Magazy Smak – recenzja, czyli czy miłość czeka za rogiem?

Oceń ten post
Kategorie:
Podziel się z innymi:

Dzień dobry,

Dzisiaj chciałam Wam opowiedzieć o pierwszym z magazynów kulinarnych (?), który wywołuje spore emocje u osób zafiksowanych na tym punkcie:-) Mowa o magazynie „Smak”, który niedawno ukazał się na sklepowych półkach.

Tak się zdarzyło,że miałam okazję spotkać się z kilkoma blogerkami i podczas rozmów wciąż przewijało się pytanie: „A Smak czytałaś? A KUKBUKa?Co o tym sądzisz?”.

Oto więc co oficjalnie o tym sądzę!

Zapraszam!

ps. jutro wrzucę film na YouTube z recenzją, będziecie mogli sobie obejrzeć co i jak!

Szczerze, to przede wszystkim zastanawiam się, czy magazyn SMAK jest dla mnie..

.

MAGAZYN SMAK – magazyn o…?

Magazyn Smak to chyba pierwszy magazyn tego typu na naszym rynku: moim zdaniem bardzo mocno inspiruje się Kinfolkiem. Kinfolk to klasa sama w sobie, designerski magazyn o .. hmm, jedzeniu i przyjemności płynącej z biesiadowania?

Czym będzie SMAK?

Redaktor naczelna, Monika Brzywyczy tak pisze o pomyśle na pismo:

„Jesteśmy zaprogramowani na śledzenie nowości, talentów, produktów, zjawisk. Z wielką pasją szukamy kulinarnych kontekstów, historii i anegdot – one potrafią być sycące jak talerz faworków. Takiego pisma nam brakowało”.

Tyle deklaracje.

Recenzja magazynu SMAK, tutaj wersja HDD

Co znajdziemy w piśmie?

  • sporo krótkich, jednostronnicowych wywiadów na pobudzenie apetytu
  • trochę przepisów: w tym przepisy na śniadania oraz ucztę z dziczyzny;)
  • mnóstwo zdjęć: mniej lub bardziej lifestylowych – pokazuję to zresztą na filmie. Mamy zdjęcia wnętrz kuchni, zdjęcia ucztowania na dachu, zdjęcia z pogranicza martwej natury i kulinariów: ciekawą serię Olivii Jemczyk
  • dłuższe wywiady z kucharzami, właścicielami restauracji etc.
  • znalazłam jeden artykuł poświęcony w pełni historii jedzenia: był to artykuł o trznadlu (małym ptaszku, nad którym rozpływali się smakosze – dopóki nie został przestrzebiony)
  • eleganckie reklamy..

To tak w dużym skrócie. To, co moim zdaniem jest najważniejsze w tym piśmie (przynajmniej to widzę w pierwszym numerze), to

Strona wizualna i zdjęcia. 

Moim zdaniem w magazynie historie opowiedziane są głównie za pomocą zdjęć. W dużej mierze, są to zdjęcia lifestylowe.

Zrelaksowani ludzie jedzący niespieszną kolację w promieniach zachodzącego słońca. Artystyczne kuchnie. Równie ładne wizualnie reklamy. Zdjęcia proste, nieprzestylizowane, mające (chyba) oddawać naturalny wygląd jedzenia.

Niektóre zdjęcia są świetne. Inne ładne. Od innych lekko przenoszę wzrok dalej, ponieważ nie zachwycają (tych jest jednak mniejszość, aby oddać sprawiedliwość).

Zdjęcia bardzo fajnie prezentują się na matowym, grubym, miłym w dotyku papierze.

Na co komu miły w dotyku papier?! – możecie zapytać.

Kupującemu SMAK na coś jest. Rozumiem, że jest to publikacja, która aspiruje do bycia publikacją najwyższej jakości, dopracowaną w każdym calu. Magazyn jest najdroższym magazynem kulinarnym na rynku (24 złote 22 złote, (moje przeoczenie), raz na kwartał: każdy oceni czy to dla niego dużo czy mało). Za tę cenę ma (przynajmniej powinien) dostarczać czytelnikowi pełnej gamy doznań. Faktura papieru jest jednym z nich.

Dodam, że kilka osób z którymi rozmawiałam dodawało: „I jest na tym fajnym, grubym papierze!”.

Piękne zdjęcia martwej natury..

Czy jednak kupujemy magazyn dla zdjęć i papieru?

Nie wiem jak inni.

Mogę powiedzieć o sobie.

Jestem osobą dla której od dawna liczy się treść. Lubię piękne, inspirujące zdjęcia. Lubię zdjęcia technicznie perfekcyjne, na których mogę się uczyć, oglądać z przyjemnością. Szczególnie bliskie są mi zdjęcia jedzenia na najwyższym poziomie. Mocno wierzę, że jeśli czyta się dobre książki: zaczyna się lepiej pisać. Jeśli ogląda się dobre zdjęcia: zaczyna się lepiej fotografować.

