Gdzie jestem kiedy mnie nie ma? Kilka słów o książce.

Oceń ten post
Kategorie:
Podziel się z innymi:

 

Dzień dobry,

Przez ostatnie dni na blogu było mnie (jak na mnie, hiperaktywną osobę) niewiele. Stali czytelnicy może nawet zastanawiają się – dlaczego? Odpowiedź jest bardzo prosta: zamykam powoli pracę nad książką. Są o tyle intensywne, że oprócz tekstu (a napisałam tego tekstu sporo) przygotowuję również zdjęcia. Nigdy nie sądziłam, że praca nad książką będzie tak absorbująca i zaczynam rozumieć osoby, które „opuściły” swoje blogi na czas pisania książek. Mam nadzieję jednak, że Wy czujecie się dopieszczeni moimi dłuższymi tekstami:)

Co zatem robimy ?

Aktualnie jesteśmy na etapie „prawie ostatnich zdjęć” (jednak jakimś cudem okazuje się, że zawsze przydałoby się trochę więcej, i zrobić zdjęcie temu i tamtemu) oraz korekty autorskiej. W dużym skrócie polega na tym, że dostaję swój, poprawiony przez korektorów (kropki, przecinki, ale też ewentualnie niejasności ) tekst, czytam go po raz któryś i zastanawiam się czy wszystko jest w porządku.  Brzmi prosto, prawda?

Trudne wybory.

Byłoby całkiem przyjemnie gdyby nie to, że… piszę zbyt dużo:-). Fizyka jest dość nieubłagana i na jednej stronie nie da się zmieścić równocześnie dużej ilości tekstu, z czytelną czcionką, przejrzystymi marginesami i dużymi zdjęciami. Ilość stron jest ustalona (i będzie to dość dużo jak na książkę tego typu, właściwie to chyba najgrubsza książka o kosmetykach naturalnych jaką widziałam, a widziałam trochę) więc teraz trzeba się zastanowić.

Ma być więcej zdjęć czy tekstu? Ma wyglądać ładniej czy zmniejszyć czcionkę kosztem czytelności? „Wyrzucić” łatwiejsze czy trudniejsze receptury? Łatwiejsze są fajne, bo zrobić je może każdy, trudniejszych szkoda. Więcej o włosach czy o paznokciach? Więcej rzeczy zielarskich czy może jednak poświęcić więcej miejsca na informacje o właściwościach olejów kosmetycznych?

Od początku pracy przyświecało mi założenie, że chcę napisać dlaczego coś robi się tak, a nie inaczej, więc za każdym razem jest to trudna decyzja. Gdybym opierała tekst głównie na samych recepturach (np. 10 sposobów na piękne włosy, 10 na paznokcie etc.) sprawa byłaby prosta. Tymczasem, w tekście upakowałam sporo ciekawostek. O tym jak powstało pierwsze mydło, o dawnych kosmetykach, do czego wykorzystywano olej z żółwia etc. Rozumiecie, wszystkiego żal;)

Dlatego właśnie razem z redaktor naczelną podejmujemy dość bolesne decyzje pod tytułem: co wyrzucić? Na szczęście w moim przypadku jest to decyzja niezbyt obciążąjąca: to, co z jakichś względów w książce się nie zmieści, prawdopodobnie wyląduje tutaj, w Ziołowym Zakątku. Myślę, że w sumie będziecie zadowoleni!:)

Na razie nie widzę książki..

Powiem Wam szczerze, że na razie nie widzę jeszcze książki. Widzę długi tekst w Wordzie, kolejne korekty, widzę arkusze kalkulacyjne (wpisuję tam dokładnie czego zdjęcie zostało już zrobione) i okienku Lightrooma.

Trudno jest mi sobie wyobrazić, że to jakoś poskleja się w całość, będzie wyglądać jak książka, nie mówiąc już o tym, że zostanie wydrukowana etc. Trochę się boję, żeby to wszystko ładnie wyglądało i dobrze się czytało.

Na razie jeszcze kilka najbliższych dni poświęcam na przygotowywanie zdjęć (i mam nadzieję, że uda mi się zrobić wszystkie, ale wiadomo jak to jest), ogarnianie kilkuset stron tekstu i takie tam. Ah, zapomniałam, że równolegle pracuję nad artykułem do magazynu ogrodniczego (pochwalę się w swoim czasie;)) oraz artykułem do Mojego Gotowania (tym razem na temat amarantusa i quinoa, bardzo fajnie mi się pisze).

Marzę o tym, żeby zakończyć to co mam zrobić: wiecie, to jest jednak obciążąjące psychicznie kiedy myślisz, że większość rzeczy jest zrobionych, ale zostało „jeszcze troszkę”. Kiedy byłam dzieckiem nie znosiłam sprzątać ostatków w pokoju (wiecie, 90% posprzątałam, ostatnie 10% było dla mnie najgorsze) i teraz trochę te „ostatki” mnie rozpraszają. No, chcę już wszystko zrobić i napić się w spokoju herbaty:)*

* ale tak nie będzie, ponieważ pierwszą rzeczą po zrobieniu zdjęć będzie gruntowne odgruzowanie mieszkania, bo jest trochę ciężko. W sumie ja mogę żyć jakoś, ale komfort psychiczny mojej drugiej połowy jest nadwyrężony;).

Wiecie, wiele osób wyobraża sobie pracę nad książką jak romantyczne zajęcie – pisarz siedzi w domku w górach, czeka na wenę i w między czasie słucha jak szumią sosny na gór szczycie. Może tak jest, jeśli pisze się powieści. W moim wypadku sprawa wyglądała tak, że siedziałam obtoczona książkami i notatkami (z testowanych receptur), ciągle sprawdzałam i porównywałam informację. Tutaj bardziej niż wena przydaje się zaprawa w pisaniu pracy magisterskiej ;-). Zresztą, jeśli będziecie chcieli (dajcie znać w komentarzach) mogę Wam napisać za jakiś czas więcej na temat tego, w jaki sposób od strony takiej trochę technicznej powstaje tekst do książki:)

To na razie tyle.

Trzymajcie za mnie kciuki!

ps. jeszcze kilka dni temu zastanawiałam się gdzie w Polsce pojechać na krótki „urlop”, jednak kiedy dzisiaj zaczął zacinać lododeszcz stwierdziłam, że chyba jednak spędzę wolny czas w domu;)