ubranie): na czas prowadzenia pierwszej pomocy ten, który reanimuje nabywa na ten czas praw funkcjonariusza publicznego:

Art. 5. 

1. Osoba udzielająca pierwszej pomocy, kwalifikowanej pierwszej pomocy
oraz podejmująca medyczne czynności ratunkowe korzysta z ochrony przewidzianej w
ustawie z dnia 6 czerwca 1997 r. – Kodeks Karny (Dz. U. Nr 88,poz.553, z późn.zm)
dla funkcjonariuszy publicznych.
2. Osoba, o której mowa w ust.1, może poświęcić dobra osobiste innej osoby, inne
niż życie lub zdrowie , a także dobra majątkowe w zakresie, w jakim jest to
niezbędne dla ratowania życia lub zdrowia osoby znajdującej się w stanie nagłego
zagrożenia zdrowotnego.

Czyli w skrócie: jest zwolniona z odpowiedzialności osobistej w przypadku żądań cywilnych (jako laik i nie-prawnik tak to rozumiem) oraz np. pogróżki skierowane w jej stronę (jestem w stanie wyobrazić sobie np. grupę pijanych „widzów”)  są ścigane z automatu, jako obraza funkcjonariusza publicznego.

Karalne jest natomiast pozostawienie osoby bez pomocy (jeśli ktoś naprawdę nie czuje się na siłach, może chociaż zadzwonić na pogotowie).

Zresztą kara karą i prawo prawem, ale czułabym się bardzo źle z moralnego punktu widzenia, gdybym wiedziała, że mogę resuscytować a tego nie robię, bo się boję, czuję niepewnie etc.

Dlatego właśnie warto zapoznać się z podstawami i po prostu się nie bać.

Może jestem złym przykładem, bo jestem pewna, że pewnie serce i tak biłoby mi jak szalone, ale wiem, że zrobiłabym co umiem i jak potrafię.

Jeszcze słowo o resuscytacji dzieci.

Jeszcze jedno zdanie. Nie wiem jak obecnie wygląda sprawa z kobietami w ciąży czy z młodymi Mamami i czy jest jakaś nauka pierwszej pomocy dla dziecka (bo przecież nie każda przyszła mama chodzi do szkoły rodzenia, prawda?), ale zachęcam, zachęcam Was, żeby przypomnieć sobie podstawy reanimacji małych dzieci. Nie tylko Mamy, ale też osoby, które z dziećmi przebywają (np. studentki, które pilnują malutkich dzieci jako nianie etc.).

Malutkie dzieci czasami mogą mieć bezdech „z nikąd”.  Kiedy moja siostrzyczka miała kilka miesięcy pamiętam, że któregoś dnia tak strasznie płakała (miała kolki przez długi czas), że nagle, w kilkadziesiąt sekund zrobiła się całkiem sina i straciła oddech. Moja Mama jest pielęgniarką i akurat była w domu, więc wiedziała co robić i reanimowała ją praktycznie na kolanach, ale do tej pory pamiętam ile strachu się wtedy najedliśmy.

Powiem Wam, że karetka nie zdążyłaby przyjechać. Wiadomo, przez telefon dyspozytor czy dyspozytorka powie co trzeba zrobić w takiej sytuacji, ale nie zawsze mamy naładowany telefon ze sobą (jestem sobie w stanie wyobrazić teoretyczny i hipotetyczny spacer w lesie z dzieckiem w nosidełku) to raz, a dwa dużo łatwiej i pewniej jest zrobić co trzeba, jeśli mniej więcej wiemy jak wygląda procedura.

Jeśli coś oswoimy, wtedy staje się bliższe.

Właściwie tyle, co chciałam Wam napisać.

A Wy, potraficie uratować życie?

Ja nie twierdzę że potrafię, ale na pewno próbowałabym zrobić to, co w mojej mocy i czułabym się po prostu paskudnie wiedząc, że nie zrobiłam nic. Teraz Internet jest w sumie w zasięgu ręki i wymówka „nie wiem jak” jest kiepską wymówką. Zwłaszcza, jeśli są filmy, które pokazują procedury w miarę prosty sposób.

Osobiście wolę jednak film z „Polimatów”, ale w sumie każdy sposób jest dobry, żeby mówić o procedurze resuscytacji. Poniżej inny, dość znany film w temacie. Ja osobiście nie potrzebuję ślicznych kobiet w stanikach, żeby przypomnieć sobie procedurę, ale jeśli do kogoś bardziej trafia ten typ przekazu, to w sumie dlaczego nie?

Super Sexy CPR

 

Ja wiele rzeczy zapomniałam (ile to było uciśnięć na ile oddechów?) i bardzo się cieszę, że YouTube zasugerował mi dzisiaj właśnie ten film, który uporządkował mi pewne sprawy i pokazał uproszczone procedury.

Myślę, że warto obejrzeć i przekazywać go dalej.

Ja mam nadzieję, że będę kiedyś jeszcze miała możliwość „pobawić się” z jakąś nowszą wersją licealnej Maryśki i odświeżyć sobie to i owo. Zresztą, w naszym liceum podobno Maryśka też ma już godnego następcę i następczynię, z tego co słyszałam: jest z duchem czasu i genderowo!:)

ps. Prosiłabym, żeby nie dyskutować tutaj o szczegółach technicznych resuscytacji (można to zrobić pod filmem Radka), jeśli ktoś odczuwa taką potrzebę. Jak najbardziej jednak posłucham o Waszych doświadczeniach z pierwszą pomocą.

ps2. zdjęcie pochodzi ze strony Restart a Heart