W magazynie jest dużo pięknych zdjęć, jednak głównie lifestylowych. Zdjęcia jedzenia są już dość nierówne. Oglądając zdjęcia jedzenia w Kinfolku, trudno od nich oderwać. Tutaj jest – będę szczera – no różnie:)

Zdjęcia na bok, a co z treścią?

Ciężko mi oceniać: treści jest dużo, różnej. Dla każdego chyba znajdzie się coś miłego.

Miałam tego pecha, że najbardziej spodobały mi się najkrótsze artykuły (np. o „Conflict kitchen” – barze, który serwuje potrawy z różnych miejsc na świecie, gdzie występują konflikty. I co więcej – można tam spokojnie porozmawiać o polityce). Zanim artykuł się rozkręcił: już nastał jego koniec.

Przypadł mi do gustu artykuł o barszczu i magicznej barszczowej przyprawie. I  wiecie co? Mam większość składników w swoich przepastnych szafkach!

Całkiem fajny artykuł o klubach kolacyjnych. Tylko, czy to na pewno jest taka nowinka i trend? O klubach napisano już sporo, artykuł mnie nie zaskoczył. Nie zakrzyknęłam: O! To są w Polsce kluby kolacyjne? Może dlatego, że jestem rozpuszczoną blogerką, kto wie?:-)

Dla odmiany, zupełnie nie podobał mi się wywiad z Edwardem Dwurnikiem. Może i wywiad był O.K, ale po prostu nie przypadło mi do gustu 8 stron przemyśleń grafika. Nie za bardzo wzrusza mnie twierdzenie typu:

„Smakowałem piersi wszystkich moich partnerek. Uwielbiam to i chętnie skosztowałbym więcej, na przykład piersi pani Magdy Gessler. Wyboraźcie sobie jak to musi smakować! (śmiech)”.

Jakoś nie miałam ochoty sobie wyobrażać – może dlatego, że nie jestem mężczyzną? Wolałabym poczytać w tym czasie o jedzeniu ;-)  8 stron to dużo. Nie poczułam się ubogacona ani zainspirowana. Ma prawo mnie nie wzruszać.

Na szczęście parę stron dalej  dużo krótszy ale treściwszy wywiad z szefem kuchni Paulem Liebrandtem. Nie ma w nim nic o piersiach, ale mi się podobał.  Wywiad z Dominiką Krzemińską, cukierniczką, też krzepiący jak cukier i bardzo fajny.

Przepisy?

Zapomnijcie. Jest kilka, ale jak na 144 stronnicowy magazyn – niewiele. Żaden z przepisów nie wywołał u mnie nagłej potrzeby wyskoczenia do sklepu po składniki i gotowania NATYCHMIAST. Dodam, że jeśli dostanę do ręki BBC Good Food albo brytyjskie Delicious, to nie mogę nadążyć z zapisywaniem pomysłów na nowe dania.

Zamiast podsumowania:  Hit czy Kit?

Żeby było jasne. Bardzo się cieszę, że SMAK pojawił się na polskim rynku. Im więcej tego typu magazynów tym dla mnie, osoby zafiksowanej na punkcie kulinariów, tym lepiej. Ale od najlepszych (lub aspirujących do bycia najlepszymi) oczekujemy najlepszego. Tutaj dodam,że Magazyn ma świetną stronę internetową. i zdecydowanie warto tam zaglądać.

Mam mieszane uczucia. Jest pięknie, ładnie, miło trzyma się w ręce. Fajnie czyta, bo magazyn jest dobrze wyedytowany. Robi wrażenie, ładnie wygląda na stoliku. Prawda jest taka: spędziłam z nim jeden wieczór (no dobrze, teraz, na potrzeby tej recenzji: drugi).

Obejrzałam co było do obejrzenia, przeczytałam i .. póki co, nie mam potrzeby sięgnąć ponownie (no, może oprócz przepisu na przyprawę do barszczu).  Chętnie przejrzałabym w kawiarni lub w restauracji, czekając na obiad.

To magazyn dla osób, które cenią sobie estetykę, lubią karmić wizualną część swojej duszy – z pewnością.  Z czasem jednak odkrywam,że mojemu sercu jednak bliższa jest treść. Może dlatego piękna książka Noma, stoi u mnie na półce, nieomal nietknięta.

Jest ładnie, miło, widać ogrom pracy poświęcony w wydanie magazynu.

Tyle tylko, że gdybym miała porównać pierwszy numer do randki w ciemno:  modnie ubrany, uśmiechnięty mężczyzna, z którym miło się rozmawia, ale nie jestem pewna, czy będę chciała umówić się z nim na drugą kawę. Bo chyba mamy trochę inne poczucie humoru. Wydaje się, że jeszcze trochę poczekam na swoją wielką miłość.

ps. a tak na poważnie – jeśli tylko macie możliwość, zachęcam: weźcie chociaż Smak do ręki, przejrzyjcie. Warto. Powiew czegoś nowego jest mile widziany.

ps2. niedługo weźmiemy pod lubę Kukbuk i zobaczymy, czy okaże się księciem z bajki?:-)